Mój Kościół przeprasza [FELIETON]
Kocham mój Kościół. Święty Kościół grzesznych ludzi, bo taki przecież jest. Imponuje mi, że w całym blasku swojej świętości jest Kościołem pokornym, który uderzany, nadstawia drugi policzek. Jestem dumny, że od wieków krzyczy by wybaczać i sam wybacza. Marzę, żeby mój Kościół zdobył się na jeszcze jeden krok, może ten najtrudniejszy. Żeby docenił wartość słów: „przepraszamy, prosimy o wybaczenie”.
To nie jest pełen buntu manifest, który ma wzbudzić kontrowersje, podzielić, a potem pozostawić niesmak. To szczery tekst o tym, co boli. O tym, że wszyscy mamy nad czym pracować, by wspólnocie Kościoła w Polsce żyło się lepiej. Możemy prowokować dyskusje i spierać się w poszukiwaniu winnych. Będzie to jednak bezskuteczne, dopóki nie zrozumiemy, że trzeba podjąć refleksję. Że to naprawdę ostatni dzwonek, by coś zmienić.
Nikt to my
Nikt nie jest wolny od grzechu. To prawda, która od dwóch tysięcy lat znajduje wyraz w nauczaniu dziesiątek soborów, synodów i setek dokumentów Magisterium Kościoła. Mam jednak wrażenie, że prawdę tę – wyrażaną dokładnie w takiej formie – przyjęliśmy za dogmat. I mamy poważny problem, żeby tę formę przekształcić, wyrazić ją osobowo. Bo przecież tak naprawdę “nikt” to “my”. To my nie jesteśmy wolni od grzechu, bo grzech związuje nasze ręce, które zamiast zła mogłyby czynić dobro. Dlaczego brakuje nam odwagi, by otwarcie to przyznać?
Budować mimo zła
W całym Piśmie Świętym i Katechizmie Kościoła Katolickiego nie znajdziemy słowa o tym, że każdy kto stanie się członkiem Kościoła ma z marszu zapewnione miejsce w niebie. Na niebo trzeba sobie zapracować – uczciwym, sumiennym życiem i wiarą w Tego, który wszystko może. To zadanie byłoby przysłowiową bułką z masłem, gdyby tylko nie pewien “haczyk”, który nas mocno ogranicza. To właśnie grzech, a właściwie skłonność do jego popełniania. Ta skłonność wynika z naszej natury – odziedziczyliśmy przecież niechciany dług pierwszych rodziców, nieposłusznych mieszkańców raju. Ponieważ na świat stworzony przyszło zło, a rodzaj ludzki posiadł jego poznanie, w wolności jest zdolny do wybierania także takiej ścieżki. A zło zawsze opakowane jest w kuszący papierek przyjemności, samospełnienia, własnej korzyści. Bez silnej woli, jeszcze silniejszej modlitwy i bezgranicznego zaufania do Boga, który wie, co jest dla nas najlepsze, wciąż będziemy błądzili w poszukiwaniu tego, co jest w stanie dać nam szczęście. Jednak osiągnięcie szczęścia będzie niemożliwe, jeśli w jego budowaniu nie uwzględnimy jeszcze jednego aspektu. Czegoś, co jest właściwie jego fundamentem. To szczerość. Przynajmniej Przed Panem Bogiem i samym sobą. Szczerość to podstawa, dzięki której możemy poznać prawdę o sobie. Tylko w ten sposób oczyścimy się z tego, co nas brudzi i przygniata. Jeśli jednak zabraknie takiego fundamentu, to czy kiedykolwiek będziemy potrafili zauważyć własną winę i okazać skruchę?
Jak pokonać zepsucie?
Ta zasada odnosi się do wszystkich wierzących. Także, a może nawet zwłaszcza, do księży. Znam takich z powołania: wspaniałych ludzi, oddanych duszpasterzy, którzy spalają się jak świece, by swoim ciepłem ogrzać powierzoną im owczarnię. Jestem przekonany, że jest ich większość. Spotkałem też w swoim życiu kilka czarnych owiec. Kapłanów, którzy tego samego dnia składali niegodny pocałunek na ołtarzu i ustach kobiety. Jestem jednak przekonany, że w całej skali jest ich niewielu. Kościół jest święty, a blask tej świętości przykrywa mroki grzechu. Chrystus nie pozwoliłby, żeby zepsucie w jakikolwiek sposób zachwiało całym Kościołem. Nawet, jeśli to zepsucie wywraca do góry nogami życie jednej z jego lokalnych wspólnot. Dzieje się tak na przykład wtedy, kiedy na jaw wychodzą bolesne przewinienia jej pasterza – szczególnie te popełnione wbrew szóstemu przykazaniu dekalogu. Nie chcę zbyt szczegółowo wchodzić w komentowanie poszczególnych przypadków. Ostatnio z przerażeniem obserwuję w tej materii pewną tendencję wzrostową. Dużo mówią o tym media. Informacje, które do nas docierają, trzeba jednak przesiewać potężnym sitem – zatrzymując pomówienia, plotki i sensacyjne domysły. Niestety, rzadko kto to robi. I ostatecznie obrywa się całemu Kościołowi – bo jeśli zawinił biskup, to przecież biskupi są winni, a jeśli zakonnik – to znaczy, że takich mamy zakonników. Generalizowanie jest złe, jest bardzo krzywdzące. Potrafi podciąć skrzydła tym, którzy latają wysoko i pewnie. Jednak generalizowania nie sposób uniknąć. Lekarstwem na źle rokującą chorobę nieszczerości w Kościele jest odpowiedzialność – za siebie, ale także za innych. Niezależnie, ile będzie nas kosztowała.
>>> „Ja ciebie nie potępiam”. Rozmowa o aborcji
“Przepraszam” to szansa
Czuję się trochę rozgoryczony, kiedy czytam oficjalne komunikaty diecezjalnych czy zakonnych kurii. Są wydawane natychmiast, gdy tylko okaże się, że któryś z kapłanów podejrzewany jest o przestępstwo. Nie mogę powstrzymać się od wrażenia, że brzmią one jak gotowe, ułożone wcześniej szablony wyjęte prosto z szuflady. Czasem okazuje się, że szczytem chrześcijańskiego miłosierdzia jest zawarcie w tych wypowiedziach zdania takiego jak „prosimy o modlitwę za dotkniętych tym problemem”. Żeby było jasne – nikt nie zakłada z góry, że osoby, których dotyczą te podejrzenia są na pewno winne. Istnieje domniemanie niewinności i w Kościele też jest ono respektowane. Dlatego nikt nikomu nie każe od razu kierować uniżonych przeprosin na ręce konkretnej osoby. Ze wszystkim czeka się do momentu rozstrzygnięcia sprawy. Czasem (i oby zawsze tak było) okazuje się, że cała afera jest jak napompowany balon sensacji, który ukłuty konkretnymi, zdrowymi dowodami i racjonalną argumentacją natychmiast traci powietrze. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że niestety to nie kończy sprawy. Źródło problemu leży głębiej. Musimy zdać sobie sprawę, że przecież już same podejrzenia mają swoją genezę. Należy w takim razie spytać o to, jakie okoliczności sprawiły, że w tej czy innej skandalicznej sprawie w ogóle one padły. O ile zarzuty czasem okazują się bezpodstawne i niesłuszne, o tyle już same insynuacje z czegoś konkretnego wynikają. Być może rodzą je niestosowne żarty, lekceważący stosunek, takie czy inne zachowania nie licujące z powagą kapłańskiego posługiwania. Chwała Bogu, jeśli na tym się kończy – bo tu jeszcze jest miejsce do poprawy, nawrócenia. Ale żeby było ono możliwe, potrzeba podjęcia odpowiedzialności i skruchy. Jak mówił św. Augustyn, błądzenie jest rzeczą ludzką, ale dobrowolne trwanie w błędzie jest rzeczą diabelską. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żeby z tych potrzebnych komunikatów, płynęło chrześcijańskie uderzenie we własną pierś. By wyjaśniono, że choć sprawa nie jest jeszcze zakończona i należy dokładnie ją zbadać, to sama w sobie jest bolesna i przykra – a to już wystarczający powód, aby przyznać, że popełniono błąd. To szansa, żeby wyjść z twarzą i słusznie powiedzieć: „Przepraszamy. Przepraszamy wszystkich, że nie uczyniliśmy wystarczająco wiele, by taka sytuacja w ogóle miała miejsce”. Nawet, jeśli faktycznie kończy się na podejrzeniach.
>>> Papież: kult władzy przynosi smutek, niewolę i strach
Trio, które zniszczy zło
Przy krzywdzie wykorzystywania seksualnego trudno mówić o właściwej sprawiedliwości, niezależnie od tego czy i jak wielką karę poniesie sprawca. To grzech bulwersujący tym bardziej, że rani i dotyka najbardziej niewinnych. Czy robimy wszystko żeby temu zapobiec? Robimy wiele. Pewnie da się zrobić więcej. Potrzeba jednak wspólnego zaangażowania całego Kościoła – ludzi z dołu i z góry hierarchii. Potrzeba rozmowy, wsparcia, chęci wysłuchania i zrozumienia. Trudno jednak, żeby organizm przyjął lekarstwo zanim zda sobie sprawę z tego, że w ogóle jest chory. Dlatego tak ważne jest to, żeby pokory i skruchy było jak najwięcej. To nieodłączne towarzyszki szczerości. Tylko takie trio może prawdziwie zniszczyć zło. Choćby było jak sypana na rany sól.
Zraniony i nawrócony
Cieszę się, że jestem świadkiem ważnych znaków naszych czasów. Widzę, że mój Kościół się nawraca i dalej chce to robić. Miałem kilka lat, kiedy w 2000 roku Jan Paweł II przepraszał świat za grzechy Kościoła. Czuję, że dwadzieścia lat później trzeba to powtórzyć. Choć zasadniczo mamy się lepiej, to do pełni zdrowia jeszcze nam daleko. Kościół to jednak wyjątkowy organizm. Przez setki lat swoje historii znosił rany, jakie zadawały mu jego dzieci. Kościół można zranić, ale nie można go zniszczyć. Jezus obiecał, że bramy piekielne go nie przemogą. Nie przemogą też nas samych, jeśli tylko będziemy odpowiedzialni, szczerzy i autentyczni. Jeśli tylko, stojąc na prawej czy lewej burcie łodzi Kościoła, będziemy chcieli prowadzić go w kierunku Chrystusa, daleko za sobą zostawiając grzech.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |