fot. Przymierze Miłosierdzia

Świecka misjonarka: bez gestu miłości słowa o Bogu są puste [ROZMOWA]

Jeden z mężczyzn mieszkających razem z nami w Casa de Acolhida, tj. w „domu przyjęć”, mówi do mnie: masz wykształcenie, dobrze śpiewasz, dobrze gotujesz, jesteś ładna. A jesteś tutaj. Decydujesz się na życie z Bogiem. Ja tego nie rozumiem – opowiada Małgorzata Karłyk, misjonarka Przymierza Miłosierdzia. 

Ruch Przymierze Miłosierdzia pochodzi z Brazylii. Świeccy misjonarze, ale także księża, pracują między innymi w Polsce, Portugalii, we Włoszech, ale także w Mozambiku, Republice Dominikany czy Wenezueli. To stowarzyszenie, w którym są także księża, ale w zdecydowanej większości tworzą go świeccy misjonarze. Żyją w małżeństwach lub w celibacie. W ich życiu jest coś intrygującego. Coś, co wielu ludzi skłania do pytania o Ewangelię. Małgorzata obecnie pracuje w domu Przymierza Miłosierdzia w Belgii. 

Justyna Nowicka: jest niedziela. Co robią misjonarze świeccy w niedzielę? 

Małgorzata Karłyk: Dziś jest trochę spokojniej. W niedzielę zazwyczaj jest bardziej spokojnie. Wszystko ląduje. W domu wspólnoty mamy trochę bardziej uroczysty obiad. Przyjeżdża też małżeństwo misjonarzy ze swoim synkiem.  

>>> Indie: Kościół włącza się w pomoc ofiarom pandemii

A poza niedzielami już nie jest tak spokojnie? 

To prawda. Dzieje się dużo rzeczy. Jedna część naszego domu to miejsce, w którym mieszkają misjonarze, nasza fraternia. Tutaj jest trochę codziennej, domowej pracy, spotkań, ewangelizacji. 

Druga część naszego domu to miejsce przeznaczone obecnie dla około dziesięciu osób z różnych krajów. Mogą z nami mieszkać przez kilka miesięcy. Nasz dom jest takim małym azylem, by osoby, które znalazły się na życiowym zakręcie, w czasie pobytu u nas mogły wyjść na prostą. Oprócz możliwości zamieszkania czasami pomagamy załatwić im potrzebne dokumenty, a czasami po prostu jesteśmy, żeby wysłuchać czyjejś historii.  

Trzecia część naszego domu misyjnego jest miejscem, w którym przyjmujemy około 14 mężczyzn, którzy przychodzą na nocleg. Wieczorem jedzą kolację, biorą prysznic i rozchodzą się do pokojów. Wśród nich jest wielu uchodźców. W ostatnim czasie najwięcej z Erytrei i innych części Afryki. Często nie mają niczego. Znaleźli się w Belgii i próbują się jakoś odnaleźć w tej sytuacji. 

Kiedy rozmawiam z młodymi o duchownych, o misjach czy o ewangelizacji, to czasami słyszę, że księża czy siostry zakonne wybrali takie życie i muszą robić to, co robią i mówić to, co mówią. Ale w życiu świeckiego misjonarza jest coś intrygującego. Na przykład Ty: młoda kobieta, po dobrych studiach, mogłabyś mieć dobrą pracę, rodzinę, a zostawiasz to wszystko. Oddajesz jakieś swoje plany i marzenia po to, by pomagać innym, by mówić im o Bogu. Na usta ciśnie się oczywiste pytanie: dlaczego? 

Dlaczego… Nie da się tego wytłumaczyć bez mówienia Bogu. To osobiste doświadczenie żywego Boga sprawia, że człowiek wybiera takie, a nie inne życie. Po pierwsze, by być w bliższej relacji z Bogiem. A po drugie, by być przy tych wszystkich ludziach, do których, jak wierzę, Bóg mnie posyła. 

Jeden z mężczyzn mieszkających razem z nami w Casa de Acolhida, tj. w „domu przyjęć ostatnio powiedział do mnie, że długo myślał nad tym, dlaczego my misjonarze zostawiamy wszystko i decydujemy się, żeby pójść za Bogiem i zamieszkać w innym kraju razem z nimi. On się zastanawiał nad tym, kim jest i jaki jest ten Bóg, że ze względu na Niego podjęliśmy taką decyzję. Mówił do mnie: „Masz wykształcenie, dobrze śpiewasz, dobrze gotujesz, jesteś ładna. A jesteś tutaj. Nigdy nie wyjdziesz za mąż. Decydujesz się na życie z Bogiem. Ja tego nie rozumiem. 

Ja tego też do końca nie rozumiem. To wykracza poza zwykłą logikę. Ale mam w sercu głębokie przekonanie, że jestem tutaj z tymi osobami, bo mam z nimi być. Bo Bóg mnie powołał do bycia z Nim i z nimi.  

>>> Michał Jóźwiak: Kościół jest wiarygodny, kiedy stawia czoła problemom

Będę dociekliwa. W jaki sposób poznałaś to przekonanie? Co sprawiło, że je w sobie odkryłaś? 

Dawno temu pojechałam na wolontariat misyjny na Ukrainę. Tam pracowałam w Domu Miłosierdzia. Nasza praca była bardzo prosta. Polegała na tym, by roznosić posiłki, sprzątać pokoje, rozmawiać z osobami, które były w tym domu przyjmowane. 

Któregoś dnia weszłam z talerzem zupy do jednego z pokoi. Tam spotkałam kobietę, która nie miała części nosa. Był on zniszczony przez chorobę. I ta kobieta nie była już w stanie samodzielnie jeść i mówić. Po prostu siedziałam, karmiłam ją i uśmiechałam się. I w tym zwykłym momencie odkryłam dla mnie najważniejszą rzecz na świecie. Że taka prostota miłości jest bardzo istotna. A Bóg szuka osób, które będą w stanie zostawić wszystko i w Jego imieniu usiądą na tym łóżku i w Jego imieniu będą karmić tę panią zupą, a tak naprawdę karmić ją Jego miłością.  

To, o czym mówisz, można nazwać mistyką codzienności. My natomiast tak na co dzień czasami rozdzielamy sobie nasze życie na to, które dotyczy Boga i na to, które Go nie dotyczy. Mówisz o prostych gestacho najzwyklejszych rzeczach, które pokazują, że całe nasze życie może być Ewangelią albo może nią nie być. 

Często, kiedy mówimy o misjonarzach, myślimy stereotypem: jadąc na misje trzeba wykopać studnię w Afryce, zorganizować pomoc medyczną albo co najmniej założyć szkołę. I to jest potrzebne. Bóg nas do tego też zaprasza. Jednak odkrycie prostoty, że moją misją może być obieranie ziemniaków w moim mieście w jadłodajni dla ubogich, jest często odkryciem tej głębszej rzeczywistości w życiu. Tego, że Bóg jest we wszystkim. 

fot. Przymierze Miłosierdzia

I dla wszystkich. 

Kiedy byliśmy na misji w Afryce jedna z młodych dziewczyn zapytała o to, dlaczego przyjechaliśmy do Rwandy. Co będziemy tam robić? Budować studnię? A odpowiedź była prosta: by ciebie spotkać. W pierwszej kolejności zawsze jedziemy po to, by usiąść z tymi ludźmi. Porozmawiać, na ile pozwalają nam umiejętności językowe. Ta dziewczyna była w szoku, że ktoś z drugiego końca świata, z „lepszego świata”, w którym niczego nie brakuje, przyjechał do Afryki, gdzie nie ma niczego, po to, by spotkać tych ludzi. Wierzę, że Bóg zrobiłby to samo. Że On robi to samo. Zostawia wszystko, by spotkać człowieka. 

No dobrze. A proza życia? Zostawiasz wszystko, nie zarabiasz zawodowo. Zajmujesz się pomaganiem innym ludziom, ewangelizacją, to skąd masz jedzenie, ubrania, mieszkanie? 

Żyjemy na wiecznym zaufaniu Bogu i ludziom. Ufamy, że Bóg będzie się troszczył i żyjemy z Opatrzności, to znaczy z tego, co dostaniemy.  

>>> Jak pomagają święci? Opowiada charyzmatyk o. Antonello Cadeddu [WIDEO]

I co, sprawdza się? 

Sprawdza! To też wykracza poza logikę. Ale tak jest, że kiedy trzeba, to dostajemy bochenek chleba czy paczkę makaronu.  

Jednak Bóg nie tyle troszczy się o samych misjonarzy, ale o tych, do których są oni posłani. Kiedyś jedna ze starszych misjonarek powiedziała, że w tzw. „domach przyjęć”, w których przyjmujemy ubogich, Opatrzność jest duża. Ale nie ze względu na misjonarzy, ale ze względu na tych biednych, którymi oni się opiekują. Bo Bóg opiekuje się swoimi biednymi. To są jego biedni. Jego dzieci.  

Wiele razy jest tak też w naszym przypadku. Kiedy osoby, które przyjmujemy są głodne, Bóg wtedy w jakiś sposób porusza serca innych ludzi, by przynieśli nam worki chleba. Żeby nigdy nie zabrakło chleba dla tych, którzy przyszli.  

>>> Sebastian Zbierański: gdzie leży klucz do wiarygodności Kościoła? 

Ale może się tutaj chyba pojawić pewna skrajność, którą czasami spotykamy. Kiedy mówimy na przykład „Jezus się tym zajmie” i czujemy się zwolnieni z wszelkiego działania czy decydowania. 

To nie o to chodzi. Zaufanie Bogu nie oznacza, że przestaję się troszczyć o dom, innych ludzi czy własne zdrowie. Ale wszystko polega na tym, by ufać, że nad tym wszystkim jest Bóg, który się troszczy. Ja mam pracować na chleb. Nie dostaję wypłaty, ale wierzę, że Bóg przyśle to, czego potrzebuję. 

Czy myślisz, że małymi gestami można zmienić świat? 

Myślę, że tak. Kiedy na przykład rozmawiam z osobą, która ma zaburzenia psychiczne, a ona do mnie mówi i nie może zatrzymać słowotoku, to ja będę widzieć w niej osobę, która potrzebuje wysłuchania, cierpliwości i przyjęcia jej taką, jaka jest. To jest radykalizm. Zostawić wszystko, żeby wybrać Boga, także Boga w drugim człowieku. Ja chcę na serio żyć radami ewangelicznymi! 

To jest prosta Ewangelia, która staje się życiem. To może zmieniać świat.  

Prostota jest często czymś, co odrzucamy, a w zamian wybieramy życie pozorami, zwłaszcza w świecie mediów społecznościowych. Ale jednocześnie czujemy jakąś ogromną siłę przekonywania, która z niej płynie. Bo tylko to, co proste, wydaje się być naprawdę szczere, autentyczne, a przez to także wiarygodne. 

Umyć podłogę. Wysłuchać kogoś do późnych godzin nocnych, tylko dlatego, że tego potrzebuje. To jest żywa Ewangelia. Można mieć potężną wiedzę i mówić piękne słowa, ale jeśli nie ma w tym prostej miłości, by wziąć mopa i dla drugiego człowieka umyć podłogę, wtedy te słowa są puste. Nie realizują się w konkretach życia. Bez gestów miłości słowa o miłości są mało wiarygodne. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze