Fot. twitter.com/ClaudinioPL

O tych kampaniach mówiła cała Polska. „Chcemy budzić dobre, a nie złe emocje” [ROZMOWA]

– Jak pokazać to, że zajście w ciąże i posiadanie dziecka to nie jest przykry obowiązek, ale dawanie czegoś z siebie? Warto pokazać, ile można dostać od dziecka, ile pięknych chwil i uczuć. Jest to trudne, ale chcemy to zrobić, chcemy to pokazać – mówi Mateusz Kłosek w rozmowie z Marcinem Wrzosem OMI.

Marcin Wrzos OMI: Ruchy pro-life często kojarzone są z ciężarówką, która jeździ ulicami polskich miast z plakatami przedstawiającymi rozczłonkowane ciała dzieci. Obraz prawdziwy, straszny, poruszający. Wy z kolei stworzyliście kampanię billboardową. Najpierw były plakaty z odwróconym sercem i wpisanym w nie dzieckiem, a później pojawiły się wielkie plakaty z hasłem „Kochajcie się mamo i tato”. Skąd pomysł na pozytywny przekaz pro-life? Może trzeba tak mocno?

Mateusz Kłosek: – Te kampanie to wynik wewnętrznego przekonania, że coś trzeba zrobić w momencie tzw. „Strajku Kobiet”, a także współpracy z moim bardzo dobrym kolegą – grafikiem. On też wpadł na pomysł serca, które jako pierwsze pojawiło się na billboardach i plakatach. Wszystko powstało z emocji, z chęci zmiany, z chęci pokazania dobra. „Kochajcie się mamo i tato” to też pomysł moich córek. Moje córki często zwracały się tak do nas, do mnie i do żony: „Kochajcie mnie, mamo i tato”. My nieco zmieniliśmy to na „Kochajcie się mamo i tato”. Wzajemna miłość rodziców jest bowiem najważniejsza, bo gdy rodzice się kochają prawdziwą miłością to i dzieci są kochane i szczęśliwe.

>>> Basia z „rybią łuską”. Rodzice pozwolili jej żyć, dzięki temu dziś mówi: „Jestem szczęśliwa!”

Czy właśnie taki pozytywny przekaz jest dziś najbardziej potrzebny? Niektóre kampanie pro-life są bardzo agresywne, operują trudnymi emocjami i – mam wrażenie – brakuje w nich szacunku do drugiej strony, choć brakuje i szacunku do nas. Strona przeciwna to w tym przypadku zwolennicy aborcji, ale trzeba pamiętać, że to ludzie i należy im się szacunek w dyskusji, miłość chrześcijańska.

– Potrzebny jest przekaz pozytywny; o tym, że macierzyństwo jest czymś pięknym, że to jest cud życia. Warto mówić o miłości, więzi, o relacjach. Budowanie rodziny jest czymś przepięknym. Tylko jak to pokazać? Jak pokazać to, że zajście w ciąże i posiadanie dziecka to nie jest przykry obowiązek, ale dawanie czegoś z siebie? Warto pokazać, ile można dostać od dziecka, ile pięknych chwil i uczuć. Jest to trudne, ale chcemy to zrobić, chcemy to pokazać. Zawsze łatwo jest pokazać zło, aborcję. My chcemy skupić się na tym, co dobre. To jest ten kierunek, którym chcemy iść. Chcemy budzić dobre, a nie złe emocje.

Mateusz Kłosek i Marcin Wrzos OMI

W Waszej kampanii widzimy piękno małżeństwa, jako związku kobiety i mężczyzny. Jest też apel: „Kochajcie się”. Dane statystyczne pokazują, że są miasta w Polsce, w których już co trzecie małżeństwo się rozpada. Wasza kampania – tak to odbieram – to przykład mądrej ewangelizacji, a nawet szerzej – kampanii społecznej.

– Kampania powstała bardzo spontanicznie, z potrzeby serca. Najpierw było właśnie samo serce. Później był pomysł, by napisać: „Tato, walcz o mnie”, by pokazać, jak ważna jest rola ojca, że są różne przeciwności, które skłaniają rodziców do decyzji o aborcji. Rola ojca jest wtedy bardzo ważna, bo rola matki to oczywista oczywistość. Ojciec może zawalczyć o dziecko i zawalczyć z przeciwnościami, które go otaczają. Takimi przeciwnościami może być to, że para spodziewająca się dziecka jest w wolnym związku, że nie było ono planowane.

Chyba tak to właśnie powinno wyglądać. Nauki społeczne mówią o tym, że w sprawie jakiejś idei zawsze jest ktoś za, przeciw i jest grono niezdecydowanych. Myślę, że przekaz pozytywny ma szansę dotrzeć właśnie do tych ostatnich. Do tych ludzi my – ludzie wiary – mamy największą szansę dotrzeć. Chcę powiedzieć teraz „sprawdzam”. Jest Pan przedsiębiorcą, biznesmanem, zatrudnia w swojej firmie Eko-Okna SA około 7 tysięcy ludzi. Czy da się robić biznes, który jest oparty także na wartościach pro-life i z którego pewna część zysku przeznaczana jest na dobry cel?

– To jest bardzo trudne. Uczę się od kilku lat tego, jak pogodzić gospodarowanie, przedsiębiorczość, zarządzanie, wykorzystywanie całej organizacji do pomnażania zysków z tym, by myśleć o ludziach, których zatrudniam. Pracownicy to przecież członkowie rodzin, to są matki, ojcowie, mają dzieci, swoje problemy. Często zadaję sobie pytanie jak ja – pracodawca – mogę im pomóc? Staram się mieć na rzeczywistość firmy wpływ. Początkowo starałem się to robić  nakazowo, ale to nie działa. Trzeba innych metod. Od jakiegoś czasu są u nas w firmie warsztaty z naprotechnologii, jest też poradnia, w której pomoc mogą znaleźć małżeństwa przeżywające kryzys. Pracuje u nas kilka tysięcy osób, to bardzo zróżnicowana społeczność, różne problemy i potrzeby.

fot. pap/albert zawada

>>> My nie oceniamy, my wspieramy. Fundacja Javani pomaga małoletnim rodzicom

Chyba jest też tak, że w czasie dojrzewania człowieka w wierze zmienia się też jego mentalność. Pan o swoich pracownikach nie mówi z pozycji wyżej postawionego o tym, że oni mają dla Pana zarabiać i ile, ale o tym, co Pan dla nich może zrobić.

– Mam tę możliwość decydowania, wpływania na swoich współpracowników. To jest niesamowite narzędzie i staram się z tego dobrze korzystać.

Służyć im? – chyba tego słowa zabrakło, bo ono wynika z tej odpowiedzi. Jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do służby drugiemu człowiekowi. Spójrzmy, jak to robił Jezus. W wieczerniku, tuż po ustanowieniu Eucharystii, idzie do uczniów i obmywa im nogi. Chrześcijaństwo, którego podstawą jest duchowość eucharystyczna ma w swoim DNA służbę.

Chodzi o zauważenie w drugim człowieku, w pracowniku Jezusa. To jest niesamowite wyzwanie, nieustanna nauka pokory. Dostrzeganie tej duchowej sfery jest bardzo ważne. Niedawno zgłosiła się do mnie koleżanka z pracy, która jest w ciąży z dzieckiem, u którego zdiagnozowano zespół Downa. Otrzymała informację, że istnieje możliwość przeprowadzenia aborcji za granicą. My staramy się jej pomóc. Uzyskała już pomoc psychologiczną, idzie to w dobrym kierunku. W firmie wprowadzamy inne rozwiązania pro-life. Jest becikowe, mamy pulę pieniędzy przeznaczonych na start w nowe życie – np. w małżeńskie. Chcemy przez to promować macierzyństwo i pomagać rodzinom. Chcemy też rezygnować z działań, które by to macierzyństwo ograniczały. Gdy pracowniczka z dużym stażem idzie na urlop macierzyński, to staramy się, by wracając później do pracy taka kobieta nie zaczynała od zera. Uczymy się dostosowywać godziny pracy. Młoda matka ma potrzeby związane z dzieckiem, chcemy jej wyjść naprzeciw. Jest to trudne, elastyczny czas pracy nie zawsze da się wprowadzić, ale szukamy tych dróg i staramy się pomóc.

A czy zgłaszają się do Waszej firmy ludzie, którzy chcą tu pracować właśnie ze względu na te wartości?

– Myślę, że to stało się naszym wyróżnikiem i za jakiś czas będzie to nasz marketingowy i biznesowy znak rozpoznawczy. Niedaleko naszej firmy zorganizowaliśmy też miejsce do modlitwy – kapliczkę, w której od 6 do 22 trwa adoracja. Pracownicy, którzy chcą, mogą w trakcie pracy tam wejść i się pomodlić.

Nie jest to za bardzo radykalne rozwiązanie?

– Niektórzy mówią, że to jest dziwne i pytają „po co to jest”, ale większość jest jednak wdzięczna za to miejsce. Wkraczanie w sferę duchową to coś nowego dla mnie, ale wiem też, że trzeba robić to bardzo delikatnie.

Mateusz Kłosek

Mateusz Kłosek

Tak nie było od zawsze. Jakie było Pana doświadczenie spotkania Chrystusa?

To wynik kryzysu w moim małżeństwie. Cztery lata temu moja żona powiedziała, że nie chce już dłużej żyć w takim małżeństwie, że już nie chce dłużej być ze mną. Z różnych przyczyn: bieganie za pieniędzmi, brak czasu, wypalenie. To był moment, kiedy musiałem się zastanowić, co dalej. Wtedy spotkałem takie wspólnoty jak Sychar, dowiedziałem się o inicjatywie Tato.net. Zszedłem z tego materialnego poziomu, który był najważniejszy, na poziom bardziej duchowy. Popatrzyłem na to wszystko i zapytałem siebie: „Jaki ma sens moje dotychczasowe życie, moja praca, jeśli tak to wygląda?”. To wszystko stało się nic nie warte. To był moment zwrócenia się do Boga. Chwyciłem wtedy za różaniec, pojechałem do Ziemi Świętej, pierwszy raz w życiu poznałem, czym jest adoracja. Później, wspólnie z żoną i dzieckiem, przeżyliśmy rekolekcje. Mam jeszcze dwójkę starszych dzieci, ale oni już są na swoim. To był moment przełomowy w moim życiu.

>>> „Niech pani nie robi z siebie bohaterki”. Lekarz zalecał aborcję, oni postanowili inaczej

W takich chwilach zmienia się mentalność. Już nie ja jestem najważniejszy, ale są ludzie obok, którym chcę służyć, z którymi chcę tworzyć społeczność. Współcześnie wielu ludzi ma syndrom nienasycenia. Nienasycenia władzą, pieniędzmi, sukcesem, biegają za kolejną i kolejną miłością opartą w dużej mierze na fizyczności. Potrafią zniszczyć innego człowieka, aby mieć więcej i więcej. Jeśli Pan Bóg nie wejdzie wówczas w życie, nie wzbudzi się odpowiednia refleksja i pytanie, po co żyję, to i tak będę ciągle mieć mało.

W tamtych trudnych chwilach byłem nawet przygotowany na to, by wszystkiego się pozbyć. Chciałem przepisać firmę pracownikom. Jednak tak się nie stało. Firma cały czas się rozwija, mimo że angażuje się w coraz więcej inicjatyw społecznych, które wymagają też nakładów finansowych. Tak to sobie tłumaczę, że chyba Pan Jezus chce, by firma się rozwijała i abyśmy jako jej zarząd czuli się odpowiedzialni za społeczność pracowników i nie tylko. Wiem, że cały czas istnieje niebezpieczeństwo popadnięcia w pychę, niebezpieczeństwo przywiązania do pieniądza i władzy, opierania się na sprawach materialnych. Tych pokus jest bardzo wiele. W człowieku cały czas odbywa się walka. Jednak pozbawienie się tych dóbr materialnych też byłoby niedobre. Mówię więc: „Panie Jezu, jeśli chcesz, żebym wykorzystywał swoje talenty, to chcę to robić dalej”. Niech biznes się rozwija, ale niech za tym idzie dobro. To jest mój cel. Gdy jestem w swojej firmie i patrzę na moich współpracowników, to nie patrzę na nich inaczej niż przez pryzmat miłości Boga. Zależy mi na tym, by cokolwiek będę robił, zawsze było nad tym błogosławieństwo Boga.

***

Mateusz Kłosek, rocznik 1975, mąż i ojciec. Właściciel firmy Eko-Okna, szef fundacji  Nasze Dzieci – Edukacja, Zdrowie, Wiara. W 2020 r. magazyn „Forbes” przyznał firmie nagrodę „Diament Forbesa”. Na opublikowanej przez tenże magazyn liście zajmuje 78. miejsce na liście stu największych firm w Polsce.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze