Żółty kanister z wodą. Prąd na kartę. Wydaje się nawet, że Bóg zasnął w Rwandzie [MISYJNE DROGI]
Bóg spędza noce w tym kraju. Wydaje się nawet, że zasnął w Rwandzie. Pracuje się tu w czynie społecznym, lepianki mają blaszane dachy, prąd jest na kartę. Do kompletu: polscy pallotyni.
Sami Rwandyjczycy mówią, że to właśnie tu Bóg spędza noce, wypoczywa po przepracowanym dniu i rzeczywiście jest tam pięknie. Rwanda jest określana mianem kraju tysiąca wzgórz – nie ma szans, aby rozglądając się, nawet po bliższym horyzoncie, nie dostrzec przepięknych wzgórz i dolin. Jazda samochodem może przyprawić o zawrót głowy – cały czas właściwie jedzie się w górę albo w dół, w prawo albo w lewo. Tak więc jeśli ktoś w Polsce źle znosi podróże autem, to tam miałby nie lada kłopot.
Pomysł wyjazdu
Byłam tam dwa lata temu. Pomysł wyjazdu na misje pielęgnowałam w sercu bardzo długo. Paradoksalnie początkowo studzono we mnie ten zapał. Ale nic to: jak człowiek ma pragnienie, to wie, że mowa innych na niewiele się zda… A jeszcze jak w to wszystko zaingeruje Bóg, bo się na przykład okaże, że pragnienie jest zgodne z Jego pomysłem na mnie, to już nic nie powstrzyma od wyjazdu. Tak więc pragnęłam, marzyłam i czekałam.
Warto czekać
Na co dzień pracuję w Sekretariacie Misyjnym Księży Pallotynów, w Adopcji Serca, której celem jest niesienie pomocy duchowej i materialnej najbiedniejszym z biednych dzieci, szczególnie w Afryce. Najbardziej popychała mnie do wyjazdu chęć sprawdzenia, jak faktycznie wygląda życie „moich małych podopiecznych”. Czy listy, w których piszą o niewiarygodnie trudnych, innych niż nasze warunkach życia, są rzeczywiście realne, czy są sposobem na wyciąganie pieniędzy od bogatszych? Czy życie może być aż tak skomplikowane, że ojca i matkę stać tylko na jeden posiłek dziennie (i to niezbyt obfity)? Tak więc marzyłam i czekałam. Dzisiaj już wiem, że warto mieć marzenia i warto czekać.
>>>Światowe Centrum Modlitwy o Pokój: od Kibeho w Rwandzie do Niepokalanowa w Polsce
W sanktuarium
Do Rwandy wyjechałam na trzy miesiące. Brak znajomości języka kinyarwanda nie pozwolił mi na bezpośrednią pracę z dziećmi. Wcześniej dzieci w wyższych klasach uczyły się języka francuskiego, od 2009 r. uczą się angielskiego. Niestety bardzo słabo wykształceni i przygotowani nauczyciele nie są w stanie, przynajmniej na razie, zapewnić należytej znajomości tego języka. Najubożsi mówią właściwie tylko w swoim rodzimym języku. Przebywałam w sanktuarium maryjnym w Kibeho – to jedyne potwierdzone przez Kościół miejsce objawień Matki Bożej w Afryce. Zajmowałam się promowaniem tego miejsca, także na stronie internetowej, i pomagałam w pracy administracyjno-biurowej. Każdy dzień przynosił nowe niespodzianki. Tak cudny kraj, taki „rajski” – chciałoby się powiedzieć – ale jakiś taki niedokończony. Bałam się, żeby nie uronić ani chwili z przebogatych doświadczeń, dlatego zapisywałam swoje spostrzeżenia.
Czyn społeczny
Ostatnia sobota miesiąca. Trochę pustawo w sanktuarium, a to w soboty tutaj rzadkość. To właśnie w sobotę i niedzielę jest tu sporo pielgrzymów, którzy w zorganizowanych grupach i samotnie przybywają do Matki Bożej w Kibeho. Oczywiście i miejscowi mają z tego radość, szczególnie zdumieni są ci, którzy pierwszy raz w życiu widzą białych. Przybywają się pomodlić, a w pakiecie tu taka atrakcja: biały (amuzungu) na wyciągniecie ręki, przy odrobinie szczęścia można go nawet dotknąć. Dzisiaj pusto, nie ma nawet robotników, którzy pracują przy sanktuarium, bo to dzień pracy społecznej. Tego dnia do godziny 10.30 wszyscy są zobowiązani do jakiejś pracy. I tak na przykład jadący pielgrzymi mogliby być zatrzymani i zagonieni do jakiejś roboty. Dlatego tego dnia wszyscy chowają się w domach (lepiankach) i udają, że ich nie ma. Ruch w Kigali zamiera całkowicie. Dobrze, że rozwój tego kraju nie opiera się na czynie społecznym. Chyba że chodzi rozwój Kigali, bo to miasto faktycznie się rozwija. Powstają nawet wieżowce – biurowce, tylko kto w nich będzie pracował i czym niby zarządzał?
>>>Polska ekipa filmowa w Rwandzie; wśród misjonarzy, słoni i manioku [ROZMOWA]
Strużka wody
Kilkunastoletni chłopiec dźwiga kanister z wodą (na moje oko 10 litrów). Zastanawiam się, dlaczego wszystkie karnistry są żółte? Chłopiec idzie bardzo szybko, bo przez dziurę wycieka woda. Za dzieckiem mokra strużka – można sprawdzić, gdzie mieszka, albo raczej – żyje. Nie wiem, ile jeszcze przed nim drogi do domu, ile tej wody doniesie? Czy za chwilę zobaczę go pędzącego z powrotem po kolejną porcję?
Prąd na kartę
Elektryfikacja dotarła tu prawie wszędzie i myli się ten, kto myśli, że misjonarze pracują przy świeczkach. Ale nie myli się ten, kto myśli, że zwykli mieszkańcy wioski nie mają prądu – bo nie mają. Po godzinie 18 zapadają egipskie ciemności. O tej porze spacer jest niewskazany, zwłaszcza dla białej kobiety. Słupy elektryczne w okolicy są ze dwa. A prąd? Na kartę. Najpierw płacisz, potem korzystasz tak długo, na jak długo wystarczy pieniędzy. Zgodnie z ogólnokrajowym zarządzeniem wszystkie domki, lepianki właściwie, są kryte blachą. W ciągu dnia, jak się ta blacha rozgrzeje, jest potwornie gorąco, w nocy za to szybko się wychładza i bywa zimnawo.
Trudne życie misjonarza
Dzisiaj z sentymentem wspominam piękne miesiące w Rwandzie. Wiem, że nie dla mnie jest pobyt tam na całe życie. Zrozumiałam, czym jest prawdziwie powołanie misyjne – ile poświęcają misjonarze, kiedy rozstają się z rodziną, z przyjaciółmi, z krajem i oddają się całkowicie do Bożej dyspozycji gdzieś w odległym miejscu. Tam, w przeróżnych okolicznościach, doświadczając chorób, które znamy z encyklopedii, a nierzadko doświadczając i samotności, odnajdują Pana Boga w drugim człowieku i niosą Go innym. Ten pobyt utwierdził mnie też w przekonaniu, że wcale nie bogactwo decyduje o szczęściu. Doskonale pamiętam twarze dzieci z szerokim, pełnym uśmiechem, które w życiu nie widziały innej wioski jak tylko swoją własną, a ich ubranie, czy raczej to co, z niego pozostało, pozostawia sporo do życzenia. Skąd w nich radość? Może to trochę egoistyczne: nie rozumiem, ale uczę się dziękować Panu Bogu, za to wszystko, co mam. To pewnie niezbyt mądre szukać w sobie radości przez odniesienie do tego, że inni mają gorzej. Jednak właśnie Rwanda nauczyła mnie, paradoksalnie, radości z każdej chwili życia i wdzięczności za ludzi, którzy za cenę siebie niosą Boga innym.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |