Odtwórca roli Pileckiego: podporządkowałem tej pracy właściwie wszystkie inne sprawy życia [ROZMOWA]
Nie myślałem o legendzie rotmistrza Witolda Pileckiego. Dla mnie najważniejszy był człowiek – powiedział PAP Przemysław Wyszyński, odtwórca głównej roli w filmie „Raport Pileckiego„, który w piątek wchodzi na ekrany polskich kin.
W filmie „Raport Pileckiego” wcielasz się w postać rotmistrza. To twoja pierwsza tak duża rola. Jak się przygotowywałeś, co było największym wyzwaniem?
Przemysław Wyszyński: To niezwykle cenne doświadczenie. Moim zadaniem było wcielenie się w człowieka, który kiedyś istniał, miał swoje życie, myśli, marzenia i plany, a do dyspozycji miałem jedynie opracowania o charakterze historycznym. Nie mogłem poznać Witolda osobiście, porozmawiać z nim, przyjrzeć się jago mimice i gestom czy usłyszeć, w jaki sposób się wypowiada. Moja praca polegała na tym, by poznać jego historię z nadzieją, że znajdę coś na temat jego charakteru. Poszukiwałem więc wszelkich informacji o Witoldzie Pileckim – książek, opracowań, wywiadów z ludźmi, którzy go znali. Początkowo była to więc praca naukowa.
Skończyłeś warszawską Akademię Teatralną, ale też kurs słynnej szkoły aktorskiej Lee Strasberga. Na ile było to pomocne w kreowaniu twojego Pileckiego?
W Lee Strasbergu uczą pewnego sposobu myślenia, wyposażając w narzędzia, które są niezbędne do wykonania takiej pracy. Tymi narzędziami są przede wszystkim pytania, jakie zadajemy w trakcie pracy sobie samym. Myślę, że każdy aktor ma własną metodę i każdy zapewne będzie opowiadać o tym w inny sposób. W związku z tym, że rola wymagała opanowania konkretnych umiejętności rozpocząłem naukę jazdy konnej, wymowy języka niemieckiego oraz gry na fortepianie. Poza tym, aby wiarygodnie opowiedzieć o pobycie Witolda Pileckiego w obozie koncentracyjnym bardzo ważne było też odpowiednie przygotowanie ciała. Podporządkowałem tej pracy właściwie wszystkie inne sprawy życia, trudno jest w trakcie takiego procesu nie myśleć o człowieku, który nieustannie stawiany jest w sytuacjach ekstremalnych. Z tymi emocjami zasypiasz i tymi myślami oddychasz.
Czy grając jedną z najważniejszych postaci w historii Polski XX wieku nie obawiałeś się ciężaru tej legendy?
Przyznam, że nie myślałem o jego legendzie. Dla mnie najważniejsze było znalezienie człowieka w postaci Witolda Pileckiego. Chciałem zrozumieć jego motywację i sposób myślenia, poznać system wartości i zasady, którymi się kierował. Pragnąłem zbadać wrażliwość i sposób postrzegania świata. Odkryłem Witolda Pileckiego jako człowieka pełnego skrajnych emocji, skoncentrowanego na zadaniu, spokojnego, ale zawsze w gotowości do działania, jednocześnie w zgodzie i konflikcie z samym sobą.
A co najbardziej zaintrygowało cię w jego osobie?
Przede wszystkim to, jak mocno zaangażowany był w swoją walkę i nigdy nie zrezygnował. Wiemy, że miał szansę pozostać z rodziną we Włoszech i byłaby to decyzja zrozumiała z uwagi na sytuację historyczną. On wolał jednak wrócić do kraju, zaangażować się w konspirację i walczyć dalej. Możemy się jedynie domyślać powodów tej decyzji. Myślę, że Pilecki robił wszystko co było w jego mocy, żeby uratować ludzi, którzy na nim polegali. Stawiał dobro innych ponad swoje własne. To jego wyjątkowa cecha, która wydaje się dzisiaj bardzo niemodna, nieaktualna, wręcz bezużyteczna, a jednak on potrafił żyć w ten sposób i to może być inspirujące. Wydaje mi się, że mógł on odczuwać pewne rozczarowanie i poczucie klęski, wynikające z braku możliwości zorganizowania akcji odbicia więźniów z Auschwitz, obozu, w którym zostali jego przyjaciele. To już jednak było niezależne od niego. Intrygowało mnie w nim również przywiązanie do zasad, jego kręgosłup moralny. Uważam, że zawsze należy walczyć o dobro i wzajemny szacunek, a on to właśnie robił. Co mnie jeszcze poruszyło i zaintrygowało w postaci Pileckiego to charyzma i ten jego niezwykły spokój. Udało mi się ustalić, że Witold nigdy nie pokazywał ekstremalnych emocji. Nie mówił dużo, bardziej starał się słuchać. Słynął z tego, że zawsze miał na twarzy delikatny uśmiech, co było dla mnie również źródłem inspiracji. W jego aurze było coś pogodnego, ludzie przy nim czuli się bezpiecznie. Miał szczególny rodzaj charyzmy, którą zjednywał ludzi.
W przestrzeni medialnej pojawiły się zarzuty o manipulowanie w filmie prawdą historyczną. Jakbyś się do tego odniósł?
Nie jestem historykiem. Myślę, że film jest inspirowany pewnymi wydarzeniami historycznymi, ale jest opowieścią o przeżyciach ludzi tamtej epoki. Zgodność historyczna to sprawa historyków i dokumentalistów. Ja starałem się opowiadać o autentycznym człowieku, jego przeżyciach i towarzyszących mu emocjach. Najważniejszy był dla mnie w tej historii Witold. Dla mnie, jako aktora, okoliczności historyczne prowokowały pewne określone wydarzenia, ale to jest opowieść inspirowana historią Witolda i Marii Pileckich, a nie film dokumentalny.
1 września odbędzie się oficjalna premiera filmu. Samo jego powstawanie wydaje się dość ciekawe.
To prawda. Zaczęliśmy zdjęcia w innym świecie, jeszcze przed pandemią, ale później wszystko się zmieniło i niespodziewanie zdjęcia zostały przerwane. To był długi i skomplikowany proces, ale pomoc i wsparcie ze strony całej ekipy były bezcenne i jestem im za to ogromnie wdzięczny.
Nie jesteś aktorem, który bryluje na tzw. ściankach, wybierasz nieco inną drogę – wykładowca warszawskiej Akademii Teatralnej, napisałeś rozprawę doktorską. Lubisz chodzić swoimi drogami?
Przede wszystkim jestem człowiekiem, takim samym jak wszyscy, który czuje, myśli i marzy. Uważam, że nie definiuje mnie to, co robię. Postrzegam ten zawód jako sposób na doświadczanie życia i badanie natury człowieka – to mnie zawsze intrygowało. Myślę, że każdy człowiek jest wartościowy i niepowtarzalny, a przez to fascynujący. Chciałbym dotknąć tej tajemnicy, przyjrzeć się wyjątkowej wrażliwości, którą każdy z nas nosi w sobie. Aktorstwo pozwala nam zobaczyć świat z nowej perspektywy. Zamiast wyrażać oceny staram się raczej przyglądać ludziom i wydarzeniom. Myślę, że to dla mnie bardziej naturalne.
Czyli Przemysław Wyszyński, to artysta, który nie lubi się definiować?
Artysta też jest już jakąś definicją. Jeżeli artystami nazywamy pewien obszar zawodów twórczych to należę do grupy aktorów. Pamiętam jak w szkole teatralnej prof. Jan Englert mówił nam, że artystą się bywa, ale człowiekiem powinno się być zawsze. Dlatego myślę, że aktor jest przede wszystkim jest człowiekiem, nie artystą. Za tę i inne lekcje jestem bardzo wdzięczny profesorowi. W okresie moich studiów w Akademii Teatralnej spotkania z nim należały do tych najcenniejszych. Pan profesor był znakomitym nauczycielem aktorskiego rzemiosła, ale opowiadał nam również o pewnym określonym sposobie postrzegania zawodu aktora. Zaszczepił we mnie potrzebę nieustannego doskonalenia swoich umiejętności zawodowych.
Stara szkoła…
Tak, jestem oldschoolowy. Miałem to ogromne szczęście, że na drodze swojej edukacji miałem okazję spotkać wielu niezwykłych i inspirujących ludzi, mistrzów, którzy zawsze zwracali nam uwagę na wartości, dyscyplinę i pokorę. Myślę, że niezależnie od tego, jaką aktor gra rolę – króla czy posłańca – jest równie ważną częścią spektaklu, wnosi swoją indywidualną jakość, jest wartościowy i zasługuje na taki sam szacunek, jak pozostali współtwórcy i w ogóle wszyscy ludzie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |