Misjonarz z Ukrainy: bez pomocy ze świata nas by nie było
O ranach wojny dostrzegalnych w wielu miejscach Ukrainy, a także w ludzkich sercach oraz nadziejach pisze w kolejnym liście z Kijowa przełożony dominikanów na Ukrainie, o. Jarosław Krawiec OP.
Drogie siostry, drodzy bracia,
Spacerując po wiosennym Kijowie ma się wrażenie jakby wojna właśnie się kończyła. Na ulicach jest z każdym dniem coraz więcej ludzi, otwierają się kolejne sklepy, punkty usługowe, kafejki i restauracje. Również na bazar znajdujący się niedaleko naszego klasztoru wrócili sprzedawcy, choć do niedawna był tam niezły bałagan, bo znajdujący się tuż obok budynek został dwa miesiące temu zniszczony rosyjskimi rakietami. Takich miejsc nie brakuje. W stolicy od początku wojny 390 budynków, w tym 222 bloki mieszkalne zostały uszkodzone lub zniszczone. Ucierpiało 75 szkół, żłobków i przedszkoli oraz 17 przychodni i szpitali. To oczywiście w porównaniu z Charkowem, wielką metropolią na wschodzie Ukrainy, nie tak wiele, ale przecież każde takie miejsce to konkretne ludzkie tragedie, a w niektórych wypadkach śmierć i kalectwo niewinnych osób oraz wielkie koszty, które trzeba ponieść na odbudowę.
Samochodów w Kijowie jest wciąż znacznie mniej niż przed wojną. Nic dziwnego, przecież wielu mieszkańców stolicy nie wróciło jeszcze do domów. Do tego dochodzą poważne problemy z zaopatrzeniem w paliwo. Zajechaliśmy niedawno z braćmi na jedną ze stacji benzynowych. Źle zrozumieliśmy komunikat wyświetlający się na elektronicznej tablicy informującej o cenach i podchodząc do kasy usłyszałem: „Paliwo jest tylko dla posiadaczy specjalnych talonów”. Już miałem odejść zawiedziony, na co obsługująca mnie sympatyczna młoda dziewczyna z uśmiechem stwierdziła: „Ale jak pan kupi u nas pizzę, to sprzedam panu 10 litrów ropy”. Takich propozycji się nie odrzuca, zwłaszcza, że po całodziennym wyjeździe za miasto byliśmy naprawdę głodni. Pizza serowa z gruszką była w takich okolicznościach wyjątkowo smaczna! Podszedłem do tej pani i zapytałem, czy jeśli wrócę za godzinę z kanistrami i kupię cztery pizze, to sprzeda mi wtedy 40 litrów paliwa? „Jasne, niech pan przyjeżdża!” Ojciec Tomasz wrócił więc na stację i oprócz zapasu paliwa mieliśmy w klasztorze pyszną kolację.
>>> Za tydzień wizyta abp. Gallaghera w Kijowie
Skoro już o jedzeniu mowa… Ojciec Misza opowiadał, że w Andriivce, jednej z bardzo zniszczonych podkijowskich wiosek, wojska rosyjskie zostawiły po sobie nie tylko zrujnowane domy i zaminowane pola, ale także kilka słoików oryginalnego rosyjskiego „rassolnika”, czyli po naszemu zupy ogórkowej. Te trzylitrowe szklane bańki przejechały wraz z armią rosyjską kawał drogi. Na etykiecie można przeczytać, że wyprodukowano je w październiku 2021 roku w miejscowości Toickoje na południu Rosji w Republice Kałmucji. Najwyraźniej wycofująca się spod Kijowa armia miała już dosyć kałmuckiej zupy. Może uznali, że smaczniejszy jest ukraiński barszcz? Żartując, zachęcałem o. Miszę, by będąc w Andriivce poprosił o jeden słoik.
Mieszkańcy zniszczonych wiosek pod Makarowem potrzebują pomocy. Razem w wolontariuszami Domu św. Marcina w Fastowie oraz grupą protestanckich wolontariuszy z okolic Równego udało się pomóc w odbudowie ścian i dachów ponad 40 budynków mieszkalnych. Te działania są możliwe dzięki pomocy, która dociera do nas z całego świata. Jak to krótko podsumował o. Misza: „Bez was nie ma nas”. Dziękujemy za solidarność z Ukrainą!
Starsza pani w Andriivce pokazuje mi przestrzelone drzwi i okna w swoim domu. „Pozatykałam dziury, bo wiatr przez nie hulał”. Próbuję zrozumieć dlaczego Rosjanie strzelali po domach starszych, schorowanych ludzi? „Wieczorami, jak się napili, to strzelali gdzie popadnie” – odpowiada moja rozmówczyni. „To byli przede wszystkim młodzi chłopcy, mieli może po 20 lat. Rzadko był ktoś starszy, po 40-tce”. Kiedy już wsiedliśmy do samochodu, podchodzi do nas, by się pożegnać: „Proszę, pomódlcie się za mojego wnuka. Jest w pułku «Azow» i walczy w Mariupolu. Wszystkich proszę o modlitwę za niego”. Rozmawiamy jeszcze chwilę. Zapewniam o modlitwie i mówię, że jej wnuk jest prawdziwym bohaterem, a przyszłe pokolenia Ukraińców będą uczyły się w szkole o takich ludziach jak on. Ale czy to jest jakaś pociecha dla obolałego babcinego serca?
>>> Abp Szewczuk: przyjmując uchodźców, przyjmujecie samego Chrystusa
Inna starsza pani opowiada, że naprzeciw jej domu Rosjanie rozstrzelali dwóch ukraińskich żołnierzy, a potem podpalili ciała. „Mówię do nich, co wy robicie! Ugasili je, ale pochować nie pozwolili”. Inni nasi obrońcy zostali zamordowani po drugiej stronie jej domu. Kiedy o tym mówi, drży jej głos i natychmiast pojawiają się łzy w oczach. „Nic nie mogłam zrobić. Jedynie przez kilka dni odganiałam psy, kiedy ciała leżały na drodze”. Po chwili dodaje, że przyszedł do jej domu pewnego dnia rosyjski żołnierz: „Babciu, postanowiłem się u was schować. Oni mnie zmuszają strzelać, a ja nie chcę tej wojny. Jestem Ukraińcem. Mój tato jest Ukraińcem a mama Buriatką. Podpisałem kontrakt. Później przez 30 dni jechaliśmy do was. W Białorusi były ćwiczenia. Babciu, jak mogę strzelać do Ukraińców? Może to mój wujek albo mój brat jest po drugiej stronie.” Starsza pani opowiada tę historię już ze spokojem, z wyraźnym szacunkiem do tego człowieka.
W niedzielę swoją pierwszą Mszę świętą odprawił w Fastowie o. Igor. Dzień wcześniej święceń kapłańskich udzielił mu bp. Mikołaj Łuczok, administrator apostolski diecezji mukaczewskiej i zarazem nasz brat w św. Dominiku. Igor pochodzi z Donbasu. Został ochrzczony w 2010 roku, mając 24 lata. Przed wstąpieniem do Zakonu skończył studia lingwistyczne na Uniwersytecie w Doniecku i przez rok był nauczycielem w szkole średniej. Formację zakonną odbywał w Polsce w Warszawie i Krakowie. Niemal natychmiast po wybuchu wojny, poprosił prowincjała o możliwość powrotu do Ukrainy. Przyjechał do Fastowa na samym początku marca, kiedy wokół miasta toczyły się poważne walki. Jego ostatnie egzaminy oraz obrona pracy magisterskiej odbywały się on-line. Ojciec Igor właśnie wyjeżdża do Chmielnickiego, gdzie rozpocznie posługę w naszej dominikańskiej wspólnocie.
W Mszy święceń uczestniczyła rodzina dominikańska z Ukrainy oraz o. Łukasz, polski prowincjał, i jego poprzednik o. Paweł. Niestety, wojna uniemożliwiła przyjazd na uroczystości rodzicom o. Igora. Z rodziny była tylko jego kuzynka z mężem, którzy ze względu na sytuację wojenną znaleźli schronienie w naszym klasztorze w Chmielnickim. Wielu braci podkreśla, że święcenia br. Igora, które odbyły się w 73 dniu wojny Rosji z Ukrainą, są znakiem nadziei. Sam o. Igor, dziękując za dar kapłaństwa, stwierdził: „Zapytał mnie niedawno jeden z dziennikarzy, co oznacza stać się księdzem w czasie wojny. Odpowiedziałem, że nie wiem. Jest to dla mnie tajemnica, którą mam nadzieję, sam Chrystus pomoże mi zrozumieć”.
Zaproponowałem braciom Łukaszowi i Pawłowi z Polski oraz Wojciechowi ze Lwowa, byśmy pojechali na święcenia okrężną drogą. Chciałem, by podczas swojego pobytu na Kijowszczyźnie zobaczyli na własne oczy i symbolicznie dotknęli bolesnych ran naszej niszczonej przez wojnę Ukrainy. Dotarliśmy więc z Kijowa do Fastowa przez Buczę, Hostomel, Borodiankę i Makarów. Poranne modlitwy odmawialiśmy w samochodzie. Zatrzymaliśmy się, by dokończyć oficjum przed zniszczoną od kul, bomb i pożaru stacją benzynową w Horence, na obrzeżach stolicy. Przed nami rozciągał się widok na dolinę rzeki Irpień oraz zniszczony most – symboliczne miejsce niedawnej ucieczki ludzi z okupowanych miast. Czytamy akurat fragment komentarza św. Cyryla Aleksandryjskiego do Ewangelii św. Jana: „Poświęcam w ofierze, to znaczy wydaję siebie na ofiarę nieskalaną i wonną. Świętym lub poświęconym w ofierze zwano w Piśmie to, co składano na ołtarzu. Chrystus więc złożył siebie w ofierze, aby wszystkim dać życie, i w ten sposób nam je przywrócił”. Kapłaństwo łączy w sposób szczególny z Nim, Arcykapłanem Nowego Przymierza. Deo gratias za dar kapłaństwa o. Igora!
W Czortkowie bracia świętowali, jak co roku, uroczystość św. Stanisława, biskupa i męczennika, patrona kościoła. Ze względu na czas wojny było trochę skromniej niż dawniej, ale jak podkreśla o. Svorad, proboszcz parafii, teraz przychodzi na niedzielne Msze święte więcej osób, bo w mieście jest kilka tysięcy uchodźców. Ojciec Svorad, który jest synem Słowackiej Prowincji Dominikanów, posługuje w Ukrainie z wielką ofiarnością. Ludzie cenią go bardzo jako spowiednika i ojca duchownego.
Z serdecznymi pozdrowieniami i prośbą o modlitwę,
o. Jarosław Krawiec, Kijów, 11 maja, godz. 12:15
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |