Widok na Betlejem z dachu Domu Pokoju. Fot. Anna Gorzelana/Misyjne Drogi

Dzisiaj w Betlejem [REPORTAŻ] 

Miejsca można widzieć, zwiedzać, omadlać, odczuwać. W miejscach wyjątkowych olbrzymią wartość ma nawet samo przebywanie. A Ziemia Święta zdecydowanie do takich należy. Miesiąc w Betlejem to czas przemieniający serce, nawet jeśli głównym zadaniem jest pomoc wolontaryjna w sierocińcu. 

Ale piekarnik! Tak była moja pierwsza myśl w Ziemi Świętej. Urodziła się w mej głowie tuż po wyjściu z samolotu. Zupełnie inny klimat jest dla mnie pierwszą trudnością, wszak to bardzo utrudnia miesięczne funkcjonowanie organizmu „na pełnych obrotach”. Ale w tym klimacie żył Jezus, apostołowie, tu przecież wzrastał pierwszy Kościół. Chcąc dziś kontynuować tu misję Kościoła, modlę się, by nie pokonały mnie własne ograniczenia. Wszak od modlitwy zaczęła się organizacja całego wyjazdu. Co roku studenci z Akademickiego Koła Misjologicznego im. Wandy Błeńskiej działającego w Poznaniu poświęcają swoje wakacje, urlopy, siły czy oszczędności, by móc wyruszyć w różne zakątki świata i tam doświadczyć misji. Tym razem padło na Dom Chleba – Bethlehem

Anna Gorzelana spoglądająca na Ziemię Świętą, fot. Magdalena Kotecka

Znalazły swój dom 

Od wielu lat AKM jest związany z siostrami elżbietankami, których misją jest służba potrzebującym – często dotyczy to ubogich, chorych czy osób w kryzysie bezdomności. Polskie siostry elżbietanki od ponad dziewięćdziesięciu lat posługują w Ziemi Świętej – aktualnie mają dwie placówki w Jerozolimie oraz od 2010 roku prowadzą Dom Pokoju w Betlejem. Jest on schronieniem dla sierot – również biologicznych, ale przede wszystkim społecznych. Palestyńskie dzieci, które nigdy nie doświadczyły prawdziwego domu, w końcu go znalazły. 

>>> Zaczęło się od małego domu pielgrzyma… 90 lat służby i pomocy elżbietanek w Ziemi Świętej

Ze świeżym zapałem włączamy się w opiekę nad dziećmi. Najmłodszy ma trzy latka, najstarsze nastolatki same pomagają w zajmowaniu się młodszymi. I gdy część wolontariuszy towarzyszy mieszkającej w Domu Pokoju młodzieży, inna część urozmaica czas półkolonii dzieciom przyprowadzonym tu przez rodziców, którzy nie mają możliwości przez całą dobę zajmować się dziećmi, a w wakacje szkoła nie działa. Tańczymy, śpiewamy i dużo się śmiejemy, sami ucząc się ich arabskich zwyczajów. 

Rąk do pracy jest sporo, gdyż siostry odwiedzają również inne grupy wolontariackie, ale i pracy nie brakuje. Sprzątanie, gotowanie, remontowanie pokoi, naprawianie krzeseł… Wszystko, co trzeba, by Dom Pokoju mógł istnieć i by pokój Chrystusa docierał do każdego potrzebującego. Misje opierają się na bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem, ale niezbędne jest do tego całe zaplecze. Z zaciekawieniem uczę się tworzyć różańce z drzewa oliwnego i wyszywać na maszynie krzyże jerozolimskie, które zawędrują do sklepiku sióstr, stanowiąc pomoc w utrzymaniu domu, z którego emanuje prawdziwy pokój. 

Przyzwyczailiśmy się do strzałów 

Przed wyjazdem wciąż zasypywano mnie pytaniami, czy na pewno wybieram się do Palestyny pomimo wojny. Obawy nie są silniejsze od chęci pomocy w Domu Pokoju. Konflikt izraelsko-palestyński trwa od wielu lat i ofiarami są również dzieci, którymi nie ma kto się zająć. W Domu Pokoju są otoczone opieką, również i my dzięki siostrom czujemy się bezpiecznie. A jednak potrzebujemy czasu, by nie reagować niepokojem  wobec regularnego dźwięku strzałów. W Betlejem są one nie tyle formą przemocy fizycznej, co sposobem sygnalizowania innym żołnierzom ciągłej czujności. Przeraża mnie napięcie, które dla Palestyńczyków stało się już stylem życia. 

>>> Ojciec Eleazar: pielgrzymi chcą nie tylko zobaczyć miejsca święte, ale też spotkać świadków Chrystusa [ROZMOWA]

Przebywając tu przez miesiąc, staramy się jak najbardziej wejść w tę codzienność, łącznie z trudnymi jej odcieniami. Łapiemy każdą okazję do przebywania z tutejszymi – czy to towarzysząc im w świętowaniu chrztu wraz ze wspólnotą Kościoła maronickiego (przebywającego w jedności z Kościołem katolickim), czy jedząc kolację u znajomego muzułmanina. I właśnie z tej ostatniej nie możemy wrócić. 

fot. Anna Gorzelana/Misyjne Drogi

Tego wieczoru rozpylono w naszej części miasta gaz pieprzowy. Dominuje w nas zdezorientowanie, strach, ból. Sami do końca nie wiemy, czy powodem działań były dzieci próbujące przejść na drugą stronę muru, czy uwolnienie przez sąd izraelski zabójcy Palestyńczyka, czy jeszcze coś innego. Pewne jest to, że intensywny środek powodujący nasze łzawienie był kilkukrotnie rozpylany. Dla nas to „chwyt poniżej pasa” uniemożliwiający powrót do Domu Pokoju, dla tutejszych to codzienność. Palestyńczycy rutynowo zakładają maski gazowe, objeżdżają samochodami miasto, zamykają szczelnie okna w domach, usypiają dzieci. Już nie lecą łzy. 

Innego dnia jedziemy z wychowankami z Domu Pokoju na wycieczkę. Nie możemy odwiedzić sąsiadującej z Betlejem Jerozolimy, gdyż dzieci nie mogą opuścić Palestyny. Przeżywać młodość muszą jedynie w obrębach muru z drutem kolczastym. Siostry zakonne i wolontariusze robią wszystko, by w tych warunkach ocalić godność dzieci. Niezależnie od ich historii, charakteru czy wyznania. 

fot. Anna Gorzelana/Misyjne Drogi

Żydówka pokazała mi język 

Dialog międzyreligijny jest tu trudnym zagadnieniem. Odwiedzając Jerozolimę, widzimy licznych żydów, napięcie tworzy się przy spotkaniu z tymi szczególnie ortodoksyjnymi. W ostatnich tygodniach coraz głośniej o prześladowaniach chrześcijan w Ziemi Świętej. Podczas naszego pobytu rzucano kamieniami w prowadzony przez siostry elżbietanki jerozolimski Dom Polski. Nie czujemy się mile widziani, ale nie odczuwamy też zagrożenia. Idziemy dumnie ulicami Jerozolimy z krzyżami otrzymanymi podczas posłania misyjnego. Regularnie ktoś spluwa w naszą stronę, nawet mała żydówka lekceważąco pokazała mi język.  

>>> Jesteśmy żyjącymi kamieniami [ROZMOWA]

Masada. Fot. Anna Gorzelana/Misyjne Drogi

Przed wejściem do grobu króla Dawida, zgodnie z obowiązującymi zasadami, rozdzielamy się wedle płci. Spędzam chwilę ciszy wśród żydówek, które zanoszą tam swoje modlitwy. Po wyjściu dowiaduję się, że nie wszyscy mieli podobną przestrzeń – nie wpuszczono księdza i kleryka mających na sobie koloratki. Nawet, gdy chcieli je zdjąć. Pod Ścianą Płaczu nie było tego problemu, gdyż zasłoniliśmy widoczne symbole chrześcijańskie. Aby uniknąć nieprzyjemności, trzeba się trochę chować. Jako chrześcijanie nie jesteśmy tu mile widziani. 

fot. Anna Gorzelana/Misyjne Drogi

Pokój podczas wojny 

A jednak chcemy tu być. Budować więzi z dziećmi, które nie miały szansy doświadczyć normalnego dzieciństwa. Wykonywać małe prace, które owocują wielkim dziełem Domu Pokoju. Odwiedzać miejsca, w których działy się najważniejsze wydarzenia w historii zbawienia. Uśmiechać się do tych, którzy nie mają wielu powodów do nadziei, a jednak wciąż nią obdarzają. 

Doświadczenie misyjne uczy przyjmować Dobrą Nowinę o cudzie w Betlejem i jak pastuszkowie biec, by ujrzeć Chrystusa. O cudzie pokoju, który rozprzestrzenia się w czasie wojny i nawet wówczas, gdy prawa człowieka są łamane. Pokój Chrystusa, którego żaden misjonarz nie może zostawić tylko dla siebie. 

Galeria (2 zdjęcia)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze