Potrzebujemy nowego modelu kapłaństwa [ROZMOWA]
O rozdziale Kościoła od państwa, religii w szkole i nowym modelu kapłaństwa Zofia Kędziora rozmawia z publicystą Tomaszem Terlikowskim.
Zofia Kędziora: Kilka dni temu opublikowano oficjalne statystyki Kościoła. Wynika z nich, że w 2017 r. o 1,6% więcej osób uczestniczyło w niedzielnych mszach św. niż rok wcześniej, a o 1% wzrosła liczba osób przystępujących do Komunii Świętej. Mamy powody do entuzjazmu?
Tomasz Terlikowski: Z tych danych tak naprawdę nic nie wynika, ponieważ zmieniono metody wyliczania. Odliczono tych, którzy wyjechali za granicę na stałe. Jeśli więc coś z tego wynika, to tyle, że po kilku latach zmieniono metodologię badań na lepszą, bo zaczęto liczyć tych, którzy realnie są w Polsce, a nie także tych, którzy wyemigrowali. W związku z tym można powiedzieć, że żadnego wzrostu nie ma, a entuzjazm opiera się na fikcyjnych danych. Po drugie te badania były robione w tzw. niedzielę statystyczną, więc wystarczyłoby, że tego dnia byłaby gorsza czy lepsza pogoda, co powoduje, że mniej lub więcej ludzi poszło do kościołów. Nie ma żadnego powodu, żeby tymi wynikami się w jakikolwiek sposób sugerować, właśnie z tych dwóch powodów. Można powiedzieć jedynie, że te statystyki w 2017 r. nie spadły, ale na pewno nie da się powiedzieć, że wzrosły. Co więcej, mamy inne badania, które sugerują, że w Polsce najszybciej spada liczba praktykujących młodych osób. I to też wynika z tych statystyk: jest mniej bierzmowań i mniej zawiera się małżeństw. Więc z pewnością nie mamy powodów do radości.
Skoro nie mamy powodów do radości, w takim razie czego mamy się obawiać?
– Mamy do czynienia z procesem, który trwa już kilka lat. Po pierwsze to drastyczne opustoszenie nowicjatów i postulatów zgromadzeń żeńskich. Wszystkie przełożone zgromadzeń żeńskich mówią, że 10–15 lat temu postulantek było około 20, teraz dobrze, jak jest chociaż jedna. Oznacza to, że za 10–20 lat, siostry, które wtedy wstępowały do zakonu, będą miały już 60 czy 70 lat, a młodych nie będzie. Drugie zjawisko, nie mniej istotne, to jest stopniowe, ale również widoczne pustoszenie seminariów duchownych. Prosty przykład: jeszcze do niedawna były cztery prowincje – inspektorie salezjanów, każda z nich miała swoje seminarium. Cztery inspektorie zostały, ale seminaria już tylko dwa, a za chwilę będzie jedno i jest w nich mniej kleryków niż było kiedyś w każdym z osobna. A salezjanie nie są mocno dotknięci kryzysem powołaniowym. Trzecie zjawisko, które zresztą widać w tych badaniach, to fakt, że jest mniej małżeństw sakramentalnych. To jest związane z dwoma aspektami: po pierwsze później dojrzewamy, więc wiek zawierania małżeństw również się przesuwa. Ale jest jeszcze drugi powód, nie mniej istotny, mianowicie coraz więcej także tych deklarujących się jako katolicy nie decyduje się na choćby próbę prowadzenia życia zgodnego z zasadami Kościoła katolickiego. Zaczynamy traktować religię jak supermarket: wybieramy z niej to, co nam najbardziej odpowiada. Oczywiście następuje także silna laicyzacja wśród młodzieży, ale to jest proces, który się nie zmienia. Te zjawiska, które kilkadziesiąt lat temu występowały w innych Kościołach, doprowadziły w dużej mierze do ich destrukcji. Nie ma powodu, żeby sądzić, że jeśli nic nie zrobimy, to w Polsce będzie inaczej.
W tych statystykach było też widać skalę stwierdzania nieważności małżeństw…
– A to jest jeszcze sytuacja, która daje pewną nadzieję, ponieważ dla tych ludzi orzeczenie nieważności jest czymś ważnym. To znaczy, że są religijni, bowiem jak ktoś jest niereligijny, to jest mu wszystko jedno, co powie na ten temat Kościół.
Więc jest to pesymistyczne…
– Nie pesymistyczne tylko realistyczne. Te zjawiska po prostu zachodzą, a jeśli ktoś nie chce ich zauważać, to nie jest optymistą, tylko jest ślepy albo naiwny i nie chce zauważać tego, co się dzieje.
Jakiś czas temu polska lewica podniosła dyskusję na temat rozdziału Kościoła od państwa, co – jak wiemy – jest przecież faktem. Czy wygląda on jednak tak jak powinien?
– Mamy w Polsce pewien model rozdziału Kościoła od państwa. Teoretycznie jest on mniej więcej taki jak w Niemczech, jednak w praktyce problemem nie jest brak separacji, ale to, że zbyt często politycy chcą wykorzystać Kościół, a Kościół chce wykorzystać polityków. Ale to nie jest wina systemu, ponieważ ten sam system działa w Niemczech bardzo dobrze. To jest problem tego, że obu stronom czasem się myli, czym się powinny zajmować. Księżom wydaje się, że powinni robić dobrze politykom, a politykom wydaje się, że powinni robić dobrze księżom. Otóż tak nie jest. Rolą Kościoła jest bardzo często piętnować, ostrzegać i pokazywać niebezpieczeństwa, a rolą polityków, jest decydować, co jest dla państwa dobre, a co złe i to w sprawach drugorzędnych a nie pierwszorzędnych, ponieważ aborcja, eutanazja i tak dalej to kwestie bezdyskusyjne. Niekoniecznie robią to księża – księża mogą ocenić, ale odpowiedzialność za to biorą politycy. W Polsce te dwa problemy zbyt często się zlewają i często politycy lewicy, o czym pani Nowacka najwyraźniej zapomina, robią wszystko, żeby się podlizać Kościołowi: przekazują mu grunty i ziemię, można powiedzieć korumpując duchowieństwo, żeby nie mówiło o pewnych rzeczach. I to jest problem, ale nie system. To raczej pewne funkcjonowanie towarzysko-społeczne obok tego systemu.
Od kilku dni w opinii publicznej toczy się ostra dyskusja nt. nauczania religii w szkole. Wiele osób twierdzi, że polska katecheza w szkole nie zawsze jest dobrze przygotowana i, że powinna być przeprowadzana na terenie parafii, a nie szkoły publicznej. Czy powrót do zwyczaju sprzed kilkudziesięciu lat byłby w tym kontekście rzeczywiście dobrym pomysłem?
– Ja chodziłem na religię i w szkole, i poza szkołą. Jakość była taka sama i po prostu zależała od katechety. Zarzut dotyczący jakości lekcji można tak naprawdę odnieść do każdego przedmiotu. Jeśli uważamy, że jakość zajęć jest niska, to trzeba ją podnieść a nie wyrzucać religię ze szkół. Moim zdaniem jednak trzeba zrobić coś innego: doprowadzić do tego, by wybór pomiędzy religią a etyką był obowiązkowy. W tej chwili można wybrać religię, etykę albo nic, a powinniśmy doprowadzić do sytuacji, w której mamy wybór pomiędzy katechezami w zależności od wyznania, a jeśli ktoś jest niewierzący, to chodzi na etykę. Ale każdy musi coś wybrać i to jest lepsze rozwiązanie tego problemu niż wyrzucanie religii ze szkół. Na Zachodzie katecheza jest we wielu szkołach: w Irlandii, w Niemczech, w Austrii, we Włoszech. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy stosować model francuski, w którym religii nie ma w ogóle. Poza tym wygodniejsze dla ucznia są zajęcia w jednym miejscu. Jestem również zdania, że każdy człowiek, nawet niewierzący, powinien mieć chociaż minimalną wiedzę religijną, by móc sprawnie obracać się w kulturze, w której żyje. Jeśli nie miałaby tego robić katecheza, to etyka, na której znalazłyby się elementy kulturowe.
Temat kryzysu w Kościele nie omija również dyskusji na temat formacji księży w seminariach. Czy prawdą jest, że w tej kwestii również trzeba byłoby coś zmienić?
– Warto i to bardzo dużo rzeczy. Mamy do czynienia w Polsce ze społecznym modelem kapłaństwa, który jest posttrydencki, to znaczy ukształtowany w takich warunkach, w których religia była czymś naturalnym, a społeczeństwo pilnowało norm moralnych, w tym także norm dotyczących duchowieństwa, i w którym celibat był czymś absolutnie zrozumiałym i akceptowanym. Dzisiaj żyjemy w świecie, w którym społeczeństwo nie pilnuje norm moralnych, a wręcz przeciwnie, raczej namawia do ich naruszania. Co więcej celibat jest czymś absolutnie niezrozumiałym i nieakceptowanym. Singielstwo jest akceptowane, ale to nie to samo, co celibat. To warto zauważyć, a często się to myli, bo przecież „i ten jest samotny, i ten jest samotny”. Żyjemy dzisiaj w świecie, w którym religijność nie jest czymś naturalnym. Jest raczej kwestią wyboru, a nie dziedziczenia. Nie żyjemy w świecie, w którym panują reguły absolutystyczne, to znaczy takie, w których jest władza i ona idzie z góry na dół. To dzisiaj nie funkcjonuje, a jednak formacja do kapłaństwa jest oparta o te założenia. A więc wypuszczamy uformowanych w innym świecie chłopców w świat, który jest już inny. I kapłani nie mogą sobie poradzić. I znów nie jest to problem formacji, ale to, jakiego modelu kapłana i kapłaństwa potrzebuje Kościół w XXI w. Jedno jest oczywiste: kapłaństwo musi być hierarchiczne. To przerobiliśmy – protestanci odrzuci kapłaństwo hierarchiczne i niczym dobrym się to nie skończyło. Święcenia kapłańskie coś zmieniają, w duszy kapłana zostaje wyryty pewien znak i to trzeba zachować. Ale to, jak ten model będzie sprawowany, to już inna kwestia.
Kwestia klerykalizmu…
– Pamiętam jak byłem na Słowacji i tam księża nie zwracali się do biskupa „ekscelencjo” ale „ojcze biskupie”. I nawet rezygnacja z tych tytułów, jednak budujących dystans do biskupa, już jest krokiem w dobrym kierunku. Jeśli wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami w Chrystusie Panu, to jest pytanie, czy zawsze do księdza musimy się zwracać „proszę księdza”. W mojej wspólnocie do księży mówi się na „ty”, bo jesteśmy braćmi i siostrami. Ja tak samo nie zwracam się do moich dzieci „proszę pana”, a one do mnie nie mówią „panie ojcze”. Oczywiście to jest wspólnota i ona ma pewien charakter – trudno, żeby do starszego księdza mówić na „ty”, nie o to chodzi. Chodzi o pewne spłaszczenie postrzegania kapłaństwa. Trzeba także znaleźć odpowiedni model życia dla młodych kapłanów, tak żeby radzili sobie z ogromnymi wyzwaniami, jakie czekają ich po opuszczeniu murów seminarium. I wreszcie trzeba zmienić model relacji świeckich z księżmi. To się oczywiście zmienia, ale w wielu miejscach pozostaje taki jaki był. Ostatnia rzecz, chyba najważniejsza: otóż w naszym Kościele przyjęło się mówić, że kapłaństwo jest służbą, co jest prawdą, ale jest także władzą, i to bardzo intymną. Jednak każda władza potrzebuje kontroli. Władza niekontrolowana staje się władzą absolutną. Władza kapłańska potrzebuje kontroli również ze strony ludzi świeckich. Katarzyna Sieneńska, która bardzo ostro wypowiadała się na temat księży, mówiła: świeckim wara od księży. No jednak nie! W związku z ogromną władzą, jaką przyznajemy kapłanom, oczywiście zrozumiałą, musi być jednak jej kontrola. Ksiądz rzecz jasna odpowiada przed swoim przełożonym, biskupem, ale także przed swoją parafią. Jeśli ksiądz się nie sprawdza na parafii, to jest pytanie, czy tylko biskup może go odwołać? Czy może jednak również parafia powinna mieć coś do powiedzenia. Oczywiście, można powiedzieć, że to jest protestantyzacja, ale to jest błąd, ponieważ już w średniowieczu świeccy mieli wpływ na wybór nie tylko proboszcza, ale także biskupa. Kapituła była często zależna od miejscowego feudała a o tym, kto jest proboszczem, decydował pan, biskup, jeszcze paru innych feudałów i książę. I to wszystko było w porozumieniu. Wtedy było dużo więcej mechanizmów kontrolnych, wbrew pozorom.
W strukturze kościelnej księdza kontroluje biskup, a biskupa….
– Nikt poza papieżem. W zgromadzeniach zakonnych to oczywiście wygląda inaczej. To właśnie pytanie o to, czy nie powinno być rad świeckich, które powinny przynajmniej opiniować kandydatów na biskupa. Nie ma żadnych powodów, żeby tego nie robić. Opiniowanie nie jest władzą. Nie wiem jak to zrobić technicznie, ale jest to do zrobienia. Brytyjczycy mawiają, że każda władza demoralizuje, więc władza absolutna demoralizuje absolutnie. Władza duchowa demoralizuje często duchowo, więc właśnie dlatego powinna być ograniczona.
Dziękuję za rozmowę.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |