Zdjęcie: Franciszek, fot. PAP/EPA

Papież ewangelizacyjnej ofensywy [ROZMOWA]

Sprowadzanie działań papieża Franciszka do spontaniczności może być bardzo krzywdzące i wypaczające obecny pontyfikat – z o. Kasprem Kaproniem OFM rozmawia Michał Jóźwiak. 

 

Papież Franciszek mówi, że nie chce wykrochmalonego Kościoła. Czyli jakiego? 

Papież Franciszek w swoich przemówieniach i homiliach bardzo często używa języka porównań, który jest czytelny dla współczesnego człowieka. Wystarczy przypomnieć zaproszenie skierowane do młodych podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, aby zeszli z kanapy lub też obraz Kościoła jako szpitala polowego. Jednym z takich porównań jest właśnie „Kościół wykrochmalony”, czyli dobrze zakonserwowany, elegancki, usztywniony. Wiemy z praktyki – szczególnie wiedzą o tym osoby starsze, dobrze pamiętające czasy, kiedy używano krochmalu – że stosuje się go, aby nadać tkaninom charakterystyczny, świeży połysk. Materiały pokryte krochmalem zyskują większą odporność na brud i bakterie. Wykrochmalona koszula lub pościel nie wchłania kurzu i wilgoci, jest niejako odporna na czynniki ze świata zewnętrznego. Wydawałoby się, że to ideał: Kościół odporny na brud, czysty, lśniący. Papież Franciszek od początku swego pontyfikatu uczy nas jednak innego spojrzenia na świat i Kościół. Uczy nas odwagi wychodzenia do świata i tego, abyśmy nie lękali się pobrudzić naszych rąk w zetknięciu z tym światem. I to ze światem realnym, naznaczonym grzechem.

To logika, która nie wszystkim odpowiada. 

Jest to logika, jakiej uczy nas sam Jezus Chrystus, który dokonał naszego zbawienia, przyjmując ludzkie ciało, przyjmując krzyż i upadając pod jego ciężarem w pył ludzkiej drogi. Zbawienie nie dokonuje się na zewnątrz naszej historii i naszego losu. Ojcowie Kościoła (św. Grzegorz z Nazjanzu, wcześniej św. Ireneusz z Lyonu) bardzo pięknie wyrazili tę prawdę słowami: „Quod non assumptus, non redemptus” („to, co nie zostaje przyjęte, nie zostaje odkupione”). Papież Franciszek przypomina nam, że przed Kościołem stoi zadanie, które można streścić w słowie: „wyjście”. Słowo to oznacza ruch. Z ruchem wiąże się ryzyko upadku, zbłądzenia. Ale przecież samo życie jest ruchem, bezruch to śmierć.

Franciszek jest dość dynamiczny w swoim podejściu do głoszenia Ewangelii. 

Nie mam oporów, żeby powiedzieć, że Franciszka można nazwać papieżem ewangelizacyjnej ofensywy. Każe nam, chrześcijanom, z odwagą wyjść do świata. W tym znaczeniu nauczanie papieża Franciszka jest prostą kontynuacją tego, o czym przypominał nam Jan Paweł II od dnia inauguracji pontyfikatu: „Non abbiate paura!” – „Nie lękajcie się!”. Papieże ci przekazują nam tę samą wizję Boga, który chce wejść w ten nasz świat.

Kiedyś Franciszek pobłogosławił parze na pokładzie samolotu. To styl, który wielu katolikom (zwłaszcza w Europie) nie mieści się w głowie. A jak jest w Ameryce Południowej? Czy tu spontaniczność Ojca Świętego odbierana jest inaczej?  

Nie łączyłbym tego, co wydarzyło się na pokładzie papieskiego lotu z Santiago do Iquique, czyli pobłogosławienia przez papieża związku małżeńskiego, z latynoską spontanicznością. Spontaniczność kojarzy się z działaniem nieprzemyślanym, z jakimś odruchem. Tymczasem mamy tutaj do czynienia z kolejną lekcją, jakiej udziela nam papież Franciszek. W homilii wygłoszonej podczas pierwszej mszy św. odprawionej w Chile Franciszek powiedział między innymi te słowa: „Pierwszą postawą Jezusa jest patrzenie, spojrzenie w twarze swoich uczniów. Twarze te poruszają wewnętrzną miłość Boga. To nie idee ani koncepcje powodowały Jezusem… ale twarze, osoby”. Franciszek uczy nas, abyśmy dostrzegali ludzi. Każdego z osobna. Dostrzegali ich w sytuacji takiej, w jakiej są, w sytuacji realnej. Sam daje nam przykład takiego patrzenia. Dla niego nie istnieje masa ludzi, lecz pojedyncze osoby. Bliscy współpracownicy papieża zwracają uwagę na to, że Franciszek podczas mszy św. czy audiencji nie widzi tłumu, lecz pojedynczego człowieka, jednego po drugim.

I zwraca też uwagę na to, że w sprawowaniu opieki duszpasterskiej do każdego należy podchodzić indywidualnie. 

Dlatego też w tak mocno kontestowanej adhortacji posynodalnej „Amoris laetitia” nie podał gotowych wytycznych do zastosowania w każdym przypadku, lecz wskazał na cztery kryteria, którymi Kościół powinien kierować się w działalności duszpasterskiej: przyjąć, towarzyszyć, rozeznać, integrować. Spójrzmy zatem na sytuację, jaka zaistniała na pokładzie samolotu, gdyż jest ona niejako wzorcową. Gdy para stewardów asystujących papieżowi na pokładzie samolotu chilijskich linii lotniczych poprosiła Franciszka o błogosławieństwo, papież zapytał, czy są małżeństwem. Odpowiedzieli że tak, ale tylko cywilnym (mają dwójkę dzieci). Ślub kościelny mieli wziąć w 2010 r., ale trzęsienie ziemi zniszczyło ich parafialny kościół, a później już nie wracali do tematu. W czasie konferencji prasowej w drodze powrotnej do Rzymu papież powiedział: „Mówili: pobierzemy się jutro, pojutrze. Potem przyszło życie: urodziła się jedna córka, następnie druga. Wypytałem ich i powiedzieli mi, że odbyli kursy przedślubne. Sądziłem, że są przygotowani. Sakramenty są dla ludzi, wszystkie warunki były jasne. Dlaczego nie zrobić dzisiaj tego, co można zrobić? Oczekiwanie na jutro może oznaczałoby czekanie kolejnych dziesięciu lat.” Dlatego też papież pobłogosławił im; na kartce odręcznie spisano dokument zawarcia sakramentu małżeństwa, który podpisali małżonkowie, papież i dwóch świadków. Dla licznych komentujących ta historia jest pełna latynoskiej spontaniczności, niemalże jak z telenoweli. A papież jedynie kolejny raz dał nam przykład, czym jest duszpasterstwo: przyjąć, towarzyszyć, rozeznać, zintegrować ze wspólnotą. Czasami będzie to długa i wymagająca droga. Innym razem – tak jak w tym przypadku – bardzo krótka.

Czyli styl papieża Franciszka to coś znacznie więcej niż spontaniczność? 

Jak już wspomniałem: z pewnym dystansem podchodzę do słowa „spontaniczność”. Sprowadzanie działań papieża Franciszka do spontaniczności może być bowiem bardzo krzywdzące i wypaczające obecny pontyfikat. Dla wielu papieskie słowa, a jeszcze bardziej działania, takie jak zrobienie sobie selfie z grupą młodzieży, pójście do optyka, aby wymienić okulary itp. są odbierane jako działania spontaniczne, gdy tymczasem ich sens można odczytać według klucza ukazanego w przemówieniu, jakie papież wygłosił do kapłanów, osób konsekrowanych i kleryków w czasie podróży do Chile. Powiedział wtedy do zgromadzonych: „Lud Boży nie oczekuje ani nie potrzebuje superbohaterów. Czeka na duszpasterzy, osoby konsekrowane, które potrafią współczuć, potrafią wziąć za rękę, zatrzymać się przy tym, kto upadł”. Nota bene: kilka dni później sam nakazał zatrzymać papamobile, gdy zobaczył, jak policjantka spadła z konia w trakcie przejazdu papieskiej kolumny w Iquique. Jeżeli chcemy już określać te gesty jako spontaniczne, to w takim znaczeniu, że rodzą się one z naturalnego odruchu serca i stanowią o naszych chrześcijańskim i ludzkim DNA.

fot. EPA/OSSERVATORE ROMANO

Tego właśnie najbardziej potrzeba dzisiaj Kościołowi? 

Tym, czego Kościół dzisiaj potrzebuje i czego wyrazem są wspomniane gesty, jest „bliskość” i to ona właśnie stanowi istotną treść nauczania papieża Franciszka. Zresztą ewangeliczne obrazy, takie jak obraz miłosiernego Samarytanina lub uczniów będących w drodze do Emaus mówią właśnie o bliskości, o Panu, który się do nas zbliża, kiedy jest nam źle i niesie nas na ramionach do najbliższego schronienia. O bliskości, jaką powinien odznaczać się Kościół, papież Franciszek mówi w następujący sposób: „Bliskość jest potrzebna, by mogły być głoszone Słowo, sprawiedliwość, miłość w tak doskonały sposób, by odpowiedzią na nie była postawa wiary. Spotkanie, nawrócenie, jedność, komunia i solidarność wyrażają „bliskość” jako konkretne ewangeliczne kryterium, przeciwstawiające się regułom etyki abstrakcyjnej czy wyłącznie duchowej”. Doświadczanie bliskości Kościoła, który mówi o bliskości zbawiającego Chrystusa, stanowi warunek ewangelizacji. Bez bliskości, zdaniem papieża, my jako Kościół stajemy się jedynie „członkami organizacji pozarządowej czy wyznawcami międzynarodowego koncernu”. Kościół nie może utracić tego, co jest jego istotą – obecny w nim Chrystus towarzyszy ludziom, jest z nimi w ich codziennym doświadczeniach.

Bez tej bliskości Kościół nie wypełnia swojej misji? 

Mówiąc o stylu duszpasterskim, papież przestrzega przed lansowaniem duszpasterstwa „odległego”, pozbawionego bliskości, czułości, serdeczności. Od tego typu duszpasterstwa można oczekiwać najwyżej jakiegoś wymiaru prozelityzmu, ale nigdy nie prowadzi ono do osobistego spotkania z Panem i w konsekwencji do włączenia w Kościół. To bliskość jest tą cechą, która tworzy komunię i przynależność, umożliwia spotkanie i tworzy kulturę spotkania. W obraz bliskości wpisuje się postać Kościoła jako Matki, która chociaż dzieci dorastają i usamodzielniają się, i czasami się gubią, to jednak Ona w każdej sytuacji zachowuje cierpliwość. Towarzyszy dziecku, a kiedy popełnia błędy, stara się je zrozumieć. Kościół jest miłosierną Matką. Nie osądza, lecz daje Boże przebaczenie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze