Norwegia

fot. arch. ks. Rafał Ochojski

Na misjach kościoły pękają w szwach. U mnie w Norwegii na mszę św. przychodzi kilka osób

– Dla mnie wytyczną misyjności Kościoła jest jego sytuacja w danym kraju. Obecnie jestem proboszczem parafii w Narviku w Norwegii. Nie tak dawno obchodziliśmy Środę Popielcową. W mszy świętej uczestniczyło dziewięć osób, a parafia liczy ponad 430 parafian – mówi ks. Rafał Ochojski MSF.

Przy okazji akcji Misjonarz na Post dużo mówi się o wspieraniu modlitewnym polskich misjonarzy. To ważne, żeby podkreślać znaczenie nie tylko wsparcia materialnego, ale także tego duchowego dla tych, którzy ewangelizują na krańcach świata. Tyle, że te krańce są bardzo różne. Z misjami kojarzą nam się najczęściej kraje Afryki, Azji, Ameryki Południowej. To misjonarze pracujący w tych krajach objęci są akcją. W tych rejonach świata Kościół coraz częściej tętni życiem, a z kolei w krajach europejskich kryzys wiary jest coraz bardziej zauważalny i dotkliwy. Mówi o tym portalowi misyjne.pl ks. Rafał Ochojski MSF, który od kilka lat posługuje w Norwegii.

Misje są nie tylko w buszu

– Nigdy nie byłem zwolennikiem przerzucania się na argumenty o to, który kraj jest bardziej misyjny. Krajem misyjnym jest ten, w którym kontynuuje się misję Jezusa, więc każdy kraj świata jest poniekąd krajem misyjnym. Nasz założyciel, ks. Jan Berthier, mówił, że mamy iść do miejsc, w których Kościół jeszcze nie istnieje albo już nie jest żywotny. Przyjęło się uważać za regiony misyjne kraje afrykańskie, azjatyckie, kraje, w których Kościół jest stosunkowo od niedawna – jak np. w Papui-Nowej Gwinei, gdzie od prawie czterdziestu lat pracują moi współbracia. Wiele osób, słysząc słowo „teren misyjny”, ma zapewne przed oczami gęsto porośnięty busz i drewniane chatki w Kenii albo też niezmierzone przestrzenie pustyni w Namibii – mówi nasz rozmówca.

Norwegia
fot. arch. ks. Rafał Ochojski

>>> Polski ksiądz w Norwegii: czasem trzeba czekać na pług, żeby dojechać do kościoła na mszę [ROZMOWA]

Określając misyjność danego regionu, coraz częściej bierze się pod uwagę nie kwestie geograficzno-historyczne, terytorialne, ale raczej kwestie duszpasterskie.

– Dla mnie wytyczną misyjności Kościoła jest jego sytuacja w danym kraju. Obecnie jestem proboszczem parafii w Narviku w Norwegii. Nie tak dawno obchodziliśmy Środę Popielcową. W mszy świętej uczestniczyło dziewięć osób, a parafia liczy ponad 430 parafian. Patrząc na zdjęcia moich współbraci z krajów „misyjnych”, widzę kościoły pełne po brzegi, mnóstwo osób spowiadających się. Różnego rodzaju nabożeństwa czy katechezy, w których uczestniczy zawsze spora grupa wiernych. Ja obecnie na katechezie mam dwie osoby. Zestawiając te dwie rzeczywistości, ośmieliłbym się na tezę, że w obecnej sytuacji, jeśli idzie o Kościół katolicki, Norwegia jest zdecydowanie krajem misyjnym – mówi ks. Rafał Ochojski MSF.

Mała wspólnota ma jednak tę zaletę, że można dużo łatwiej i szybciej budować relacje. To na nich opiera się działalność ewangelizacyjna w krajach takich jak Norwegia.

– Znam niemal wszystkich po imieniu. Sprzyja temu także kirkekaffe, czyli kawa po niedzielnej mszy św., na którą przychodzą zazwyczaj wszyscy uczestnicy liturgii. To dobry czas, by się lepiej poznać, pogadać, zapytać jak w pracy, czy ile godzin zajęło odkopywanie auta spod śniegu tego ranka (śmiech). Taka sytuacja bardzo zmieniła moją optykę na obecność człowieka w kościele – z masy na jednostkę, ze statystyki na osobę. Tu każdy nowy wierny jest niesamowitą radością. Przypowieść o zagubionej owieczce staje się niemal rzeczywistością – zaznacza ks. Rafał. – Patrzę z podziwem na tych, którzy pokonują kilkadziesiąt albo i sto kilometrów, żeby uczestniczyć w niedzielnej mszy św. To budzi wiarę i często zawstydza. Skłania mnie też do refleksji, czy i we mnie jest tyle gorliwości – skoro z mieszkania do kościoła mam pięć metrów i mogę tę drogę pokonać w kapciach (śmiech) – dodaje.

Norwegia
fot. arch. ks. Rafał Ochojski

Dobrobyt zmniejsza pragnienie Boga

Misjonarze, pracując w krajach Afryki, Ameryki Południowej czy Azji, bardzo często oprócz pracy ewangelizacyjnej niosą także bardzo dużą pomoc humanitarną. Budują ośrodki zdrowia, studnie, szkoły. To przyciąga i buduje wiarygodność Kościoła wśród lokalnej społeczności. Praca duszpasterska w krajach Europy wygląda jednak zupełnie inaczej.

– Im większy dobrobyt, tym mniejsze pragnienie Boga – choć wiem, że to pewnego rodzaju uproszczenie. Ale każdy dobrobyt dociera do pewnego momentu. Później zadajemy sobie pytanie: i co dalej? Kiedy taki człowiek staje w sytuacji, w której uznaje, że świat już nie jest w stanie dać mu nic więcej, ma dwa wyjścia. Może pójść w głąb albo pójść w ciemność i powiedzieć sobie: „To życie nie ma sensu”. Duży procent samobójstw ma związek właśnie z poczuciem bezsensu, z poczuciem, że świat nic więcej nie może mi dać. Dlatego misyjność w moim wyobrażeniu powinna być duchową oazą na pozbawionym ducha pustkowiu, gdzie każdy będzie mógł spróbować odnaleźć drogę do domu, prawdę o sobie, a życie zachować. Tak, Drogę, Prawdę, Życie. Odnaleźć Jezusa – mówi ksiądz pracujący w Narviku.

Nie idźmy na łatwiznę

Ksiądz Rafał Ochojski MSF podkreśla, że jego zdaniem Kościół ulega czasem pokusie pójścia na łatwiznę, upraszczania liturgii, modlitwy. Tymczasem stawianie sobie duchowej poprzeczki wyżej jest bardziej wciągające niż jej obniżanie. Tym bardziej jest to dzisiaj potrzebne w Europie.

Norwegia
fot. arch. ks. Rafał Ochojski

– Kilka dni temu czytałem, chyba nawet u Was na misyjne.pl, że kilku austriackich księży postanowiło w Środę Popielcową wyjść z popiołem na ulicę. Jestem zdecydowanie na nie. Dla mnie jest to totalne nieporozumienie, zatarcie znaków i zrobienie z Popielca pewnego rodzaju happeningu. Istotą Środy Popielcowej nie jest popiół, ale msza święta z obrzędem posypania głowy popiołem oraz moje wewnętrzne nastawienie, a nie zewnętrzy znak. Środa Popielcowa bez obrzędu posypania głów ma taką samą wartość – przekonuje ks. Ochojski.

>>> Dyskretne głoszenie [MISYJNE DROGI]

Często okazuje się, że wierni wcale nie potrzebują dodatkowych eventów, aktywności, festynów i pikników, ale ciszy i pogłębionych treści. To właśnie kontemplacja pomaga im w odnalezieniu sensu, który tak często dzisiaj w pośpiechu gubimy. Dobrze jest, kiedy Kościół pomaga im to odnaleźć.

– Boli mnie to, że tak wielu księży próbuje uatrakcyjnić przestrzeń duchową – w rezultacie spłaszczając ją. Mam jedną dewizę: im mniej mnie w liturgii, tym więcej Jezusa. Istotą mszy św. nie jest jej atrakcyjność, ale atrakcyjnością jest jej istota. Dlatego, mimo że też pijemy kawę po Eucharystii, postawiłem w moim planie duszpasterskim akcent na liturgię, możliwość adoracji w ciszy oraz na rozważanie słowa Bożego. Pierwszą rzeczą, którą wprowadziłem była cotygodniowa adoracja Najświętszego Sakramentu w ciszy. Raz w miesiącu prowadzona jest krótka medytacja. Pamiętam, jak wiele lat temu jeden z moich współbraci pracujący w Austrii powiedział: „Kurczę, człowiek wymyśla te zabawy, spotkania, wyjazdy, a może tu by trzeba na kolana i więcej adoracji”. Mocno mnie to uderzyło. Święty Jan Maria Vianney po przybyciu do Ars też nie robił wielkich eventów, zaczął po prostu robić to, do czego został wyświęcony – modlił się i sprawował sakramenty. To łaska Boża przyciągnęła do kościoła rzesze ludzi. Wiem, że do świętego z Ars mi daleko, ale kapłaństwo mamy to samo. No i Jezus przychodzi niezmiennie w taki sam sposób – dodaje nasz rozmówca.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze