fot. unsplash

Po co żałoba, skoro jest życie wieczne?

Ludzie nie umierają dziś na łonie rodziny jak kiedyś, ale w sterylnych pokojach szpitalnych, a potem leżą w kostnicach. Śmierci w naszej kulturze już nie ma, boimy się jej już tak bardzo, że o niej nie mówimy.

To sparafrazowane słowa Joanny Tokarskiej-Bakir, znanej antropolożki, badaczki religii i kultury ponowoczesnej. To paradoks. Codziennie dowiadujemy się o śmierci: jak nie w zamachach terrorystycznych, to o odejściu znanego piosenkarza czy nawet bliskiej osoby. Mimo iż byśmy chcieli, nie możemy nałożyć sobie filtru „no death”, który choć na chwilę zablokowałby nam tragiczne wiadomości. Dlaczego więc nasz świat wciąż wyznaje „kult nieśmiertelności”?

„To, co nie umiera, nie żyje”

To tytuł wystawy fotograficznej, która odbyła się rok temu w Galerii Fundacji Archeologia Fotografii. Prezentowała ona zdjęcia Bolesława Augustisa – człowieka, który prowadził zakład fotograficzny w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie był tylko zwykłym fotografem „na zamówienie”, ale bacznym obserwatorem rzeczywistości, o której fenomenie dowiadujemy się dopiero dzisiaj. Fotografował między innymi staropolskie obrzędy pogrzebowe. Gdy oglądałam te zdjęcia, zastanowiło mnie jedno: dlaczego nasza kultura zmieniła się tak bardzo, że nie dopuszczamy do siebie myśli, że śmierć istnieje i w każdej chwili może dosięgnąć również nas? Może właśnie dlatego, że „bliskość” śmierci zmusza do refleksji nas sensem życia i tym, co po niej?

Fot. Bolesław Augustis, z archiwum Albom PL / facebook.com

Rite de passage

Francuski etnograf Arnold van Gennep napisał w 1909 r. pracę o obrzędach przejścia (rites de passage). Choć pojęcie to funkcjonowało już wcześniej, on wyróżnił w nim pewne etapy. Według niego obrzęd przejścia rozpoczyna się wyłączeniem osoby z danego statusu, a kończy nadaniem nowego. Znamy je głównie z książek podróżniczych opowiadających na przykład o obrzędach przejścia w plemieniu Yao w Malawi. Ale obrzędy te są przecież obecne w naszej kulturze – nie musi to być wypalanie znaku na skórze w Amazonii. Doświadcza ich każdy człowiek, chociażby w momencie swoich narodzin czy chrztu, a nawet ślubu. Śmierć jest także związana z takim obrzędem. Różni badacze w wieloraki sposób określają początek „przejścia” śmierci. Możemy założyć jednak, że rozpoczyna się ona w momencie agonii, a więc „wyłączania” ze stanu żywych. Potem, jak w każdym obrzędzie przejścia, następuje faza marginalna, a więc zawieszenia. Osoba nie jest ani w jednym, ani w drugim stanie. Można powiedzieć, że to moment sądu szczegółowego, który czeka każdego z nas. To przecież ten sąd decyduje, czy trafimy do jednej z trzech rzeczywistości. Faza włączenia to nowy status: prócz bycia „zmarłym” dla ludzi na ziemi, jesteśmy też członkami nieba, piekła albo czyśćca.

Naturalny żal

Dlaczego potrzebne są nam wszystkie rytuały związane ze śmiercią, a więc pogrzeb, żałoba i jej zakończenie? W literaturze dotyczącej tanatologii czytamy, że sama żałoba ma różne etapy. Najczęściej dzieli się ją na trzy fazy. Pierwszy etap to dowiedzenie się o śmierci. Powoduje to szok, zaprzeczenie i swego rodzaju odrętwienie. Drugi etap to zachowanie związane z wytłumaczeniem sobie tego faktu. Właśnie w tym momencie ludzie odwołują się często do wyznawanej wiary i egzystencji jako takiej. W trzecim etapie zaczynamy akceptować czyjąś śmierć i próbujemy wyjść ze stanu żałoby. Bardzo ważne są dwie rzeczy: nie możemy przyspieszać żadnego z tych etapów, ale również musimy wiedzieć, że żałoba musi się skończyć, nie może trwać bez końca. Swego rodzaju patologia (jak mówią badacze i psychologowie) w tym czasie to albo brak zakończenia tego stanu, albo zupełny brak żałoby. To drugie bardzo często skutkuje nieoczekiwaną depresją, którą dana osoba przeżywa kilka lat po nieprzebytej żałobie.

Sens żałoby

Jaki jest więc sens żałoby? Oswojenie ze śmiercią. Znane łacińskie powiedzenie „memento mori” (pamiętaj o śmierci), pokazuje, dlaczego to takie ważne. Jeśli wywołuje ona nasze zaniepokojenie, to znaczy, że nie wszystko w naszym życiu jest w porządku. A skoro nie jest w porządku, musimy dążyć do zmiany. By nie być gołosłowną znów posłużę się przykładem. W staropolskiej obrzędowości pogrzebowej (według zapisków etnografa Oskara Kolberga) występują elementy czysto pragmatyczne. Zmarłego ubierało się w odświętny strój (u mężczyzn była to biała koszula, kitel i szlafmyca oraz skarpetki z płótna, obwiązywało się czarną wstążką w pasie i na rękawach; u kobiet była to zamiast szlafmycy biała chustka na głowie i pończochy zamiast skarpetek), a trumnę kładło się na specjalny stołek. W momencie ubierania zmarłego w kościele biły dzwony. Potem zmarłego odwiedzali wszyscy znajomi, a gospodarz częstował ich wódką. Między śmiercią a pogrzebem odbywały się tzw. puste noce, a więc momenty czuwania najbliższych przy zmarłym i gorącej modlitwy za jego duszę. Był to czas, w którym każda osoba mogła się pożegnać ze zmarłym a ci, z którym był skłócony, prosili go o przebaczenie, żegnając się słowami „zostań z Bogiem”. Moment ten jest szczególnie widoczny w filmie Wojciecha Smarzowskiego pt. „Róża”.

Film „Róża”, reż. Wojciech Smarzowski / fot. netflix.com

Jak wiele możemy się nauczyć jedynie z dawnych obrzędów obecnych w naszej ojczyźnie! Rytuały te, niezwykle mądre w swej prostocie, miały na celu redukcję lęku i napięć społecznych, które w takim krytycznym momencie pojawiały się naturalnie. Łączyły w sobie to, co namacalne (a więc wszystkie czynności) z tym, co transcendentne (a więc wieloma symbolami). Obrzędy te były szczególną możliwością, by odpowiedzieć sobie na wiele pytań, pogodzić się i przygotować na własną śmierć. Dzisiaj rolę łagodzenia lęku przed śmiercią przejmuje technologia, jak gry komputerowe czy filmy. Ale przecież to nie zastąpi nam spotkania z żywym Bogiem, który obecny jest we fakcie śmierci najbliższych.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze