PAP/Marcin Obara

„Nie jest drogą śmierci, ale życia”. Nowa Droga Krzyżowa w archikatedrze warszawskiej [ROZMOWA]

Na ścianach warszawskiej archikatedry zawisły w piątek stacje Drogi Krzyżowej, pierwsze w kilkusetletniej historii tej świątyni. Stacje zostały poświęcone przez kard. Kazimierza Nycza.

Następnie bp Michał Janocha poprowadził nabożeństwo, do którego rozważania przygotował autor i wykonawca projektu artysta rzeźbiarz Łukasz Krupski. Z tej okazji publikujemy z nim wywiad. – Jestem jest imieniem Boga; istnienie, życie jest Jego imieniem. I to jest najważniejsze przesłanie tej Drogi Krzyżowej, która nie jest drogą śmierci, ale życia – mówił artysta.

>>> Kielce: ponad 450 osób wzięło udział w Nocnej Drodze Krzyżowej na św. Krzyż

Dorota Giebułtowicz (KAI): Czy udało się Panu dotrzeć do zdjęć przedwojennych stacji Drogi Krzyżowej w katedrze?

Łukasz Krupski: – W katedrze nie było stacji Drogi Krzyżowej. To jest pierwsza Droga w kilkusetletniej historii warszawskiej katedry.

Wydaje się to nieprawdopodobne. Jak to się stało, że zlecono Panu projekt?

– Kilka lata temu byłem w katedrze na „Requiem” Mozarta, które jest tu zawsze wykonywane w Zaduszki. Siedząc gdzieś na stopniach ołtarza i słuchając muzyki zwróciłem uwagę, że nie ma w katedrze stacji Drogi Krzyżowej! Byłem tym zszokowany. Najważniejsza świątynia w Warszawie i jedna z najważniejszych w Polsce, obok Wawelu i Jasnej Góry, tak ściśle związana z naszą historią, i nie ma w niej stacji! Na kolumnach wiszą tylko reprodukcje na tekturkach.

I wtedy zgłosił się Pan z propozycją do proboszcza?

– Nie, taka myśl była dla mnie zupełnie nierealna. Osiem miesięcy później byłem na spotkaniu z kard. Nyczem, wychodząc zagadnąłem go o to. Kardynał też był zdziwiony, bo jakoś sobie tego nie uświadamiał. Poprosił mnie, żebym przygotował projekt do rozważenia. Podczas pracy kontaktowałem się z biskupem Michałem Janochą, z którym też konsultowałem wymiar teologiczny.

Proszę o przybliżenie koncepcji artystycznej.

– To miejsce historyczne aż woła o to, by je także rozeznać w kontekście pasji Chrystusa. Narzucają się słowa z Ewangelii: „Zburzcie tę świątynię, a ja w trzy dni odbuduję ją na nowo”. Przecież ta świątynia została zrujnowana, można by powiedzieć zostało zniszczone serce Warszawy, ale została odbudowana i to też jest znak zmartwychwstania. Dlatego historia katedry wywarła bardzo silny wpływ na moją pracę i koncepcję artystyczną. Oczywiście Chrystus stanowi tutaj dominantę, jest najważniejszym bohaterem, ale miasto wraz ze swoją katedrą też jest bohaterem, w takim sensie, że idzie razem z Chrystusem drogą krzyżową i wraz z Nim ponosi ofiarę. Czyli ta ofiara jest wpisana w tą największą ofiarę Chrystusa.

Czy ze strony zleceniodawcy były narzucone jakieś ograniczenia?

– Wyjściowo nie, ale muszę przyznać że mnie samemu bardzo dużo czasu zajęło uświadomienie sobie, w jaką stronę chcę pójść, żeby dobrze wpisać się we wnętrze, żeby nie wprowadzić jakiegoś dysonansu, nie przykuwać nadmiernie uwagi, ale by ona tworzyła syntezę z duchowością miejsca. Odkrywanie duchowego charakteru katedry warszawskiej zajęło mi bardzo dużo czasu. Początkowo rozważałem realistyczne przedstawienie, bo taki mam swój styl artystyczny.

PAP/Marcin Obara

Jeśli chodzi o rozwiązania formalne, to miałem trzy pomysły: aby się odwołać do koloru witraży, albo do bieli tynku, albo pomarańczy cegły. Najbardziej byłem związany początkowo z pierwszym pomysłem, z kolorem, wydawało mi się, że można dzięki temu osiągnąć dużo wyrazu artystycznego. Spotkałem się z komisją kurialną, przedstawiłem założenia, które wydały mi się istotne, czyli sposób ekspozycji, kolor, charakter generalny. Już wtedy zdecydowałem się na bardziej uproszczoną formę. Wykonałem następnie wiele próbnych rzeźbionych tablic i wspólnie z komisją uznaliśmy, żeby zrezygnować z koloru, że biel może najbardziej pasuje, ale trzeba ją jakoś przełamać, bo się za bardzo zlewa z tłem. Wtedy odkryłem, że bazy kolumn katedry są z piaskowca i że nawiązanie do tego materiału dobrze się tutaj wpisuje.

Jest Pan zarówno autorem projektu jak i wykonawcą Drogi. Jak długo trwały prace?

– Od spotkania z kardynałem minęły cztery lata, w międzyczasie była pandemia. Wykonałem około 100 szkiców, widać w nich jak ewoluowała moja koncepcja. Na początku na tablicach stacyjnych nie było miasta, mozolnie do tego docierałem. Trud był ogromny, miałem momenty rezygnacji…

Stacje mają duże rozmiary – metr wysokości.

– Tak, gdyż są zawieszone wysoko na kolumnach. Jestem ostatecznie zadowolony z wyboru miejsca, choć opcji tak naprawdę było mało, bo na ścianach umieszczono epitafia, na kolumnach z kolei jest nagłośnienie, które i tak musieliśmy przestawić. Tablice nie mogły być zbyt małe, bo by znikły. Są zawieszone po dwóch bokach każdej kolumny, tylko przy wejściowych kolumnach są trzy stacje, dzięki temu Droga jakby sama prowadzi do skrętu w drugą nawę.

PAP/Marcin Obara

Czy ma Pan swoją ulubioną stację?

– Jestem bardzo związany z większością. O pierwszej mógłbym cały esej napisać, jak zrezygnowałem z Piłata. Druga ma wprowadzający charakter – Chrystus podtrzymuje rękami całe miasto, które jest tworem człowieka; jest władczy wobec tego świata człowieka. Zależało mi też, żeby choć na jednej stacji przedstawić twarz Chrystusa.

Moje ulubione stacje tworzą dyptyk: Stacja VIII, przedstawia Chrystusa i płaczące niewiasty, wśród nich na samym dole widzimy skuloną postać z twarzą w dłoniach, jakby w geście rozpaczy. Na kolejnej – w takiej samej pozycji z twarzą w dłoniach widzimy Chrystusa…

– Cieszę się, że Pani zauważyła to przejście. W stacji z niewiastami mamy stopniowanie cierpienia, aż do rozpaczy postaci na dole. Ale jak pokazać w jakimś sensie rozpacz Chrystusa, pamiętamy to wołanie z krzyża: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Jak pokazać ten dramat Człowieka-Boga, to wejście Boga w dzieje człowieka? Dlatego w IX stacji umieściłem Chrystusa w miejscu zrozpaczonego człowieka. Więcej nie byłem w stanie tutaj osiągnąć niż pustką tej stacji.

I wreszcie Chrystus, który umiera na krzyżu w ruinach miasta…

– Myślę, że to stacja symboliczna dla tego miejsca, wpisująca się w jego historię.

Końcowa stacja „Złożenie do grobu” zaskakuje: przedstawia dłonie, które wkładają hostię do tabernakulum.

– Takie przedstawienie to było duże ryzyko artystyczne, a wiadomo że w takim miejscu nie można sobie pozwolić na ekstrawagancję. Zależało mi, by Droga Krzyżowa kończyła się zmartwychwstaniem lub jego zapowiedzą, ale żeby nie dodawać 15. stacji. Takiego przerzucenia symboliki, wprowadzenia w Eucharystię się nie spotyka. To było artystyczne ryzyko, ale z tego co słyszę, jest dobrze odbierane, nie ma poczucia dysonansu. Widzimy krzyż na szczycie, poniżej złożenie do grobu – wszystko w jednej przestrzeni, jak w Bazylice Zmartwychwstania w Jerozolimie. Ale złożony do grobu jest ten malutki krążek, czyli Chrystus. Cała Droga Krzyżowa na tym właśnie się ogniskuje: Chrystus przyszedł do nas i ta maleńka hostia jest złożona w ręce człowieka. To jest ważne.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze