fot. pexels

Wolontariat – kilogramy miłości [MISYJNE DROGI]

„Jeśli z kimś rozmawiasz, to rób to tak, jakby to była jedyna osoba na ziemi” – mawiała św. Matka Teresa z Kalkuty. Wartość spotkania nie jest dostrzegalna dla wszystkich. Misje i czas wyjazdów na doświadczenia misyjne jako wolontariuszka pozwoliły mi dostrzec właśnie ten moment, o którym wspomina św. Matka Teresa, choć nie od razu wiedziałam, że właśnie o to chodzi.

Dlaczego każde spotkanie w życiu misyjnym jest tak ważne? Bo właśnie ono nadaje sens misjom. W ciągu ostatnich lat miałam okazję uczestniczyć w różnych doświadczeniach misyjnych. Szukałam podczas nich sensu wszystkich ewangelizacyjnych trudów. Czasem byłam po ludzku zmęczona i zniechęcona. Po tych wszystkich wyjazdach mogę powiedzieć, że w misjach chodzi o spotkanie drugiego człowieka. Bóg najczęściej przychodzi do nas przez ludzi i za ich pomocą wpływa na nasze życie.

W Kazachstanie miałam okazję przebywać z Polakami, którzy byli potomkami zesłańców. Wysłuchanie ich i podzielenie się świadectwem życia w dzisiejszej Polsce było bezcenne zarówno dla nas, jak i dla nich. Byli poruszeni, że rodacy przyjechali na kazachski step pracować przy odbudowie polskiego sierocińca. My, ludzie młodzi, na wyjazdach misyjnych chcemy robić spektakularne rzeczy, a tak naprawdę chodzi o zatrzymanie się i poświęcenie swojej uwagi innym ludziom. Teraz już wiem, że największą sztuką jest robić małe rzeczy z wielką miłością.

Spotkania na misjach są nie tylko pełne radości, ale bywają i takie, które są dotknięciem cierpienia. W etiopskiej Awassie spędzałam popołudnia na oddziale młodych matek z nowo narodzonymi dziećmi. Miały w większości po kilkanaście lat, często były zostawione na ulicy bez opieki i perspektyw. Misjonarki miłości przygarniają je, aby nie porzuciły swoich dzieci i znalazły schronienie w ośrodku. Dziewczyny były dużo młodsze ode mnie, a już miały olbrzymi bagaż trudnych doświadczeń. Łamanym językiem amharskim próbowałam czasami dowiedzieć się, co się stało, że ich sytuacja potoczyła się aż tak dramatycznie. Zazwyczaj dziewczyny mówiły po prostu: „no peace”, czyli nie ma pokoju w naszych rodzinach i relacjach. Spotkanie z nimi odmienia. I to nie na chwilę, ale na zawsze.

Aż trudno w to uwierzyć, ale do spotkania i poznania drugiego człowieka wcale nie potrzeba znajomości języka. Po miesiącu spędzonym na rozmowach z jednym z afrykańskich pacjentów na oddziale onkologii, który nie mówił po angielsku, ani którego języka plemiennego nie byłam w stanie rozszyfrować, rozumiałam się z nim bez słów. Zbudowaliśmy relację przy wykonywaniu codziennych czynności – rozumieliśmy swoje spojrzenia i gesty. Gdy zbliżał się czas mojego powrotu do domu, coraz częściej wskazywał na krzyż wiszący nad jego łóżkiem. Mimo innego wyznania łączył się z cierpiącym Jezusem. Kilka dni po moim powrocie do Polski mężczyzna zmarł. Nasze spotkania, również te misyjne, często uzdrawiają zranione relacje z naszych środowisk i pozwalają na przywrócenie nadziei i pokoju serca.

Spotkania na misjach to również ogrom radości. To kilogramy miłości dzieci, które spragnione są uwagi i czułości. Czasami radość nie jest widzialna na zewnątrz, ale kryje się głęboko w duszy i kiełkuje dopiero później.

Misje najpierw mnie zachwyciły, potem pozwoliły odkryć piękno Boga ukrytego w tym powołaniu, aż w końcu ukazały mi radość spotkania z drugim człowiekiem. Nie trzeba jednak jechać na drugi koniec świata. Wystarczy zajrzeć do pokoju współlokatora czy pójść z radością do rodziny, z którą zaniedbaliśmy relację. Tam też mieszka Bóg. Warto się odważyć na to podwójne spotkanie.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze