Tarnowscy klerycy na misyjnych drogach
Klerycy z Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie wyruszyli na staże misyjne na trzy kontynenty. Trzech alumnów wraz z ojcem duchownym udało się do Republiki Środkowoafrykańskiej. Kolejnych trzech wyjechało do Boliwii, aby pomóc tam pracującym misjonarzom, zaś czterech kleryków udało się do Kazachstanu: dwóch do Karagandy, a dwóch do Atyrau.
Staże misyjne mają rozbudzać zapał misyjny w sercach tych, którzy przygotowują się do służby Jezusowi, który powiedział „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”.
Nasza przygoda z Kazachstanem zaczeła się w WSD w Tarnowie, kiedy to bardzo intensywnie uczyliśmy się rosyjskiego. Zaczeliśmy od wylotu z Krakowa do Warszawy. Z Warszawy pofrunęliśmy do Astany, stolicy Kazachstanu. Lecieliśmy w doborowym towarzystwie: sama pani wiceminister zechciała zasiąść obok Wojtka i pomogła nam wypełnić kartę migracyjną, za co serdecznie jej podziekowaliśmy. Wylądowaliśmy na lotnisku w Astanie i wychodząc po odprawie, zauważyliśmy wielu miejscowych z kartkami, na których były napisane nazwiska konkretnych osób. Brakowało ks. Janusza Potoka i kartki z naszymi imionami. Warto zaznaczyć, że ks. Janusz poznał nas od razu, nigdy przedtem nie widząc nas na oczy. Zapraszam do zastanowienia się i odpowiedzenia na pytanie: po czym rozpoznać tarnowskiego kleryka? Ks. Janusz, który jest proboszczem w Karagandzie, wsadził nas do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po trzech godzinach jazdy samochodem i długiej rozmowie o sytuacji Kościoła w Kazachstanie dotarliśmy do katedry. Zauważyliśmy w ogrodzie księdza biskupa Adelio, który bardzo serdecznie przywitał nas w swojej diecezji. O godzinie 12 czasu miejscowego, czyli o 8 czasu polskiego ks. Janusz odprawił dla nas Mszę Św. w kaplicy bł. ks. Władysława Bukowińskiego, przy jego sarkofagu. Pomimo nieprzespanej noc z ojcem Januszem ruszyliśmy na oazę Caritasu. I tam zaczął sie wielki test z języka rosyjskiego. Na początku nie było łatwo, ale pomagał nam ks. Potok. Po popołudniu spędzonym na oazie wróciliśmy do Karagandy i odpoczęliśmy nieco. Kolejny dzień zaprowadził nas powtórnie na oazę. Zostaliśmy tam na cały dzień i noc bez osobistego tłumacza i byliśmy zdani sami na siebie. Wyszło nam to na dobre. Dzieci pomogły nam śmiało mówić i mylić się po rosyjsku, a także rozmawiały z nami mimo bariery językowej. W zadaniu na ten dzień przypadło nam prowadzenie pogodnego wieczoru. Był to wieczór polsko-rosyjski: nie było to łatwe, ale polskie jezykołamacze dały radę, a najbardziej spodobała się piosenka „Jak dobrze być barankiem”. Warto zaznaczyć, że wiele można wytłumaczyć, machając rękami. Po radosnym wieczorze udaliśmy się na spoczynek. Następny dzień przyniósł poranną gimnastykę , po której zjedliśmy śniadanie przygotowane przez Marinę i ruszyliśmy na wielkie sprzątanie przed zakończeniem oazy. Następnie wróciliśmy do Karagandy, gdzie pod przewodnictwem ks. Janusza uczestniczyliśmy w ślubie. Pani młoda była wierząca, a pan młody niewierzący. Piszę to, aby ukazać, jak wygląda Kościół w Karagandzie. Pisał do Was kleryk Jan, z pozdrowieniami od kleryka Wojciecha.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |