fot. arch. prywatne

Pierwszy rok formacji seminaryjnej spędzili w domku na wsi

Pierwszy rok (a właściwie rok zerowy) w seminarium nazywany jest rokiem propedeutycznym. Ta dość zawiła nazwa oznacza po prostu rok wstępny, wprowadzenie do jakiejś dziedziny. A jak przygotować księdza do kapłaństwa? Życie kapłana to przecież nie jest tylko ten 45-minutowy wycinek, który najczęściej znamy z niedzielnej mszy świętej. 

Skoro uczelnie aktualizują swoje programy nauczania, to robią to też seminaria. A kapłanów muszą przygotować na wiele: od radzenia sobie ze stresem lub hejtem, przez zdobywanie umiejętności miękkich (np. komunikatywność), po wykonywanie zwykłych czynności domowych. Oczywiście – misją kapłana jest przede wszystkim służba i sprawowanie sakramentów. Ale nie da się ukryć, że ksiądz w swojej „pracy” przypominać może: teologa, psychoterapeutę, mówcę, mediatora, zarządzającego zasobami ludzkimi, organizatora itd. 

>>> 83 kleryków rozpoczęło rok formacyjny seminarium duchownego w Poznaniu

Interpersonalni komandosi

O ideę oraz szczegóły dotyczące roku propedeutycznego zapytałem kleryka Mateusza – obecnie na drugim roku formacji. – W seminarium przeżywamy cztery rodzaje formacji: intelektualną, duchową, pastoralną i ludzką. W czasie roku propedeutycznego akcent położony jest głównie na tę ostatnią. Jak to wyglądało? Np. w trakcie pierwszego roku mieliśmy więcej spotkań z terapeutami i psychologami, pracowaliśmy razem na warsztatach. Mogliśmy wtedy lepiej poznać samych siebie i zintegrować się jako grupa – opowiada mój rozmówca. Rok propedeutyczny jest więc bardzo istotną pierwszą fazą, w trakcie której klerycy, którzy przyszli do seminarium z bagażem własnych doświadczeń, zajmują się m.in. praca nad sobą. Biorąc pod uwagę fakt, że wiele błędów i nadużyć księży wynika z niepoukładanej sfery psychicznej, myślę, że jest to szczególnie istotne. Jak mówi Mateusz: „W życiu księdza bardzo ważne jest wchodzenie w relacje z ludźmi. W przeciwnym razie łatwo jest uciec w samotność na plebanii, w alkohol lub wybrać jakąś inną drogę izolacji. Dlatego nasi psycholodzy powtarzali nam często, że mamy być takimi interpersonalnymi komandosami, że bierzemy udział w szkoleniu służb specjalnych”.

fot. arch. prywatne

Jak bracia

Co ciekawe, nasi „klerycy komandosi” swojego roku propedeutycznego nie spędzili w murach Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu, a w domu rekolekcyjnym (który podlega poznańskiej placówce) i znajduje się w Nadziejewie, niedaleko Środy Wielkopolskiej. Formacja przeżywana w niezwykłych okolicznościach przyrody dla kleryków była bardzo dobrym czasem. – Było nas trzynastu. Żyliśmy w małym domku na wsi – to było super doświadczenie. Czuliśmy się, jak w domu rodzinnym, trochę jak bracia. Z jednymi było się bliżej, z innymi dalej, ale mieliśmy to poczucie rodzinności. Czasem się kłóciliśmy i potem trzeba było się pogodzić – to też taki element tej formacji ludzkiej – opowiada Mateusz. Podczas rozmowy z nim w mojej głowie pojawiał się obraz trochę takiej arkadii seminaryjnej – młodzi chłopacy żyją na wsi, grają w piłkę na polanie, chodzą na spacery, a do tego nikt ich nie męczy o wyrzucanie śmieci. Młody kleryk jednak zaraz mnie sprostował.

>>> USA: dyskusja nad wzorcami dla młodych mężczyzn. „Niepełność przesłania Jordana Petersona”

Od kuchni

– Teraz w seminarium mamy tak, że musimy wyrabiać godzinę pracy w tygodniu dla domu. To może być np. mycie okien lub zamiatanie schodów. W Nadziejewie ta praca wyglądała trochę inaczej, bo mieliśmy dyżury. Każdego wieczoru ktoś musiał przygotować kolację – można było popisać się kulinarnie. Raz jeden z kleryków, zapalony wędkarz, przyrządził dla reszty rybę. Więcej czasu spędzaliśmy w ogrodzie, np. grabiąc liście. Jednym z moich zajęć było czyszczenie pieca – brudna robota, ale całkiem fajna. Poza tym każdy miał swój rejon, o który musiał dbać. Jeśli chodzi o pranie i prasowanie, to nikt tego za nas nie robił – i w Nadziejewie, i w seminarium robimy to sami – opowiada Mateusz. Kleryk przyznał też, że świeży seminarzysta często ma taki gorący zapał lub pewne wyobrażenie tego, jak będzie zmieniał świat w imię Chrystusa. Często taki zapał bywa słomiany i może szybko się wypalić. Ważnym zadaniem dla prefekta w seminarium jest kierowanie chłopakami w taki sposób, żeby ten zapał podtrzymywać. „Na wszystko przyjdzie czas” – mówił chłopakom prefekt. 

fot. arch. prywatne

Codzienność 

W seminarium obowiązuje kleryków niezmienny plan. Trochę inaczej wyglądało to na roku propedeutycznym w Nadziejewie. Część planu była stała, np. modlitwa poranna i rozważanie Ewangelii z dnia, ale niektóre elementy (jak np. codzienna msza święta) nie były przypisane do konkretnych godzin. Na roku propedeutycznym zaczyna się również intelektualny rozwój seminarzystów. – W ciągu dnia mieliśmy od jednego do trzech bloków zajęć. Na zajęciach z naszym księdzem prefektem poznawaliśmy katechizm – omawialiśmy konkretne punkty, musieliśmy się też nauczyć partii materiału na tzw. wejściówkę. Chodziło o to, żeby sprawdzić sprawność intelektualną kleryków, która jest dla przyszłego księdza istotną cechą. Jeśli ktoś sobie nie radził, to był dla niego sygnał, że musi coś z tym zrobić, bo od drugiego roku zacznie już funkcjonować w trybie uniwersyteckim. Mieliśmy również lekcje angielskiego oraz zajęcia z teologii w literaturze – coś w rodzaju języka polskiego. Bardzo intrygujący był również wstęp do teologii – ksiądz Jan, który prowadził te zajęcia podejmował intrygujące zagadnienia liturgiczne i często nie bał się odpowiadać na nasze pytania. Mieliśmy również takie zadanie domowe na cały rok – przeczytać Pismo Święte. Zlecił nam to ksiądz, z którym mieliśmy zajęcia z Biblii. Jednym się to udało, innym nie” – wyznał Mateusz. 

Czas na wszystko

Rok propedeutyczny to zatem bardzo intensywny czas, a to przecież dopiero wstęp do całej formacji. W tym okresie seminarzyści znajdują czas również na to, żeby odwiedzać swoje rodziny i rodzinne parafie. Powoli są wprowadzani w kapłańską misję, a o ich rozwój dba się na wielu płaszczyznach. Rok propedeutyczny jest też dowodem na to, że kapłanem nie można zostać z dnia na dzień, ale poprzez formację, która wymaga cierpliwości. Dużą rolę odgrywa indywidualne podejście do seminarzysty – do jego osobowości, historii i nabytych doświadczeń – to w rozmowie z Mateuszem doceniłem najbardziej. Daje to nadzieję na wielu dobrych i świadomych swego powołania kapłanów. Jak pokazują badania, młodzi chłopacy często decydują się na kapłaństwo po poznaniu jakiegoś inspirującego księdza. Być może oni sami staną się w przyszłości drogowskazem dla innych. Oby ta „machina powołaniowa” się rozkręcała. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze