Modlitwa głębi, czyli przyjaźń bez dna
Głęboka relacja z Bogiem i głęboka modlitwa bywa nazywana w teologii życia duchowego kontemplacją. To słowo kojarzy nam się często z ciężkimi zakonami, z zupełnym odcięciem od świata, a w związku z czymś, co nas nie dotyczy. A nie do końca tak jest.
Rzeczywiście tak było, że przez wieki nawet nie mówiono świeckim o życiu kontemplacyjnym, ponieważ uważano, że jest ono możliwe tylko w życiu zakonnym. Ale teologia jest czymś dynamicznym i z czasem zaczęto rozumieć i zauważać, że także będąc w świecie, można spotykać, poznawać, doświadczać Boga bardzo głęboko.
>>> Julia pisze ikony od 14. roku życia. Nie przeszkodziła jej nawet choroba [REPORTAŻ]
Czym jest kontemplacja?
Thomas Keating, trapista, jeden z założycieli Ruchu Odnowy Kontemplacyjnej w książce „Modlitwa głębi” pisze że „kontemplacja polega na oddaniu całego siebie, a nie tylko poświęceniu pewnego czasu każdego dnia na jakąś formę modlitwy lub medytacji. Jest to zobowiązanie o ogromnych rozmiarach i wymaga wielkiego zaufania, że Bóg prowadzi nas tam, gdzie mamy nadzieję dojść, jeśli tylko podporządkowujemy się temu wewnętrznemu przekonaniu lub przynagleniu, że musimy rozpocząć. Nie ma znaczenia przez ile trudności musimy przejść, po rozpoczęciu już nie ma odwrotu”.
A więc modlitwa staje się stylem życia, niejako tożsamością człowieka. Jednocześnie człowiek pozostaje sobą, chociaż przyjaźń z Bogiem go przemienia. Nie musi uciekać od swojego życia, ale je pogłębia, zaczyna dostrzegać więcej i szerzej.
Tylko miłość
Niemal od zawsze przyjaźń była wzorem duchowego wzrostu. W ten sposób przyjaźń z Chrystusem ma w sobie przyjacielską ufność, miłość i otwartość na siebie nawzajem. Te rzeczy oczywiście wzrastają w miarę tego, jak relacja angażuje człowieka na coraz głębszym poziomie, bo Bóg zawsze jest zaangażowany na sto procent. Jedną z cech miłości jest to, że osłabia nasze mechanizmy obronne. „Miłość usuwa lęk” (1 J 4,18) – właśnie o to chodzi w tym zdaniu. A kiedy stajemy w szczerości, także w słabości przed naszym przyjacielem, wówczas On może nas wesprzeć. Nie chodzi jednak tylko o pocieszenie i niesienie ulgi, ale przede wszystkim o uwolnienie, przemianę tego, co jest z nas w to, co jest z Niego. Nasz niepokój zamienia w pokój. Ojciec Keating pisze o tym w ten sposób: „W modlitwie głębi czystość intencji jest głównym celem praktyki. To kwestia miłości. Dlatego praktyka ta uwalnia nas od dawnej zależności (świadomej lub nieświadomej) od myślenia o Bogu i od pobożnych aktów, dających nam poczucie, że coś robimy. Kiedy się modlimy Duch przejął teraz nasze działanie i modli się w nas. Nasza wola w tajemniczy sposób miesza się z wolą Boga, dzięki czemu mamy poczucie dobrostanu lub przekonanie, że jesteśmy z Bogiem lub w Bogu. Czasami na ciało przelewa się odczuwalne pocieszenie, ale nie jest ono wymagane, by cieszyć się owocami tej modlitwy. Modlitwa głębi staje się kontemplacją, kiedy działanie Ducha pochłania naszą modlitwę i przejmuje kontrolę”.
Oczywiście często boimy się stracić kontrolę, czy też oddać ją w czyjeś ręce, nawet jeśli są to ręce Chrystusa, ale warto pamiętać, że „miłość usuwa lęk”.
Uleczenie
To oddanie wszystkiego w ręce Boga na początku jest pełne entuzjazmu neofity, ale przychodzi moment, kiedy „Duch decyduje się odkryć następny poziom. W istocie rzeczy tu zamierza badać całą historię naszego życia, warstwa po warstwie, wyrzucając śmieci i utrwalając wartości, które rozwinęły się na kolejnych etapach rozwoju w naszym życiu” – pisze trapista.
Może się tak stać, że kiedy zbliżamy się do miejsca, w którym Bóg na nas czeka, wówczas odczuwamy, że jest z nami coraz gorzej. Wtedy „uświadamiamy sobie, że droga duchowa nie prowadzi przez sukcesy i karierę – pisze ojciec Keating – jest to raczej seria upokorzeń fałszywego ja. Odczuwamy to jako kurczenie się fałszywego ja wraz z jego systemem wartości oraz światopoglądem, który tak starannie budowaliśmy jako mechanizmy obronne, aby poradzić sobie z emocjonalnym bólem na wczesnych etapach życia”. Jednak przemienieni przyjaźnią z Chrystusem już tych mechanizmów nie potrzebujemy. Trudno nam w to uwierzyć, dlatego jeszcze często chcemy się ich trzymać, jako swoistych kół ratunkowych.
W klasyce życia duchowego mówi się o tym stanie jako o „ciemnej nocy zmysłów”.
Różaniec i lectio divina
Najbardziej znanymi, a jednocześnie często nieznanymi pod tym kątem, formami modlitwy kontemplacyjnej są różaniec i lectio divina. Rozważając tajemnice różańca, jednocześnie wchodzimy w bliskość Matki Bożej, ale przede wszystkim Trójcy. „Możesz wtedy poczuć bliskość Bożej obecności w sobie, a także bliskość Matki Bożej. To właśnie należy rozumieć pod pojęciem odpoczywać w Bogu” – pisze trapista.
Natomiast lectio divina to najbardziej tradycyjny sposób pielęgnowania modlitwy kontemplacyjnej. Polega ona na słuchaniu tekstów biblijnych tak, jakby się rozmawiało z Bogiem, a Bóg sam podsuwał tematy do takiej rozmowy. Ci, którzy postępują zgodnie z metodą lectio divina rozwijają w sobie umiejętność słuchania słowa Bożego na coraz głębszym poziomie uważności. Modlitwa spontaniczna jest prostą odpowiedzią na ich wzrastającą więź z Chrystusem, a Bóg w naturalny sposób odpowiada na to darem kontemplacji.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |