Fot. Joanna Kowańdy
„To nie jest bez znaczenia, że jedziemy na wolontariat, ale naprawdę zostaliśmy powołani” [ROZMOWA]
Joanna ma 38 lat i jest nauczycielką w szkole podstawowej. W tym roku kolejny raz wyruszyła na wolontariat misyjny, tym razem do Afryki, ze wspólnotą Przymierze Miłosierdzia, do której należy już 9 lat. – Jeden z chłopców, posiadający zaledwie kilka ubrań, oddał swoją jedyną kurtkę bezdomnemu. Zapytany „dlaczego?”, odpowiedział: „Dla tych, którzy kochają, wystarczy tylko miłość” – mówi.
To nie była wycieczka ani przerwa od codzienności. Było to spotkanie z ubóstwem, głodem, brakiem możliwości edukacyjnych, ale przede wszystkim – to było spotkanie z Bogiem w drugim człowieku.
Justyna Nowicka: Byłaś już kilka razy na wolontariacie misyjnym. Czy jeszcze coś Cię zaskakuje, porusza?
Joanna Kowańdy: – Każdy dzień był lekcją pokory i szkołą miłości. Poznawaliśmy działania wspólnoty w Maputo i okolicach oraz uczestniczyliśmy w życiu fraterni, czyli we wspólnocie życia, w której żyją misjonarze. Prowadziliśmy ewangelizacje, animacje i wspólne modlitwy: z najmłodszymi oraz starszymi. Odwiedzaliśmy też więzienia, bezdomnych oraz osoby chore i samotne. Były też prace remontowe – odmalowanie kaplicy i salonu, a także wsparcie materialne dla sierocińca oraz rodzin, które ucierpiały na skutek powodzi. Największym świadectwem dla mnie była postawa młodych ludzi, którzy sami mają niewiele, a potrafią dzielić się tym, co mają. Jeden z chłopców, posiadający zaledwie kilka ubrań, oddał swoją jedyną kurtkę bezdomnemu. Zapytany „dlaczego?”, odpowiedział: „Dla tych, którzy kochają, wystarczy tylko miłość”.
Także młodzi, którzy uczestniczyli w warsztatach Talitha Kum i dołączyli do wspólnoty są naprawdę bardzo otwarci, bardzo dyspozycyjni wobec Ducha Świętego. Chcą posługiwać, dzielić się tym czego sami doświadczyli i bardzo chętnie modlą się za innych.

Młodym ludziom pewnie nie jest tam łatwo żyć, marzyć o lepszej przyszłości.
– W Maputo, stolicy Mozambiku, gdzie byliśmy, ludziom żyje się bardzo różnie. Były dzielnice bardziej rozwinięte, w których były wieżowce, centra handlowe czy piękny most. Przymierze Miłosierdzia jednak działa głównie wśród ubogich. Więc widzieliśmy także drugą stronę, czyli dużą biedę, ubóstwo.
Ewangelizowaliśmy wśród ludzi, którzy żyją w małych domkach zbudowanych z blachy. Nie mieli także bieżącej wody, przed domami były paleniska, na których gotowali posiłki. W jednej z dzielnic działa centrum Paraiso, które organizuje paczki żywnościowe dla najuboższych. Dają im też podstawowe środki opatrunkowe, takie jak bandaż, coś do odkażania, a także buty dla dzieci, bo często dzieci chodzą boso.
Na co dzień uczę w szkole, więc szczególnie poruszyła historia chłopaka, który miał 12 lat i żył na ulicy. Wtedy akurat ewangelizowaliśmy osoby w kryzysie bezdomności. Dziecko mieszka na ulicy, nikt się nim nie interesuje i nie ma na ten moment dla niego innej alternatywy. Z drugiej strony czułam, że wspólnota, która stara się jakoś nawiązać z nim relację, być może będzie mogła pomóc mu też tak bardzo konkretnie w wyjściu „na prostą”. Ale też inni młodzi, którzy angażują się i w jakiś sposób organizują wokół misjonarzy, mają wiarę w to, że może być inaczej i z Bogiem wszystko jest możliwe. Spotkaliśmy więc i młodych, którzy na nowo zaczęli marzyć i mieli naprawdę piękne pragnienia w sercu – żeby studiować, znaleźć pracę, założyć rodzinę, wybudować dom.
>>> Świecka misjonarka: bez gestu miłości słowa o Bogu są puste [ROZMOWA]

To chyba bardzo ważna część misji – dawać nadzieję. Może czasami nie rozumiemy do końca specyfiki życia w tak ubogim kraju. Pewnie trochę widziałaś – jak wygląda tam sytuacja?
– Odwiedziliśmy też wioskę, która jest niedaleko stolicy, w której również Przymierze Miłosierdzia prowadzi ewangelizację i dostarcza paczki żywnościowe, na które ludzie z wioski naprawdę czekają. Kiedy myślę sobie o tych ubogich ludziach w Mozambiku, to widzę w tym takie błędne koło. Brakuje im pieniędzy na jedzenie, więc nie będą ich przeznaczać na edukację. A bez odpowiedniego wykształcenia – trudniej im też zarobić godziwe pieniądze, żeby mieć na jedzenie. To jest bardzo duży problem.
Do miejscowości oddalonej o 1200 km od Maputo jechaliśmy bardzo ciasnym busem. Droga w jedną stronę trwała 24 godziny, w drugą 30 godzin. Trzeba powiedzieć, że nie jechaliśmy bocznymi drogami, ale autostradą. Na drodze były ogromne dziury, więc kierowca cały czas musiał je omijać, zjeżdżając raz na prawe pobocze, raz na lewe. Więc droga była naprawdę wymagająca, ale oddaliśmy trudności tej podróży w ramach ofiary za misje. Na miejscu byliśmy na ewangelizacji w trzech więzieniach – dwóch dla mężczyzn i jednym dla kobiet, a także w sierocińcu. Odwiedzaliśmy w domach ludzi, którzy niczego nie jedli przez trzy albo cztery dni. I to nie jest dla nich norma. Mówili do nas, że cieszą się, że nas widzą, że wiedzą, że jesteśmy z Kościoła. „Ale macie dla nas coś do jedzenia?” – pytali. Jedna kobieta żaliła się, że rząd im nie pomaga, Kościół im nie pomaga i pytała: „To kto nam pomoże? My naprawdę jesteśmy głodni”. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może nie mieć czegoś tak bardzo podstawowego jak chleb, że może nie mieć dostępu do wody, że mieszka w naprawdę bardzo ubogich warunkach. Ale znów, kiedy pojechaliśmy do centrum, to jak w Maputo – były tam centra handlowe czy całkiem porządny dworzec kolejowy, ładne domy. A między tym ci ubodzy. Chociaż pomyślałam sobie, że to jest dokładnie tak samo jak u nas w Polsce. Także u nas są osoby, które mieszkają w apartamentowcach, pracują w szklanych wieżowcach, a obok nich żyją osoby w kryzysie bezdomności. Z tą różnicą, że tam, w Mozambiku, o wiele trudniej jest wyjść z życia na ulicy.

Była też jedna pani, którą Przymierze się opiekuje. Poszliśmy ją odwiedzić i wtedy opowiedziała historię ze swojego życia. Była bardzo schorowana, mieszkała sama i nikt za bardzo się nią nie interesował. Część jej domu się zawaliła i wtedy ją w nim odnaleziono. Okazało się, że ma zaawansowany nowotwór i wówczas wspólnota zaczęła ją m.in. wozić do szpitala. Dostała się nawet na operację i wyzdrowiała. Wspólnota zorganizowała odbudowę jej domu. Mieszka w nim sama, ale powiedziała nam, że nigdy nie jest sama, bo zawsze jest z Bogiem i On nad nią czuwa. Zapamiętałam, że choć ta pani ma duży problem z chodzeniem, to w domu miała bardzo czysto. Pomyślałam wtedy, że można mieć milion wymówek, żeby czegoś nie zrobić, żeby dać sobie z czymś spokój, a ona – pomimo przeciwności – stara się, żyje wiarą, ma nadzieję i cieszy się każdym dniem życia.

Można wiec powiedzieć, że taka misja to bardzo konkretnie dawanie nadziei. Nie tylko opowiadanie o Ewangelii i Bożej miłości, ale bardzo konkretne gesty, które świadczą o życiu Ewangelią.
– Bardzo się ucieszyłam, kiedy papież Leon XIV w swoim pierwszym przemówieniu powiedział, że Kościół powinien być misyjny i świadczyć miłosierdzie. Te słowa odebrałam bardzo osobiście, bo wiedziałam, że będę w tym roku na misji i że będzie wiele sytuacji, w których będziemy właśnie to miłosierdzie głosić, nie tylko słowem, ale także poprzez konkretne wsparcie dla tych ludzi. Dzięki papieżowi poczułam, że nie jadę tam tylko w swoim imieniu, ale wpisuję się w misję Kościoła, w misję Jezusa. I oprócz tego, że realnie przynosimy ludziom chleb, to też przynosimy im nadzieję na to, że kiedy jesteś z Jezusem, to możesz być wewnętrznie syty. Nawet jeśli wielu rzeczy ci brakuje, to jesteś w stanie osiągnąć radość serca i pokój. Głosiliśmy więc Ewangelię słowem – tutaj głównie misjonarze, ale także przez dzieła miłosierdzia. Mówi się przecież, że Ewangelię trzeba głosić zawsze, a jak trzeba – to także słowami. Tak naprawdę ewangelizujemy swoim spojrzeniem, uśmiechem, uściskiem, serdecznością.
Podczas jednej z ewangelizacji młody chłopak, który był z nami, modlił się o uzdrowienie dla jednej z osób, która poruszała się na wózku, ponieważ nie mogła już chodzić. I ta osoba po prostu wstała z tego wózka i zaczęła iść. Dla mnie to było takie potwierdzenie tego, że nasza obecność tam jednak ma znaczenie. I to nie jest bez znaczenia, że jedziemy na wolontariat, ale naprawdę zostaliśmy powołani do tego, by być w tych konkretnych miejscach.

A czy ludzie w Mozambiku przyjmują to, że chcecie się za nich pomodlić? Czy są religijni?
– Robiliśmy zakupy dla misjonarzy i pojechaliśmy na targ. Tam zobaczyłam kobietę, która próbowała ze mną złapać kontakt, więc do niej podeszłam. Ale ona mi pokazała, że jest osobą niesłyszącą. Więc ja moim łamanym portugalskim próbowałam do niej mówić wyraźnie, żeby z ruchu moich warg wyczytała, co chcę jej powiedzieć. Ona powtarzała na głos to, co ja mówiłam, więc wiedziałam, że ona rozumie to, co do niej mówię. Powiedziałam do niej: „Dzień dobry. Jestem misjonarką z Przymierza Miłosierdzia i modle się za ludzi”. I jeśli chcę, to mogę się za nią pomodlić. Zdziwiłam się, że zgodziła się, żebym tak po prostu na ulicy się za nią pomodliła. I faktycznie zaczęłam się modlić o uzdrowienie dla niej. Dla mnie samej było zaskoczeniem to, że Bóg stworzył dla mnie taką sytuację, chociaż nie znałam dobrze języka. A jednak dane mi było w jakiś sposób porozumieć się z tą kobietą.

Ci ludzie byli bardzo otwarci, radośni i serdeczni, dlatego, kiedy wchodzą w coś, to naprawdę wchodzą całym sobą. Tak samo jest z życiem wiarą. Modlą się w taki sposób, którego ja wcześniej nie widziałam – właśnie całym sobą. Tańczą, śpiewają, klaszczą w czasie Eucharystii, więc liturgia jest bardzo radosna. To mi się też bardzo podobało, ponieważ sama jestem bardzo ekspresyjna i bardzo lubię siebie wyrażać w ten sposób, więc czułam się tam jak ryba w wodzie, gdy mogłam tańczyć w czasie Eucharystii. Po Komunii świętej aż czuć tę radość, Kościół jest bardzo żywy, ludzie bardzo radośnie uwielbiają Jezusa jeszcze po mszy świętej przez kilkanaście czy kilkadziesiąt minut.
Mozambik mnie poruszył i przemienił. Zobaczyłam Kościół żywy, kolorowy, pełen Ducha, a także ogromne zaufanie ludzi do Bożej Opatrzności. Wracam do Polski z sercem pełnym wdzięczności – za to, że mogłam służyć, za spotkania, które na zawsze zostaną w pamięci, i za świadomość, że misje nie kończą się w Afryce. Misje zaczynają się każdego dnia – w szkole, w rodzinie, w parafii, na ulicy. Wszędzie tam, gdzie spotykamy drugiego człowieka.














| Galeria (14 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
| Zobacz także |
| Wasze komentarze |
Świecka misjonarka: nie chciałam wyjeżdżać. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez Boliwii
Świecka misjonarka w Mongolii: widać, że coś się budzi w społeczeństwie [ROZMOWA]
Marlena Szymczak, misjonarka: wolontariat misyjny? Drzwi są szeroko otwarte dla każdego [ROZMOWA]






Wiadomości
Wideo
Modlitwy
Sklep
Kalendarz liturgiczny