fot. United Nations Photo, flickr.com

Sudan Południowy. Woda wróciła [MISYJNE DROGI]

Dziś walczy się o dostęp nie tylko do złota, srebra, ropy naftowej, ale także do wody. To ona jest rzeczywistym bogactwem.

„Wtedy się wodę szanuje, kiedy jej w studni brakuje” – to jedno z powiedzeń afrykańskich. Studnie Sudanu Południowego oblegane są przez kobiety i dziewczynki, do których należy przynoszenie wody do domu. Woda służy także do pojenia bydła, kiedy pasterze przepędzają je pomiędzy wioskami czy na pastwiska. Codziennie od rana do wieczora przy studniach gromadzi się od kilku do kilkudziesięciu osób, które czerpiąc wodę ze studni, wymieniają się jednocześnie wiadomościami i sprawami z okolicy. To ważny czas w życiu kobiet plemienia Dinka, wśród których spędziłem ponad dwa lata, pracując na misji w Akol Jal niedaleko miasta Rumbek w środkowej części Sudanu Południowego. Od czasu do czasu gromadzą się tam także pasterze z danego regionu, którzy znają wszystkie wodopoje. Miejsce spotkania przy wodopoju czy przy studni jest jednym z najważniejszych odniesień w pasterskim i rodzinnym życiu zarówno mężczyzn pasterzy, jak i kobiet – matek zajmujących się dziećmi i domem.

fot. pexels

Nie kopią studni

Dinkowie jednak nie kopią studni. Od wieków przemieszczali się ze swoimi ogromnymi stadami w porze deszczowej pomiędzy rzekami, strumieniami wody i zalanymi nizinami, a w porze suchej tylko pomiędzy rzekami. Niejednokrotnie musieli też walczyć o dostęp do wody z sąsiadującym klanem. Dobrodziejstwem – darem przeróżnych organizacji pozarządowych i rożnych Kościołów okazały się studnie głębinowe. Życie ludzi w wioskach i pasterzy, którzy koczują wraz ze swoim bydłem na przeogromnych pastwiskach i mokradłach Sudanu Południowego, wciąż jest bardzo trudne ze względu na trwającą w kraju wojnę domową pomiędzy dwoma największymi plemionami Dinków i Nuerów, a także ze względu na wciąż toczące się walki pomiędzy małymi klanami.

Tamtejsze studnie to w zasadzie rarytas dla ludzi z wiosek i pastwisk. Jeśli mieszkańcy wioski nie mają własnej studni, co jest powszechne w wielu miejscach Sudanu Południowego, wówczas korzystają ze studni dostępnej dla dwóch lub kilku wiosek. Z reguły każda wioska ma przynajmniej jedną studnię głębinową. Większe wioski, powyżej tysiąca mieszkańców, mają z reguły po dwie studnie i odpowiednio dzielą się dostępem do nich, a także ich konserwacją. Gorzej jest z naprawą studni, gdy się zepsuje. Wówczas trzeba zebrać trochę pieniędzy, a tego niejednokrotnie mieszkańcy odmawiają. Wówczas chodzą po wodę do bardziej odległych studni, tracąc jedynie czas, a nie pieniądze. To sprawa mentalności.

Piu aliyu

Od czasu do czasu gdy przyjeżdżałem do misji, pierwszymi słowa, jakie słyszałem były: „piu aliyu”, co w języku Dinka oznacza „brak wody” zarówno do picia, jak i do podlewania warzyw. Wówczas oczywisty był natychmiastowy powrót do miasta w celu znalezienia hydraulika, co nie było proste, gdyż w trzydziestotysięcznym mieście było ich zaledwie dwóch: jeden z Kenii, a drugi z Ugandy. Usterkę należało naprawić tego samego dnia. Ludzie przynieśliby sobie wody ze studni odległej o około kilometry, natomiast w samej misji było do podlania ponad dwadzieścia gatunków warzyw rosnących w kilkuset warzywniakach, grządkach. Trzeba było także podlać ponad dziesięć tysięcy sadzonek drzew w szkółce leśnej.

Kiedy usterka została zlokalizowana i baterie słoneczne naprawione, wówczas zasilanie automatycznie startowało i silnik pompował wodę do wielkich zbiorników, z których następnie woda pod własnym ciśnieniem płynęła do różnych zakątków misji. Ludzie znów mogli korzystać z daru i dobrodziejstwa, jakim jest woda w suchej porze roku. W takich chwilach najczęściej padało się stwierdzenie: „Piu aci ben” – woda wróciła! Na nowo pojawiały się radość i uśmiech na twarzach mieszkańców wioski, a dziewczynki z swymi matkami wracały do codziennych zajęć, czyli czerpania wody. Szkółki drzew owocowych, leśnych i ozdobnych po dwóch latach uprawy rozrosły się pięknie i było naprawdę sporo do podlewania.

Dać wędkę

Dean Briggs powiedział: „Wykonuj nie tylko swoją pracę, ale też trochę ekstra. Nie wahaj się dać z siebie nieco więcej, bo ta drobna różnica jest warta całej reszty”. Z mojego misyjnego doświadczenia wynika, że dystrybucja żywności czy ubrań była nienajlepszą formą pomocy ludziom w sudańskich warunkach. Najlepszą formą autentycznej pomocy jest danie nie przysłowiowej „ryby” lecz „wędki”, czyli długofalowe promowanie samowystarczalności i samodzielności. Chodzi o systematyczną pracę, szczególnie na roli, i wdrażanie elementów nowoczesnej technologii połączone z praktycznym szkoleniem ludzi z wiosek. Odwiert studni jest niewątpliwie realnym wsparciem, dającym ludziom czystą wodę i zabezpieczającym codzienne potrzeby.

Mając czystą wodę w jednej lub w dwóch studniach w wiosce, mieszkańcy uczą się korzystania z jej zasobów tak, by wody wystarczyło dla wszystkich. W jednej wiosce mieszkańcy zebrali się i podjęli trudną decyzje o ograniczeniu uprawy ziemi ze względu na codzienną konieczność podlewania. Chodziło o to by wszystkim wystarczyło wody do picia.

Imię studni

Jak nakazuje lokalny zwyczaj, a praktyka potwierdza, każda ze studni ma swoją nazwę. Zazwyczaj odnosi się ona do najbliższego domostwa lub imienia mężczyzny, który mieszka najbliżej wykopanej studni. I tak w naszej okolicy jest kilkanaście studni. Ta nowa będzie nosiła nazwę „Abuna donki” – „księża studnia” lub „studnia Ojca”.

Proroctwo czy konsekwencje skażenia

Podczas studiów teologicznych od jednego z wykładowców usłyszałem stwierdzenie: „to nie o ropę ludzie będą walczyć w przyszłości i nie o diamenty, nawet nie o nowe terytorium, lecz o czystą wodę do picia”.

Mieszkając w Sudanie Południowym, mam wrażenie, iż te słowa nie odnosiły się do dalekiej przyszłości, bo wielu ludzi ginie dzisiaj z braku dostępu do czystej wody. Tutejsze plemiona i klany walczą o dostęp do wody niemal codziennie. Mam nadzieję, że te słowa profesora teologii sprzed kilkunastu lat nie okażą się proroctwem na skalę globalną. Woda to niewątpliwie skarb Afryki. Nawiasem mówiąc, według nieoficjalnych informacji przekazywanych przez geologów w chińskich miastach skażonych jest aż 90% wód podziemnych, z czego 60% w poważnym stopniu.

PAP/Abaca

W Sudanie Południowym także doszło do poważnego skażenia związanego z odwiertem ropy kilka lat temu w północnej części kraju. Ropa rozlewająca się po ogromnych obszarach stwarza zagrożenie humanitarne i ekologiczne. W wyniku tego działania zginęło już ponad 5000 osób, w tym kobiety i dzieci. I tu trzeba obudzić organizacje rządowe i pozarządowe, a przede wszystkim organizacje międzynarodowe, by wywarły większą presję na rząd Sudanu Południowego. Kobiety z wiosek w tym regionie mówią: „ta woda jest zbyt zanieczyszczona, by ją pić, jednak nie mamy dokąd pójść, wszędzie jest wojna”. Inne mówią: „bierzemy wodę do picia z rzeki albo z zalewu. Nie możemy powiedzieć naszym dzieciom, by nie piły wody, ale kiedy piją zatrutą wodę, po kilku dniach muszą iść do szpitala”. Ktoś inny mówi: „Codziennie musimy przynieść do domu dwa razy po 20 litrów wody dla naszej rodziny. Jednak jest ona zanieczyszczona ropą, ale nie mamy wyjścia. Codziennie trzeba pić wodę”.

Woda i krowa

Kiedyś podzieliłem się z miejscowymi ludźmi starym polskim porzekadłem, nawiązując do naszej gościnności, mówiąc: „Gość w dom, Bóg w dom”. W odpowiedzi usłyszałem w tłumaczeniu z języka Dinka:”Gość w dom, Bóg w dom, podaj mu kubek wody”. Było to bardzo ujmujące, gdyż Dinkowie znani są z gościnności, szczególnie dla przybyszów z drogi i wiedzą, że upał pochłania wszystkie siły i energię u każdego wędrowca. Tak więc pierwszym gestem względem gościa jest przygotowanie wody bądź herbaty dla wędrowca. Podobnie kiedy do jakiegokolwiek domu przychodzi zarządca wioski tzw. chief, czyli wódz – wówczas należy najpierw mu podać coś do siedzenia. Może to być stołeczek lub krzesło. Następnie należy podać mu wodę lub mleko do wypicia. Jest to tradycyjny sposób przywitania tak ważnego gościa. Tamtejszy skwar i podróżowanie w upale powodują, iż ciało się odwadnia, więc jedynym sposobem na przetrwanie i utrzymanie zdrowej kondycji jest picie wody, i to w dużych ilościach. Tak więc woda i krowa – to dwa największe skarby Sudanu Południowego.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze