Jak godzić pracę z macierzyństwem? Sama sobie zadaję to pytanie
Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jak godzić pracę z wychowywaniem dzieci, nie mam na to żadnych gotowych recept. Niemniej jednak od trzynastu lat próbuję godzić te dwie rzeczywistości.
Kiedy myślę o swoich rodzicach, mam wrażenie, że pod pewnymi względami było im łatwiej niż nam teraz. Czas przeznaczony na pracę był w ich życiu wyraźnie oddzielony od czasu rodzinnego. Nikt pracy do domu nie przynosił. My, wykonując wolne zawody, już tak dobrze nie mamy. Nasza praca zazębia się z życiem rodzinnym, wchodzi w nie raz mniej, raz bardziej, przeplata się z codziennością. Nie umiem tego oddzielić. Jest to cena wyboru, który podjęliśmy prawie czternaście lat temu, kiedy na świat miało przyjść nasze pierwsze dziecko. Jako że sama byłam dzieckiem z kluczem, które do dziś pamięta smak herbaty z termosu zostawianej mi każdego ranka przez mamę, bardzo chciałam, żeby moje dzieci miały inaczej. Bardzo chciałam, żeby po powrocie ze szkoły miały ciepły obiad, żeby ktoś na nich w tym domu czekał. Na szczęście mogłam sobie na to pozwolić, za co jestem ogromnie wdzięczna i mężowi i Panu Bogu, że tak nasze życie poprowadził. Zdaję sobie bowiem sprawę, że dla wielu rodzin alternatywy nie ma i oboje rodzice muszą pracować poza domem, żeby mieć pieniądze na życie.
Od ponad trzynastu lat nie pracuję etatowo. Była to nasza rodzinna, świadoma decyzja. Zanim urodziły się nasze dzieci pracowałam bardzo intensywnie, od rana do nocy, bo i zawód, który wykonywałam, tego wymagał. Pracowałam w radiu jako reporterka i tak naprawdę nigdy nie wiedziałam, o której godzinie skończę pracę. Dopóki nie mieliśmy dziecka, problemu nie było. Wiedziałam natomiast, że kiedy pojawi się wyczekane dzieciątko, moje życie zostanie radykalnie przemeblowane. Byłam tego świadoma i nie traktowałam nadchodzących zmian jako porażki albo działania mającego z dnia na dzień pozbawić mnie kompetencji. Fakt, że stałam się mamą etatową nie spowodował, że nagle moje studia, wykształcenie, przeczytane lektury przestały mieć znaczenie. Tu nic się nie zmieniło. Zmienił się tylko pewien etap mojego życia.
Po odejściu z radia jakiś etap został zamknięty, ale też otworzyły się inne, nowe możliwości. Inne, ale na pewno nie gorsze. Dopiero macierzyństwo dało mi impuls do tego, by szukać innych możliwości pracy. Pokazało mi, że na radiu życie się nie kończy. I tak naprawdę dzięki mojej córce skończyłam kursy i studia podyplomowe, których pewnie biegając po mieście z mikrofonem, nigdy bym nie skończyła. Mając dziecko, chciałam bowiem z tym dzieckiem być, chciałam obserwować, jak rośnie, jak się zmienia, chciałam uczyć je świata. Po szaleńczej pracy w radiu, która z racji swojego charakteru wyklucza pełne zaangażowanie w macierzyństwo, znalazłam inne zajęcie, o zupełnie odmiennym charakterze, które – jak się z czasem okazało – dawało mi ogromną frajdę, a przy okazji pozwalało mi dorobić do rodzinnego budżetu. Przy maleńkim dziecku zajęłam się redagowaniem książek. Swoją pracę wykonywałam wtedy, kiedy ono spało. Do perfekcji opanowałam pracę na trzecią zmianę, czyli późnym wieczorem. Dla mnie to był i nadal jest najlepszy czas na pracę. Uwielbiam tę ciszę śpiącego domu, bardzo pozytywnie mnie ona nastraja. Praca redaktora tak mnie wciągnęła, że zajmowałam się nią przez szereg lat. Kolejne dzieci przychodziły na świat, a ja z niemowlęciem przy piersi redagowałam kolejne książki. Zakres swojej pracy zwiększyłam dopiero wtedy, kiedy wszystkie dzieci poszły już do szkoły i do przedszkola. W tej chwili pracuję, kiedy one są poza domem i wieczorami. Popołudnia mam dla dzieci. Choć i z tym bywa różnie, bo są momenty, w których choć fizycznie jestem w domu, moje myśli krążą gdzie indziej. Czasem bywa trudno, bo są dni, kiedy ta praca bardzo wchodzi w życie rodzinne i dominuje nad nim. Wtedy łapię się na tym, że dopadają mnie wyrzuty sumienia, że nie mogę poświęcić dzieciom tyle czasu, ile bym chciała. I w takich chwilach łapię się na tym, że najczęściej wypowiadanymi słowami do dzieci są wtedy: „Zaraz”, „Poczekaj”, „Za chwilę”. Nie lubię ich i wiem, że nie lubią tego także moje dzieci.
Czasem słyszę, że wszystko da się pogodzić, bo wszystko jest kwestią organizacji. Może i można, ale ja tego nie potrafię (może jestem jeszcze za słabo zorganizowana). Każdy wybór pociąga za sobą konsekwencje – ja mogłam wybrać – albo wracam do pracy full time, ale kosztem rodziny i dzieci, albo zmieniam tak zaangażowanie, by na tym jak najmniej ucierpiałam rodzina. I nie ma to nic wspólnego z jakimś źle rozumianym poświęceniem, lenistwem czy brakiem ambicji. Podejmując jakieś zaangażowanie nie pytam więc siebie o to, czy będzie to korzystne dla mnie, tylko czy będzie to dobre dla mojej rodziny i czy na niej się w jakiś negatywny sposób nie odbije. Bo co z tego, że ja będę się czuła spełniona, pracując od rana do nocy poza domem, kiedy w tym domu czekać będą na mnie wytęsknione dzieci, które zobaczę przez chwilę przed snem. Nie przekonuje mnie bowiem twierdzenie, tak bardzo dziś lansowane, że nie liczy się ilość spędzanego czasu, a jakość. Ilość też jest bardzo ważna. Bo to tę ilość kiedyś dzieci nam wypomną. A chyba żaden z rodziców nie chciałby usłyszeć zarzutu, że nie miał czasu dla swoich dzieci, bo tak bardzo był zaabsorbowany pracą.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |