Fot. unsplash

Piotr Ewertowski: jako katolicy w Polsce jesteśmy miękcy i przestraszeni [FELIETON]

Każdy kto śledzi nieco wydarzenia związane z Kościołem w Polsce, łatwo dostrzeże, że agresja wobec katolików i ich obiektów kultu radykalnie wzrasta. Niemniej uważam, że jako osoby wierzące jesteśmy na swoim punkcie przewrażliwieni. Podczas gdy w wielu krajach chrześcijanie są prawnie dyskryminowani, wtrącani do więzień i zabijani z powodu swojej wiary, w naszych polskich „cieplarnianych” warunkach szokuje nas pomazanie ściany kościoła czy pomnika. Nie o to chodzi, że na te akty wandalizmu i jawnej wrogości mamy nie reagować. Musimy jednak odnaleźć proporcje i nauczyć się nie odpowiadać nieuzasadnioną przemocą, a przede wszystkim sami nauczyć się nie atakować innych. 

Nie możemy zaprzeczyć, że przeciwko Kościołowi wytoczono potężne działa propagandy. Fakty miesza się z kłamstwami i oszczerstwami. Odbiera nam się swobodę wypowiedzi, uzasadniając to „mową nienawiści”, jednocześnie zupełnie otwarcie ubliżając i kierując groźby karalne w naszą stronę. Coraz częściej zdarzają się też fizyczne ataki na osoby duchowne. Ostatnio podczas debaty w polskim parlamencie o zamordowanym 35-letnim księdzu, z sali sejmowej dobiegło do uszu zebranych „dobrze mu tak” z ust jednej z posłanek. Warto jednak zwrócić uwagę, że my, katolicy, nie zawsze pozostajemy w tyle z przemocą werbalną, a często i sami ją prowokujemy. Wielu z nas nie myśli o tym, jak nasze poszczególne słowa mogą ranić, lecz sami wzburzamy się, gdy poczujemy się urażeni. Poza tym ta agresja może być czasem spowodowana bezsilnością wobec uprzywilejowanej prawnie, politycznie i ekonomicznie pozycji Kościoła, który na dodatek nie zawsze jest przejrzysty w swoich działaniach. Osoby o poglądach antyklerykalnych chętnie wykorzystają te nastroje i postępowanie Kościoła oraz lęk katolików przed konfrontacją, by swojego wroga ideologicznego zepchnąć z piedestału.

>>> Parafianie po śmierci pobitego franciszkanina: wielki ból i strata

Wszyscy są prześladowani 

Jako katolicy w Polsce jesteśmy miękcy i przestraszeni. Paraliżuje nas zwykła informacja o tym, że ktoś coś napisał o nas złego na Facebooku. Jest to dość szeroki problem współczesnej kultury, która promuje „bycie ofiarą” i formuje ludzi nieustannie czujących się „prześladowanymi” i „represjonowanymi”. Nazwijmy po imieniu – ludzi słabych. Boli nas zwykła ironia albo chociaż odmienna opinia. Osoby mające inne zdanie zaczynamy postrzegać jako wrogie i „nienawistne”. Uniemożliwia to jakąkolwiek sensowną debatę publiczną, bo zaczynamy się łapać za słówka i kłócić o zaimki. Z przykrością obserwuję, że ten trend dotyka także katolików. O ironio, wielokroć tych, którzy odwołują się do ducha rycerskiego, a w swoich kółkach wzajemnej adoracji nie przebierają w słowach.

fot. freepik

Przestraszony katolik 

Lęk katolików przed konfrontacją ze światem, a czasem i z prawdą o nas samych, objawia się wielorako (i dotyczy to także innych środowisk). Po pierwsze poprzez agresję i szyderstwo – wyśmiewa się wówczas swoich adwersarzy lub wręcz obraża, unikając jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji. Internet zalany jest wynikającymi z frustracji epitetami, których tutaj przytaczać nie będziemy. Ucieka się w ten sposób przed niełatwym spotkaniem z innością. Osoba, która się boi, chętnie i łatwo ucieka do przemocy (nie zawsze jest ona jednak niedopuszczalna, o czym za chwilę). Po drugie poprzez wycofywanie się z obrony własnych przekonań dla „świętego spokoju”. Nic nie wyrządza tyle zła, co milczenie dobrych, a sporo osób obecnie wybiera opcję „bezpiecznych” poglądów – byle tylko nie narazić się znajomym lub opinii publicznej. Gdy kłamią, należy korygować, kiedy dzieje się obiektywna niesprawiedliwość, powinno się stanąć po dobrej stronie, nawet za cenę narażenia się na szykany. Trzeba jednak zachować elementarną uczciwość i samemu nie kłamać ani nie wygłaszać bezpodstawnych oskarżeń. Obowiązkiem jest bronić całości nauczania Kościoła, także wtedy gdy wiąże się to z wyśmianiem i wykluczeniem. Doświadczałem tego nie jeden raz w szkołach jako uczeń już wiele lat temu. Nikt mi więc nie wmówi, że to katolicy „terroryzują” polską oświatę swoimi przekonaniami. Wielu młodych katolików dziś boi się przyznać przed rówieśnikami, że chodzi do kościoła. Dużo łatwiej być bowiem uczestnikiem Marszu Równości czy Strajku Kobiet – dotyczy to szczególnie dużych miast w zachodnich województwach Polski. O licznych szykanach jakie spotykały nastolatków, którzy nie poparli protestów po zeszłorocznym w mediach nie usłyszymy. Poczytać natomiast możemy na przykład o 17-letniej Julii, która została wyrzucona ze szkoły katolickiej w Białymstoku za udział w Strajku Kobiet. Gdy zaczniemy szukać informacji na ten temat, szybko zauważymy, że główny przekaz medialny jest wyraźnie tendencyjny. 

Bronić, ale nie atakować 

Gdy atakują, sprawiedliwym jest się bronić, lecz nie wyrządzając obiektywnej krzywdy. Tylko w ekstremalnych przypadkach dozwolona jest przemoc. Nie możemy jej prowokować ani zaczynać. Dozwolone jest powstrzymać siłą wandala, który w naszej obecności demoluje kaplicę lub każde inne miejsce. Zdarza się to coraz częściej. Na przykład kościół pw. Maksymiliana Kolbego w Koninie jest regularnie profanowany i niszczony. W komentarzach można znaleźć licznych użytkowników, którzy wyrażają otwartą radość z powodu tych aktów wandalizmu. Mamy prawo się bronić, czy odeprzeć fizyczny atak. W niedzielę 31 października 2021 r. uczestniczki mszy świętej w katedrze w Santa Cruz de la Sierra w Boliwii przegnały biczami agresywne feministki, które usiłowały zakłócić liturgię. Podobnie wciąż stoję po stronie idei „obrony kościołów” z okresu wystąpień orzeczeniu TK na temat aborcji eugenicznej. W Poznaniu podczas pierwszych dni policja nie reagowała, gdy tłum dokonywał aktów wandalizmu w otoczeniu katedry. Przed kościołem Najświętszego Zbawiciela z kolei grupa agresorów (anarchiści?) pobiła kilka osób. Jedna z nich trafiła do szpitala. W mediach szybko zaczęto bagatelizować sytuację. Trzeba jednak zauważyć, że przy tej okazji działy się też rzeczy skandaliczne nie tylko po tamtej stronie. Na własne oczy widziałem, jak jeden z „obrońców kościołów” (i tutaj dajmy wyraźny cudzysłów) wyskoczył i zaczął kopać jakąś nastolatkę. Gdy wyraziłem swoje oburzenie tym wydarzeniem na grupie na Facebooku, to wielu katolików sugerowało, że kłamię, a poza tym to nie wolno psuć motywacji do „walki” takimi historiami. Nie, nie, kochani. To nie jest przemoc uzasadniona ani konieczna samoobrona. Ludzie mają prawo protestować. Zdaje się, że jako katolicy chcielibyśmy jakiejś części społeczeństwa to prawo odebrać (niedawny postulat zakazów Marszów Równości), używając do tego mechanizmów prawnych i nacisków politycznych. Nie ukrywajmy, że „druga strona” robi podobnie, wykorzystując inne dostępne im narzędzia – przewagę kulturową oraz wsparcie wielkiego kapitału i dominującego przekazu medialnego. Tutaj właśnie leży clue problemu i wielkiego nieporozumienia.

>>> Boliwia: Indianki wypędziły z kościoła feministki, które próbowały zakłócić mszę

fot. PAP/Wojciech Olkuśnik

Lęk (nie)uzasadniony 

Niezwykle ciekawe, że katolicy boją się w kraju, gdzie Kościół jest de facto w pozycji uprzywilejowanej. Paradoksalnie więc wiele osób, które w sposób agresywny reagują na nasze postulaty, widzi siebie jako represjonowaną mniejszość. Są oni jednak większością, która walczy z systemem prawnym i politycznym, który pod niektórymi względami reprezentuje tzw. wartości konserwatywne. Katolicy mają większy dostęp do politycznego nacisku i stosowania represji państwowych. Kościół jest także instytucją ekonomicznie uprzywilejowaną, która posiada duży majątek i wpływy. Wciąż obowiązuje u nas dość absurdalne prawo o „obrazie uczuć religijnych”. Człowiek może być sądzony na podstawie czyichś odczuć. Tak prawo zajmuje się kwestiami subiektywnymi. Wyrok zależy jedyne od poglądów i woli konkretnego sędziego. Na podobnej podstawie w niektórych krajach działa walka z „mową nienawiści”. Tutaj trzeba mocno jednak podkreślić, że dużo łatwiej jest ją zobiektywizować i odnieść do konkretów niż urażenie czyichś uczuć. Wspominałem już, że dzisiaj dość powszechne jest przewrażliwienie. 

Przewaga kulturowa ważniejsza niż polityczna  

Z kolei przeciwna strona dysponuje przewagą kulturową, wsparciem mediów, wielkich korporacji oraz ludzi z pierwszych stron gazet. To oni dzisiaj rządzą światem. Władza kulturowa rozdzieliła się od politycznej. Uważam, że ta pierwsza jest ważniejsza, bo formuje umysły ludzkie i wpływa długofalowo na postawy. Sama władza polityczna w świecie zachodnim nie wystarcza. Może być łatwo postrzegana jako represyjna i wywoływać bunt, co widzimy w naszej ojczyźnie. Ten kto dominuje w kulturze, ma największą siłę perswazji i ogromne możliwości wykluczania, które jest mniej dostrzegalne niż wyłączanie prawne i polityczne. Przez to jest także bardziej niebezpieczne. Kiedy bowiem wprowadzi się represyjną ustawę uderzającą w społeczność LGBT, to przemoc państwowa jest widoczna jak na talerzu. Dodatkowo, środowisko to ma poparcie prawie całego establishmentu świata zachodniego oraz finansowanie ze strony najpotężniejszych biznesmenów dla swoich postulatów. Od razu pojawi się rzesza obrońców, a dziennikarze chętnie będą pisać pełne oburzenia felietony ku poklaskowi liberalnego salonu i „postępowych” influencerów. Przeciwnie się dzieje, gdy wprowadza się ograniczenia na wyrażanie poglądów przeciwko aborcji, jak we Francji. Przeciwnicy przerywania ciąży są kulturowo wykluczeni i nie są w stanie ani się przeciwstawić, ani też wielkie sławy lub właściciele korporacji nie stają w obronie ich prawa do wyrażania własnych przekonań. Ewentualne poparcie kończy się wyzwiskami of „faszystów” i „morderców kobiet”. Dość łatwo została narzucona dość kuriozalna narracja o przyczynach tragedii w szpitalu w Pszczynie. W głównym nurcie medialnym nie usłyszymy o Julii Rynkiewicz, której wystawę pro-life zdemolowali studenci Oxfordu. Nikt nam nie powie, że wykładowczyni filozofii na uniwersytecie w Sussex, Kathleen Stock, nie mogła przychodzić na zajęcia stacjonarne, ponieważ z powodu poglądów „konserwatywnych” władze uczelni obawiały się o jej bezpieczeństwo. W Polsce znana działaczka pro-life, Zuzanna Wiewiórka, co prawda otrzymała nagrodę od ministerstwa i wsparcie polityków partii rządzącej, ale groźby pod jej adresem i zupełnie nieprawdopodobna fala hejtu została potraktowana jako coś „nieszkodliwego”. Do dzisiaj większość społeczeństwa zapewne nawet nie ma pojęcia, że coś takiego miało miejsce. Gdyby to była działaczka Strajku Kobiet, to rozpętałaby się prawdziwa burza medialna. Władza nad kulturą i mediami wygrywa nad wpływami politycznymi. Argument o propagandzie serwowanej w telewizji publicznej jest nietrafiony, bo obecnie nawet twardogłowy elektorat partii rządzącej traktuje ją z coraz większym przymrużeniem oka.

>>> Ks. Henryk Skorowski: każdy powinien być przyjęty, ale agresorów należy oddalić

XV Marsz dla Życia i Rodziny rodzina dzieci pro life
fot. Maciej Kluczka

Nie wierzę w społeczeństwo otwarte, ale musimy jakoś żyć razem 

Zabrzmi to może kontrowersyjnie, ale nie dziwi mnie, że ktoś jest w jakiś sposób dyskryminowany. Społeczeństwo otwarte jest utopią, ponieważ różne światopoglądy się wzajemnie wykluczają. Przykładowo, jeśli ktoś jest całkowicie przekonany, że „zakaz aborcji zabija kobiety”, to jest oczywiste, że będzie dążył do wyeliminowania postaw antyaborcyjnych jako społecznie groźnych. Podobnie osoby uznające, że przerwanie ciąży jest zabójstwem niewinnego dziecka, nie będą się godzić na funkcjonowanie w przestrzeni publicznej podejścia, które traktuje aborcję niemal jak zwykłą metodę antykoncepcji. Tak będąc zupełnie szczerym, to wobec informacyjnego chaosu i sprzecznych opinii naukowców, dojście do „prawdy” akceptowanej przez wszystkich jest nierealne. Nie o to chodzi, że prawda nie istnieje, lecz o to, że ponowoczesność ją rozmywa. To właśnie reprezentanci tych nurtów „progresywnych” mają dzisiaj władze nad kulturą i mediami, a więc bez trudu narzucają swoją opowieść. Jesteśmy w niej jako katolicy niebezpiecznymi ekstremistami. Tylko przemilczanie naszych poglądów może sprawić, że zostaniemy przyjęci. Każde bowiem społeczeństwo posiada światopogląd dominujący, który dyktuje reguły. Kiedyś było to chrześcijaństwo, dzisiaj lewicowy liberalizm. Zauważyć wypada, że nawet w państwach katolickich święci ginęli jako męczennicy za swoje postawy, które w społecznościach nominalnie chrześcijańskich postrzegano jako wywrotowe. Pan Jezus nie powiedział nam, że będziemy zawsze szanowani i kochani. Przeciwnie, zapowiedział prześladowania i wykluczenie. Dlatego w obliczu naszych sióstr i braci, którym grozi utrata pracy, dobytku, a nawet śmierć za samo przyznanie się do Chrystusa, nie powinniśmy w Polsce, gdzie przegrywamy wojnę kulturową, ale wciąż Kościół jest silny politycznie i ekonomicznie, „biadolić” nad tym, że ktoś nam pomalował ścianę kościoła albo obraża nas w internecie. Jako polscy katolicy powinniśmy nabrać męstwa i być przygotowani na gorsze scenariusze. Jeśli nie wytrzymujemy obecnie, to co zrobimy w perspektywie groźniejszej sytuacji?

>>> Michał Jóźwiak: czym jest ojczyzna dla katolika?

Rozsądne jest dostrzec ustawienie pionków na szachownicy. W społeczeństwie różnorodnym światopoglądowo należy zaakceptować obecność innych przekonań w przestrzeni publicznej. Owszem, dominujące nurty będą nas w jakiś sposób wykluczać i przedstawiać nas w fałszywie negatywnym świetle. Uniknąć tego niepodobna, zwłaszcza, że często nieświadomie… robimy to samo wobec innych. Możemy jednak dążyć do tego, by nie być z przestrzeni publicznej całkowicie odsunięci i domagać się możliwie równego traktowania. Uczciwym jest, aby w tej sytuacji tolerować fakt, że czasem na ulicach będą wisieć tęczowe flagi, a środowiska pro-choice zorganizują własne manifestacje. Inaczej czeka nas kulturowa gettoizacja. Może nam się to nie podobać, ale musimy przecież jakoś żyć razem.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze