Fot. redakcja

Brakuje ci przyjaciół? Oto recepta jak ich znaleźć!

Czujesz się samotny? Brakuje ci przyjaciół? Jennie Allen – amerykańska biblistka znalazła na to sposób. W bestsellerowej książce „Znajdź sprzymierzeńców” przedstawia przepis na poszerzenie grona bliskich. Przeczytaj fragment z jej książki!

Czy masz prawdziwych przyjaciół?

Gdy o dziewiętnastej trzydzieści zadzwonił dzwonek do drzwi, byłam już po kolacji, przebrana w swój długi, wygodny szlafrok, i zaczęłam się właśnie odprężać po stresującym dniu. „Kto dzwoni do drzwi o tej porze?” Otwarłam drzwi i po drugiej stronie zobaczyłam Lindsey, Kirka i troje ich dzieci, a wszyscy wyglądali jak wyjęci z magazynu modowego: doskonale dobrane ubrania, włosy na swoich miejscach, uśmiechy szerokie jak Teksas.

– Wracamy właśnie z rodzinnych zdjęć – wyjaśniła Lindsey.

– Powinnam była do ciebie napisać, ale przejeżdżaliśmy obok i chciałam, żeby Kirk zobaczył wasze meble na patio, bo zamierzamy kupić coś podobnego, więc cóż, czy możemy tylko zerknąć, a potem wrócisz do swoich planów?

Ja oczywiście nie miałam „planów”. W tamtym czasie byli oni dla mnie jeszcze nowymi przyjaciółmi, a ja byłam bardzo świadoma, że mam na sobie szlafrok. Spojrzałam na swój strój i roześmiałam się.

– Wejdźcie! – usłyszałam swój głos.

Cała nasza banda przecisnęła się przez zagraconą kuchnię i salon i wyszła na zewnątrz na patio. Zac i ja nalegaliśmy, żeby zostali na chwilę. Oni twierdzili, że nie chcą nam przeszkadzać i że naprawdę powinni już pójść. Zac zaczął rozpalać ogień w kominku i w końcu wszyscy usiedliśmy.

Przerwali nam nasz wieczór nicnierobienia, ich dzieci wdrapywały się na nas, gdy rozmawialiśmy, a ja cały czas siedziałam w szlafroku. To wszystko było większą dawką nieba

niż moje „nowe w Dallas” serce mogło pomieścić. Po jakichś dwóch godzinach rozmowy przy kominku zorientowaliśmy się, że potrzebujemy przekąsek. Lindsey i ja poszłyśmy do kuchni w poszukiwaniu jakiegoś śmieciowego jedzenia i wróciłyśmy do kominka, do naszych rodzin, do rozmowy, którą miałyśmy na wyciągnięcie ręki. Patrzę dzisiaj wstecz na tę rozmowę i zdaję sobie sprawę, że ta cała niezaplanowana sytuacja wyniosła naszą relację na nowy, głębszy poziom, poziom, który mówił: „Jasne, wiem, że jeszcze się dobrze nie znamy, ale będę tym przyjacielem w twoim życiu”.

Tym przyjacielem, który wpada niezapowiedziany.

Tym przyjacielem, po którym mogą się czołgać twoje dzieci, a ja im tego nie zabronię.

Tym przyjacielem, który nie zwraca uwagi na twój szlafrok i bałagan w domu.

Pięciu przyjaciół. Pięć mil

Nie przesadzę zbytnio, jeśli powiem, że przez pierwsze miesiące naszego życia w Dallas nigdzie nie byliśmy zapraszani. Znasz to uczucie, gdy mieszkasz gdzieś już od jakiegoś czasu i twoim największym zmartwieniem – zakładając, że nie ma akurat światowej pandemii – jest umiejętność powiedzenia „tak” lub „nie” w zależności od sytuacji? Życie wydaje ci się tak pełne, że gdyby twoim dzieciom doszły jeszcze jedne zajęcia dodatkowe, twój cały świat chyba wyleciałby z orbity. A teraz weź tę rzeczywistość i obróć ją o cóż, sto osiemdziesiąt stopni, a zobaczysz, jak traktowało nas Dallas w pierwszym roku nazywania go przez nas domem. Zac i ja rzadko coś robiliśmy. Nasze dzieci nigdy nic nie robiły. Największą rozrywką było oglądanie wieczorem w domu filmu. Pewnego popołudnia, gdy wracałam ze sklepu spożywczego, w którym nie spotkałam nikogo, kogo bym znała, i nie odbyłam ani jednej rozmowy z innym człowiekiem, przejeżdżałam obok mieszkań dla seniorów, które znajdowały się jakieś pół mili od mojego domu, i zanim zdążyłam zareagować, łzy napłynęły mi do oczu. „Nie będę miała przyjaciół, z którymi mogłabym tam kiedyś zamieszkać, bo nie mam przyjaciół”.

Dramat. Wiem. Przez chwilę rozważałam opcję zostania współczesną pustelniczką, właśnie tam, w gęsto zaludnionym północnym Dallas. Tak w ogóle, to kto potrzebuje przyjaciół? Pomyśl tylko, ile zyskałabym czasu i jak czyste byłoby moje życie. Wszystko stałoby się o wiele łatwiejsze. Żadnych rozczarowań. Żadnego bólu związanego z relacjami.

Szczerze mówiąc, mogłabym to zrobić… może… poza jednym szczegółem, którego nie mogłam zanegować: nie zostaliśmy stworzeni do życia w samotności. Pomyślałam o tych wszystkich rwandyjskich kobietach, które miały całą wioskę, setki relacji na całe życie do swojej dyspozycji. I wówczas na siedzeniu tej zdezelowanej furgonetki pomyślałam: „Gdybym miała choć ułamek tych więzi, byłabym szczęśliwa. Pięcioro przyjaciół w odległości pięciu mil? Zupełnie by mi to wystarczyło”. Pięcioro przyjaciół w odległości pięciu mil. To stało się moim Dallasowym Planem Przyjaźni. Zaczęłam szukać przyjaciół, którzy mieszkali w odległości spaceru od nas. Być może nie byłam w stanie zdobywać punktów w dziedzinie nawiązywania relacji w Dallas, ale z całą pewnością mogłam znaleźć pięcioro przyjaciół, którzy mieszkali blisko mnie. Byłam w stanie to zrobić. Pięcioro przyjaciół w odległości pięciu mil. Gotowi, do startu, start!


Zauważ tego, kto jest tuż przed tobą

Najpowszechniejszym tłumaczeniem, które słyszałam od ludzi, gdy pytałam ich, dlaczego nie mają przyjaciół, było to, że są zbyt zajęci. Ale może zamiast planować sporadyczne wyjścia na obiad lub zakładać jakiś nowy klub spotkań, rozejrzysz się dokoła i zobaczysz, co robisz i jacy ludzie cię otaczają?

Moja szwagierka – Ashley – udała się niedawno na czterodniowe rekolekcje w ciszy i chociaż zakładałam, że to doświadczenie jej się absolutnie nie spodoba, w przypływie samokontroli

milczałam, dopóki nie wróciła.

– No i? Co myślisz? – zapytałam, gdy już usiadłyśmy na naszym tylnym ganku, żeby wszystko obgadać.

– Było… cicho – odparła Ashley. – Poza tym to czysta tortura.

– Wiedziałam! – wyrzuciłam z siebie radośnie. – Wiedziałam, że tak się będziesz czuła.

Obie jesteśmy ekstrawertyczkami i chociaż byłam na wielu cichych rekolekcjach w samotności, w czasie których pisałam lub się modliłam, próba wytrwania w ciszy w towarzystwie innych osób w najlepszym wypadku byłaby bolesna. Radzę sobie z tym „byciem z samą sobą”, nie ma problemu. Chodzi po prostu o to, że gdy mam się zachowywać, jakbym była sama, a wokół mam wspaniałych, kochanych ludzi, zwyczajnie nie mogę się rozluźnić.

Mamy czuć napięcie, gdy jesteśmy otoczeni ludźmi, z którymi nie wchodzimy w interakcje. Powinniśmy przeżywać męki, gdy działamy samodzielnie w otoczeniu doskonale dobrych ludzi, z którymi powinniśmy się trzymać i kochać. Powinniśmy całkowicie znienawidzić każde doświadczenie, które z założenia oddziela nas od innych zamiast pomagać nam zbliżyć się do siebie nawzajem. A jednak zbyt wielu z nas przyjęło taki sposób życia. Idziemy przed siebie, ledwo zauważając ludzi, których Bóg postawił na naszych ścieżkach, i twierdzimy, że jesteśmy na tym świecie sami, nikt o nas nie dba i sami świetnie sobie radzimy. Prawda jest następująca: mamy być emocjonalnie blisko ludzi, którzy są nam bliscy fizycznie.

Być blisko tych, którzy są blisko mnie – to jest mój cel dla nas. I jest to na pewno wyzwanie. Większość z nas decyduje się trwać przy przyjaciołach z dawnych miejsc zamieszkania i dawnego życia, wierząc, że nikt z tych, których mamy aktualnie koło siebie, nie może się nawet równać z tamtymi cennymi ludźmi. Po co więc zawierać nowe przyjaźnie? Albo mówimy, że jesteśmy zbyt zajęci, by budować nowe relacje, podczas gdy jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy mogliby się stać kimś więcej niż tylko naszymi znajomymi, gdybyśmy zaprosili ich do naszego życia. Albo każdą chwilę każdego dnia poświęcamy członkom naszej małej rodziny, dlatego nigdy nawet nie pozwalamy sobie na to, by marzyć o przyjaciołach spoza tej wąskiej grupy, którzy by się o nas troszczyli i byli z nami w bliskiej relacji. Albo wierzymy, że z ludźmi musi nas łączyć absolutnie wszystko, że inni muszą być na tym samym etapie w życiu, zanim w ogóle weźmiemy pod uwagę fakt, że moglibyśmy się stać bliskimi przyjaciółmi. Powinieneś ją budować razem z całym życiem. Relacje powinny wyrastać z twoich codziennych miejsc i codziennych aktywności. Bliskość to punkt startowy, z którego możemy wyjść do intymności.

Pomyśl o ludziach, których spotykasz regularnie w szkole, kościele, pracy, sąsiedztwie, drużynie sportowej swojego dziecka czy klubie książki. Czy to możliwe, że wśród nich czekają na ciebie bliscy przyjaciele? A teraz weź czystą kartkę papieru i narysuj porozrzucane okręgi dla wszystkich aktywności, które często wykonywałeś, i miejsc, które często odwiedzałeś w ostatnim tygodniu. Opisz każdy krąg nazwą miejsca lub aktywności. Obok każdego z nich wypisz imiona ludzi, z którymi w tych miejscach wchodzisz w interakcje. A teraz pomyśl o każdej z tych osób pod kątem potencjalnej przyjaźni.

Z kim lubisz się widywać?

Z kim masz wspólne zainteresowania?

Kto wydaje się tobą szczerze zainteresowany?

Wróć do swojej listy znajomych i zaznacz dziesięć imion ludzi, w których mógłbyś zainwestować na głębszym poziomie. Módl się o tych dziesięć zaznaczonych imion i proś Boga, by pomógł ci wybrać trzy do pięciu osób, z którymi nawiążesz głębsze relacje.
To może jest pierwszy krok dla ciebie i dla mnie: Zacząć postrzegać ludzi wokół jako przyjaciół – albo chociaż jako potencjalnych przyjaciół.

*fragment opracowany na podstawie książki Jennie Allen „Znajdź sprzymierzeńców”, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze