Prof. C. Militello: marzenia Soboru nadal czekają na spełnienie [ROZMOWA]
Pamiętam i bardzo się wzruszam, wspominając dźwięk bijących dzwonów. Nikt z nas nie miał zielonego pojęcia, czym jest Sobór – powiedziała KAI prof. Cettina Militello, jedna z pierwszych teolożek katolickich we Włoszech. Podkreśliła, iż „Sobór zwrócił uwagę na wiele spraw, które były już obecne we wspólnocie kościelnej, np. zaangażowanie świeckich”. Jednocześnie wskazała, iż „marzenia soborowe [o których wydała 12 lat temu książkę] nadal czekają na spełnienie sie”.
Oto treść rozmowy:
Piotr Dziubak, KAI – Rzym: W 2010 roku ukazała się Pani książka pt. „Marzenie Soboru”. Czy po 60 latach od zwołania Vaticanum II i w 12 lat po wydaniu książki, marzenie o Soborze nadal trwa?
Prof. Cettina Militello: Dla mnie marzenie Soboru trwa w dalszym ciągu ze względu na to, czym był Sobór dla mojego pokolenia. Ale czy to marzenie stało się rzeczywistością, to mam poważne wątpliwości.
Dlaczego?
– Marzenie Soboru oznacza jego aktualizację jako projektu kulturowego. Nie wydaje mi się, żebyśmy wprowadzili w życie takie dokumenty soborowe, jak „Sacrosanctum Concilium”, „Lumen Gentium”, „Dei Verbum” czy „Gaudium et Spes”, nie mówiąc już o dekretach i innych mniej znaczących dokumentach. Niestety nie wystarczyło 60 lat, żeby to zrobić. A że właśnie mija 60 lat od zwołania Soboru, pojawia się niebezpieczeństwo, że zgubimy zupełnie “sezon soborowy”.
>>> Ostatni żyjący uczestnik Soboru Watykańskiego II z Włoch wspomina Sobór i patrzy w przyszłość
Co – według Pani – zagubiono z Soboru? Dlaczego tak surowo osądza Pani to, co zrobiono do dzisiaj?
– W latach siedemdziesiątych przeżywaliśmy wielkie zaangażowanie włoskiego Kościoła w aktualizację Soboru. Było to bardzo żywe i dynamiczne dziesięciolecie. Próbowano zmian liturgicznych, organizowano kursy biblijne, aktualizowano programy katechetyczne, zaczęto zwracać uwagę na posługi liturgiczne. W późniejszych dekadach cała ta praca została rozmyta. Winę za to ponoszą także teologowie, którzy zamiast zastanawiać się nad tym, jak wprowadzać w życie wskazania Vaticanum II – nie możemy zapominać o soborowych dekretach aktualizacyjnych – poszli bezowocną drogą, zajmując się tylko hermeneutyką soborową. Są setki publikacji na temat znaczenia Soboru, których – moim zdaniem – wcale nie trzeba było pisać. Należało uświadomić sobie, że nie można tylko tłumaczyć Soboru, ale przede wszystkim trzeba go kontynuować!
Kiedy zaczynał się Sobór Watykański II, była Pani w liceum. Potem studiowała Pani filozofię i w końcu teologię. W tamtym czasie bardzo niewiele świeckich kobiet, niezwiązanych z jakąś formą życia zakonnego, postanowiło zawodowo poświęcić się teologii.
– Sobór zwrócił uwagę na bardzo wiele spraw, które były już obecne we wspólnocie kościelnej. Weźmy choćby pod uwagę zaangażowanie świeckich. Kiedy Sobór dobiegał końca, przygotowywałam się do matury. Właśnie dzięki niemu w 1966 roku wydziały teologiczne otworzono przed kobietami. Po ukończeniu filozofii poszłam na teologię, bo to wydawało mi się konsekwentnym wyborem. Pochodzę ze środowiska, które jeszcze przed Soborem rozmawiało o reformie liturgii. Były szkoły teologii dla świeckich. Akcja Katolicka bardzo dobrze nas wtedy uformowała. Postanowiłam zostać działaczką w Kościele. To był dla mnie fundamentalny wybór. Dlatego później wybrałam studia teologiczne. Nie mogłabym jednak ich rozpocząć gdyby nie było Soboru. To dzięki niemu przeszliśmy od teologii w optyce święceń sakramentalnych do takiej, której użytkownikami stał się lud Boży. Byłam jedną z pierwszych kobiet, które zaczęły wykładać we Włoszech teologię.
Wielokrotnie w swoich publikacjach i wystąpieniach mówiła Pani o roli kobiet w Kościele, także w okresie soborowym, i o kobiecej recepcji Vaticanum II.
– Sobór cztery albo pięć razy wypowiadał się przeciwko seksistowskim i dyskryminacyjnym zachowaniom w Kościele. Problemem były nie kobiety, ale miejsce, jakie Kościół wyznaczał świeckim, a tym samym także kobietom. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że w czasie Soboru trzeba było zająć zdecydowanie mocniejsze stanowisko w sprawie świeckich. Rosemary Goldie mówiła mi, że problem udziału świeckich w Kościele wydawał się już rozwiązany, tymczasem w rzeczywistości nie nastąpiło to ani wtedy, ani dzisiaj. Sobór rozbudził większą świadomość w dużej grupie laikatu, powiedziałabym nawet, że wywołał obiektywną świadomość sytuacji i podmiotowości kobiet. Zaczęły one studiować teologię, wykładać ją, pisać, tworzyć, prowadzić refleksję na temat swej sytuacji. Przed Soborem było to niemożliwe.
Sobór Watykański II wywołał wielki entuzjam nie tylko w Kościele.
– Pamiętam i bardzo się wzruszam, przypominając sobie dźwięk bijących dzwonów. Nikt z nas nie miał zielonego pojęcia, czym jest Sobór. Sobór w Trydencie był kilkaset lat wcześniej i na długo ukstzałtował Kościół. Sobór Watykański I i ogłoszony na nim dogmat o nieomylności papieża sprawił, że pojawiło się przekonanie, że nie potrzebujemy w Kościele nowych tego rodzaju wydarzeń, bo wszystko jest jasne. Muszę dodać, że Pius XII myślał o jakimś soborze, podobnie jak kard. Ernesto Ruffini. Sobór w ich mniemaniu miał być czymś w rodzaju ukazania triumfu Kościoła katolickiego. Chcieli pokazać światu, jak piękny jest Kościół, jak jest żywotny. To miał być triumf suwerenności Kościoła nad światem.
Tymczasem Sobór Watykański II podjął zupełnie inne zagadnienia. Nie wiedzieliśmy, co się na nim wydarzy. Jak już wspomniałam, byłam wtedy w liceum. Bicie wszystkich dzwonów w mieście będę zawsze pamiętać. Całe Palermo było zatopione w tym dźwięku [łzy wzruszenia prof. Militello]. Pobiegłam do dyrektora naszego liceum, który był całkowitym ateistą. Powiedziałam mu: „Panie dyrektorze, to bardzo ważne wydarzenie. To historia! Trzeba przerwać lekcje”. Dyrektor powiedział, że w imię historii zgadza się, żebyśmy mogli wyjść na ulicę.
>>> Żyje już tylko pięciu uczestników soboru watykańskiego II
Z kilkoma przyjaciółmi pobiegłam włączyć telewizor. Przez długi czas patrzyliśmy na tę niekończącą się procesję biskupów wchodzących do bazyliki św. Piotra. Byli ubrani bardzo odświętnie. Czuliśmy, że zaczyna się coś wielkiego, ale nikt z nas nie miał pojęcia, co to będzie. Nikt nie wiedział, co Sobór przyniesie, co zmieni. Gdy tylko pojawiały się jakieś dokumenty soborowe, staraliśmy się je czytać. Pierwszym z nich, jaki przeczytałam, było „Gaudium et spes”. Pamiętam, jak zaczęłam tańczyć. To było to, co chciałam usłyszeć. Nie podobało mi się smutne chrześcijaństwo, zabarykadowane, ciągle broniące się przed czymś, szukające u innych grzeszności albo herezji. Chciałam otwartego Kościoła. Konstytucja „Gaudium et spes” przywracała nam pojęcie miejsca, pojęcie świata. Tego potrzebowalismy w tamtym czasie.
Po 1968 roku nie rozumieliśmy, co się dzieje z Soborem. Nie przygotowaliśmy dokumentów, które wskazywałyby, że umiemy żyć w naszym czasie jako prorocy. To był główny problem.
Z czego wynikał ten brak zdolności albo może lęk bycia prorokami?
– Sobór przyjmował dokumenty ogromną większością głosów. Istniała jednak bardzo kłótliwa mniejszość, która nigdy nie traciła nadziei, że uda się wywrócić Sobór do góry nogami i wszystko pozostanie jak przedtem. Słychać było głosy: musimy działać szybko, głosujemy szybko, musimy iść dalej. Tak było w czasach Pawła VI. I niestety z tego powodu bardzo istotne, wręcz fundamentalne kwestie dla wspólnoty Kościoła nie zostały podjęte, np. kapłaństwo kobiet, celibat czy sprawa ograniczenia dzietności. Te wszystkie problemy znaleźliśmy ponownie w encyklice „Humane vitae”, niemal równolegle z grupowymi wręcz odejściami od kapłaństwa. Kwestia posług w Kościele była bardzo żywo dyskutowana na Soborze. W latach dziewięćdziesiątych chciano, żebyśmy uwierzyli, że jest to „quaestio clausa” – sprawa zamknięta.
Czy istnieje możliwość, żeby te intuicje Soboru kontynuować, rozwijać? Czy raczej „wszystko jest stracone”?
– Absolutnie nic nie jest stracone. Nasze wspólnoty nie będą wyglądać jak przed Soborem. Trzeba niestety walczyć z nostalgią niektórych duchownych rozkochanych w szykownych strojach kościelnych z czasów przedsoborowych. Trzeba walczyć z opłakiwaniem Kościoła przedsoborowego. A to było coś strasznego. Dzisiaj przystąpienie do komunii to coś zupełnie normalnego albo uczestnictwo we mszy. Przed Soborem, jeśli chciał pan przystąpić do komunii, musiał to zrobić przed mszą albo po niej. Udział wiernych nie był uznawany za właściwy w samym momencie celebracji. To było coś, co dotyczyło wyłącznie księdza.
Już tylko to pozwala zrozumieć, jak wiele rzeczy uległo zmianie. Dzisiaj korzystamy z języka współczesnego. Istnieje trzyletni cykl zmieniających się czytań z Pisma Świętego w roku liturgicznym. Niestety cała ta dynamika, uruchomiona przez Sobór, gdzieś ugrzęzła. Zatrzymaliśmy się. Mam nadzieję, że coś drgnie. Jeśli papież chce 11 października wspomnieć uroczyście Sobór, to myślę, że robi to w celu ponownego jego uruchomienia. Na pewno Ojcu Świętemu nie chodzi o jakieś fasadowe przemówienie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |