Prof. Jędrzejko: młodzież i dzieci wykluczone cyfrowo „inaczej” [WYWIAD]
Dziś mamy do czynienia z nowym typem samowykluczenia, a mianowicie 99,8 proc. młodych ludzi ma dostęp do najnowocześniejszych technologii, ale oni są przede wszystkim odbiorcami, ew. bezmyślnymi kreatorami, nierzadko patotreści – powiedział PAP dr hab. Mariusz Zbigniew Jędrzejko, pedagog i socjolog, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.
PAP: Spotkałam się ostatnio z opinią, że – jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało – dzieci i młodzież są dziś cyfrowo wykluczone. Jakie jest pana zdanie na ten temat?
Dr hab. Mariusz Zbigniew Jędrzejko: Zgadzam się, pod warunkiem, że nieco zredefiniujemy pojęcie wykluczenia cyfrowego: pierwotnie oznaczało ono swoistego rodzaju wykluczenie cyfrowe, przebywanie off-line, brak dostępu do nowoczesnych technologii np. z powodu braku internetu na dalekiej wsi, czy nieposiadania odpowiednich urządzeń. Dziś mamy do czynienia z nowym typem samowykluczenia, a mianowicie 99,8 proc. młodych ludzi ma dostęp do najnowocześniejszych technologii, ale oni są przede wszystkim odbiorcami, ew. bezmyślnymi kreatorami, nierzadko patotreści.
Kiedyś, gdy dostawali swoje pierwsze urządzenia cyfrowe – warto tu przypomnieć Atari czy Commodore – młodzi tworzyli zalążki gier, programów, algorytmów, starali się wykorzystać te urządzenia w sposób progresywny tudzież ich rozwijający. Dzisiaj przeciętny 13-14 latek ma w ręku komputer odpowiadający mocą dawnej „Odrze”, która przypomnijmy była wielkości ogromnej szafy i zajmowała 40 m kw. Niestety, to, do czego ogromna część młodego pokolenia używa tego wspaniałego sprzętu jest ubogie w treści – trochę fotografuje, filmuje, wrzuca do sieci, ale w żaden sposób nie rozwija to ich relacji społecznych, wiedzy, nie jest przyczynkiem do jakiś przyszłych zawodów lub pasji. To, co jest dominujące to „samozniszczenie” poprzez przeglądanie niezliczonych lawin informacyjnych, bombardowanie mózgu dopaminą, endorfinami, serotoniną w skali wprost niewyobrażalnej, czyniącej z mózgu „chemiczne morze”. Nieustannie odbierają i przeglądają niezliczone ilości plików, które nie mają dla młodego internauty ani charakteru prorozwojowego intelektualnie, ani też nie budują w sposób konstruktywny jego pozycji społecznej. Wszystko ogranicza się do satysfakcji z faktu, że „jeśli jestem w sieci, to jestem”. W praktyce wygląda to tak – użyję tu porównania socjologicznego – kiedy człowiek idzie ulicą w wielkim mieście ma dookoła mnóstwo ludzi, ale tak naprawdę on jest zupełnie anonimowy, wręcz niezauważalny. Dlatego internauci spełniając pierwotną potrzebę kontaktu społecznego wrzucają setki informacji o sobie do sieci w nadziei, że ktoś się nimi zainteresuje. Niestety, tak się nie dzieje, gdyż ilość informacji w sieci przekracza zdolności intelektualne, poznawcze i rozumowe cyfrowych odbiorców, to po prostu pędząc y górski potok, z którego nie sposób wydobyć garść ożywczej wody. To w sposób nieunikniony prowadzi do umysłowej entropii, czyli wszechogarniającego chaosu w głowie. Tak wyglądają głowy moich pacjentów. Są przeładowane „niby wiedzą” oraz setkami bzdur, ale niezdolne do przeczytania „Małego Księcia”. Tytuł jest nieprzypadkowy, gdyż mam już pacjentów i pacjentki w wieku 10-11 lat.
>>> Ekspert o sztucznej inteligencji: możliwe będą masowe „zmartwychwstania” w postaci cyfrowej
No chyba, że się zrobi coś spektakularnego, co zwykle oznacza bardzo głupiego lub bardzo złego.
– I tak się zostaje e-osłem albo patostreamerem-celebrytą, których w niewyobrażalny sposób przybywa, ale niestety im jest wszystko jedno, co o nich będą mówili, jak oceniali, zapłacą każdą cenę, żeby w jakikolwiek sposób zaistnieć, nawet, gdy jest to po prostu obrzydliwe lub samoośmieszjące. To jest niezwykle niepokojące, gdyż pato-zachowania w świecie cyfrowym mają ten sam charakter, co w świecie rzeczywistym i na ten prawdziwy świat za jakiś czas się przekładają. Prościutki przykład: jeśli jeden nastolatek wypije „pięćdziesiątkę” w parku i powie, że jest z tego dumny, inni, oglądając go w sieci, żeby go „przeskoczyć” będą się czuli zobowiązani, żeby wypić pół litra; zrobić coś jeszcze bardziej destrukcyjnego, niekonstruktywnego, bez względu na to, jakie to może wywołać szkody psychofizyczne i intelektualne. Ma to już wymiar rozwijającej się cyfrowo choroby.
Jak, w pana ocenie, dorosłe społeczeństwo reaguje na tę chorobę?
– Ze smutkiem muszę skontestować, że więcej niż połowa dorosłych nawet nie wie, że taka choroba istnieje i infekuje najmłodszą tkankę. Miałem dzisiaj zajęcia z lekarzami POZ, zapytałem ich – kto z państwa ma Discorda? W odpowiedzi zaraz z sali padło pytanie – a co to jest? Pytam więc dalej: kto jest na Instagramie, Tik-Toku, Messengerze? Okazało się, że na Tik-Toka nie zagląda nikt. Tak, wiem, o co chce pani zapytać – po co lekarzowi obecność na Tik-Toku. Jeśli chcemy wiedzieć, co młodzi ludzie robią w sieci, co się tam dzieje, jak się zachowują, jak to może na nich wpływać, to musimy tam być; na pewno muszą tam być rodzice, pedagodzy, nauczyciele, psycholodzy, część psychiatrów. Inaczej młodzi ludzie będą funkcjonowali w świecie, w którym nie funkcjonuje żadna kontrola społeczna będąca przecież jednym z wymogów zdrowego społeczeństwa. Natomiast myśmy z powodów, których jako pedagog nie rozumiem, uznali, że dzieci w tym cyfrowym świecie nie muszą być kontrolowane, bo tam obowiązuje zasada wolności. Nieprawda, wolność ma sens tylko wtedy, kiedy poprzedza ją odpowiedzialność, co wymaga takiego samego wprowadzania dziecka w świat cyfrowy, jak robimy to w przypadku świata analogowego, realnego. Te światy nie różnią się od siebie zbytnio, także dostępnością dla rodziców. Jeśli ja mogę wejść do pokoju dziecka w naszym wspólnym domu, to tak samo mogę wejść do jego pokoju cyfrowego – jeśli ktoś tego nie rozumie, popełnia podstawowy błąd wychowawczy i krzywdzi swoje dziecko. Bo musimy wreszcie obudzić się z niezdrowego snu dobrobytu, z którego gdzieś w odległe lasy wyprowadziliśmy jego równoważącą część – dobrostan.
Rodzice nie rozumieją, że to, co dziecko robi w sieci przekłada się na świat realny?
– Dziś dziecko żyje równolegle w dwóch rzeczywistościach: tej realnej i w cyberświecie. W jednej i drugiej obowiązują określone zasady i wartości, ale niestety, o ile mamy na nie wpływ w świecie realnym, gdzie to my określamy na zasadzie norm, wartości i zasad, co jest dobre, co złe, co moralne, a co naganne, to te zasady nie przenoszą się na drugą przestrzeń, gdyż jest tam mało rozumnych nauczycieli, są za to liczni patonauczyciele promujący patotreści oraz najzwyklejsze dewiacje. Dziecko wychowuje się więc w dualizmie, w sprzeczności, zaczyna się więc zastanawiać – co jest prawdziwe, co dla mnie powinno być drogowskazem. Tu w realnym świecie widzę jakąś etykę, estetykę, etykietę, a tam nawet nie ma netykiety. Staje wobec dylematu wykonawczego – czy to jest właściwe, co mówi mama, tata, czy to, co mówi patostreamerka You. Czy prawdą jest to, co mówi nauczyciel wychowania fizycznego, pediatra, czy Partner lub Young Leosia. Nie chodzi jednak o blokowanie dostępu do cyfrowej sieci.
Powtarzam od wielu lat, tak jak to czyni wielu pedagogów medialnych np. Danusia Morańska, Ania Andrzejewska, Jacek Pyżalski, Agnieszka Taper: musimy przygotowywać dziecko do pobytu w cyberprzestrzeni identycznie, jak przygotowujemy je do pobytu w świecie realnym. W obu zakładamy, że istnieją w nich przestrzenie, których dzieci nie powinny oglądać; np. jeśli w telewizji jest film o treściach nadmiernie erotycznych powiemy dzieciom „proszę iść do swojego pokoju, bo to nie jest dla was”, tak samo powinniśmy postąpić w świecie cyfrowym – założyć system kontroli rodzicielskiej i zablokować treści, na które nie jest przygotowane ani emocjonalnie, ani intelektualnie. Większość rodziców tego nie robi, a potem się dziwimy, że mamy nagrywanie bójek, znieważania ludzi, dręczenia rówieśników, linki do porno filmów. Jesteśmy zaskoczeni, że Jan Paweł II znany jest z memów, a nie ze swojego nauczania, prawdziwa wiedza o marihuanie jako narkotyku zostaje zastąpiona mityczną „marihuaną leczniczą”. Co więcej – nie możemy za to winić dzieci, to my za to wszystko odpowiadamy. Kuriozalne jest to, że nie mam problemów z wytłumaczeniem tych prostych prawd i zasad dzieciom, ale wytłumaczyć to ich rodzicom jest bardzo trudno. Nawet, jeśli się to uda, za dwa tygodnie przy kolejnej wizycie słyszę „no nie wyszło to nam”. A jak ma wyjść, gdy mama ma swoje zdanie, a tata swoje, a na dodatek gdy – i tu przykład z ostatniego tygodnia – babcia daje 6-letniemu wnukowi do zabawy smartfona, którego używa przez 5-6 godzin dziennie i mówi swojej córce „ale zobacz on zajmuje się sobą”.
Jakie są potem tego efekty?
– To np. 12-letnia dziewczynka biegająca po domu z nożem za matką, wykrzykująca „zarżnę cię, ty k…” tylko dlatego, że zawiesił się serwer z internetem. Mama natomiast, razem z wykształconym tatą, nie są w stanie wytłumaczyć córce, że nie wolno używać takich słów, że nie grozi się nożem ludziom, a serwer to urządzenie i czasem może się zepsuć, zamiast tego przywożą ją do nas, do ośrodka. Rozmawiam z dzieckiem, ono mi mówi, że MUSI mieć telefon, ja jej na to, że co najwyżej MOŻE: „Nic nie musisz, możesz mieć tyle, ile wytrzyma twoja główka i na ile pozwolą ci rodzice”. A ona na to: „Ja mam prawo do telefonu!” Po godzinie rozmowy okazuje się, że dziewczynka dysponuje telefonem od trzeciego roku życia, więc jak jej głowa ma być niezaburzona, jeśli ona od dziewięciu lat funkcjonuje ze smartfonem w ręku, ostatnio po 12-13 godzin dziennie? Jak ma się uczyć i historia lub język polski mają jej sprawiać przyjemność.
>>> Ile „polubień” ma Pan Bóg? – konferencja w Rzymie o świętości w epoce cyfrowej
Inna historia: rodzice przywożą do nas 16-latka, bo zamieścił w internecie pornograficzne zdjęcia. Pytam, dlaczego tak czyni, a on, że nie widzi w tym niczego zdrożnego, zresztą „tak robią wszyscy”. Poprosiłem go, żeby pokazał mi swoje media społecznościowe, komunikatory i wskazał na tych „wszystkich ludzi”. Okazało się, że tylko on i jeden jego kolega mają takie „hobby”. Ze smutkiem często konstatuję, że w młodych ludziach nie kształtuje się tak ważna społecznie cecha jak poczucie wstydu – coś, co jest ważnym elementem wychowawczego kształtowania dziecka. Najgorsze, że jego rodzice nie mieli pojęcia, co chłopak robi w sieci. „To jest wasz syn, czy mój” – zapytałem, nieco zirytowany, bo oni nie wpadli nawet na pomysł, żeby – tak jak ja – z nastolatkiem spokojnie, na siedząco, a nie w biegu, pogadać, sprawdzić, czym się interesuje. A może chcieli, tylko się bali, a może nawet próbowali, ale nie mają u niego autorytetu – nieważne, wszystko sprowadza się do tego, że brak im podstawowych kompetencji wychowawczych. Sami przyznali, że odkąd syn dostał na komunię smartfona nie sprawdzali, co robi w sieci. Nie nauczyli, nie przestrzegli, nie kontrolowali. Wskazuję na ten przykład, gdyż masowo, podkreślę masowo odpuszczamy wychowanie młodych.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |