Jacek Pałkiewicz: dzieło stworzenia wciąż mnie zachwyca [ROZMOWA]
Kończy się epoka, w której uważaliśmy, że jesteśmy panami świata, nadchodzi era nowej rzeczywistości, której nie potrafimy sobie jeszcze wyobrazić – stwierdza w Jacek Pałkiewicz. Słynny podróżnik, pisarz i odkrywca mówi o przyczynach dechrystianizacji Europy, o bezdrożach kosmopolityzmu, o rozmowach ze Stwórca na środku oceanu oraz o tym, jak Covid-19 może wpłynąć na świat. „Przyjdzie wyjść poza logikę skupioną wyłącznie na swoim ego, naprawić relacje z przyrodą, ograniczyć konsumpcyjne rozpasanie, zredefiniować znaczenie jakie przywiązujemy do rodziny (…) czy też pomyśleć o Bogu” – stwierdza podróżnik.
Tomasz Królak (KAI): Książka palkiewicz.com to, rzekomo Pańska ostatnia książka. Mówię „rzekomo”, bo w to nie wierzę. Ma Pan dość świata czy pisania o nim?
Jacek Pałkiewicz: Nie mogę mieć dość świata, bo za bardzo kocham życie. Podróżowanie stało się niemal filozofią życia, ale przede wszystkim pasją, która nadała sens mojej doczesności, stała się siłą napędową do działania i spełnienia wyzwań, do poznawania świata. Zapowiedziałem, ale chyba zbyt pośpiesznie, że już odłożę pisanie książek, bo nieoczekiwanie uświadomiłem sobie tymczasowość i bezbronność mojej egzystencji. Odkryłem ze zgrozą, że moja barwna podróż dobiega końca. W kulturze naznaczonej w niepokojący sposób indywidualizmem i hedonizmem, przychodzi chwila, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad starożytnym ostrzeżeniem „memento mori” – pamiętaj, że musisz umrzeć. Dzisiaj, w czasach Covid-19, kiedy większość usiłuje nie myśleć o kresie życia, ja jestem mocno zaniepokojony nawet ideą zarażenia, które w krótkim czasie może odesłać na wieczny spoczynek. Staram się wtedy pamiętać o Jezusie Chrystusie, który po swoim zmartwychwstaniu powiedział: „Kto we mnie wierzy, choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki”.
Bardzo jestem ciekaw, jak Pan, obieżyświat, obserwator globu ale z bardzo bliska i namacalnie odebrał encyklikę, która jest wielkim wezwaniem do powszechnego braterstwa. Nie zabrzmiała dla Pana nazbyt marzycielsko czy wręcz utopijnie?
– Właśnie niedawno zapoznałem się z encykliką Fratelli tutti – O braterstwie i przyjaźni społecznej, bo zamierzałem wykorzystać słowa papieża Franciszka w moim projekcie dotyczącym burzenia muru dzielącego Polaków. To złożony i ambitny tekst mający przywrócić nadzieję światu rzuconemu na kolana przez doświadczenie pandemii. I chociaż mówi się, że to najbardziej polityczny elaborat, jaki kiedykolwiek od pięćdziesięciu lat napisał namiestnik Stolicy Apostolskiej, to jednak kilka dni po wydaniu, encyklika zginęła z horyzontu nie pozostawiając po sobie śladu. Wkrótce się jednak pojawiła, też na krótko, bo papież swoją deklaracją na temat prawnie uznanych związków homoseksualnych, na nowo rzucił światło na ideę braterstwa.
Encyklika oferuje doktrynę uniwersalnego braterstwa i przyjaźni społecznej, umiejscowionej pośród ubogich, odrzuconych, uchodźców i ofiar niesprawiedliwości. Złośliwi uważają że ona wcale nie jest inspirowana myślą św. Franciszka z Asyżu, ale raczej wydaną pięć wieków temu „satyryczną” powieścią św. Tommaso Moro „Utopia”. Tam brak jest własności prywatnej, obywatele nie mają żadnego mienia a w razie potrzeby używają dóbr wspólnych. Ale pamiętajmy, że św. Tommaso Moro pisząc „Utopię” żartował, zaś lekcje św. Franciszka są nacechowane powagą. Nasuwa się zatem pytanie, jacy to interlokutorzy gotowi byli by przyjąć manifest papieża Franciszka? Teoretycznie biorąc, to jedynie politycy mogli by uratować encyklikę przed utopią. Jednakże wystarczy spojrzeć na globalny schemat geopolityczny i wewnętrzne, zagrażające pokojowi podziały w wielu krajach, by domyślić się, że znalezienie wspólnego języka z głową Kościoła urasta do nie byle jakiego problemu.
Niewykluczone, że orędzie Fratelli tutti może stać się jedynie snem samotnego papieża. Tym bardziej, że widoczny jest ewidentny dystans między tym co jest głoszone i praktykowane. Skoro sam Biskup Rzymu nie jest w stanie „uporządkować” swojego Kościoła wypełnionego coraz to nowymi skandalami, jaką możemy mieć nadzieję, że jego przesłanie dotrze do reszty planety?
>>>Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej: „Fratelli tutti” może służyć politykom jako kompas
Z Pana obserwacji wynika, że światem zawładnęła globalizacja ale zdecydowanie bardziej zysku, aniżeli solidarności…
– Nienasycona pazerność profitu wciąż rosnącego globalnego rynku bez reguł i bez arbitra, stała się motorem degradacji biosfery i środowiska w którym żyje człowiek, powodując nacjonalistyczne, etniczne i religijne zapaści. Nie można się nie odciąć od rozbuchanego, bezdusznego modelu rozwoju globalizacji „techniczno-ekonomicznej”, w której zysk przeważa szalę nad godnością człowieka. W moich wędrówkach częstokroć oglądałem niepomierne bogactwa pojedynczych osób, jak i ludzi przymierających z głodu. Bywałem wśród Indian Amazonii, wypartych ze swoich terytoriów, bo zaczęto tam wydobywać naftę. Wiele grup etnicznych przepadło bez śladu, mnóstwo jest dzisiaj zagrożonych. W licznych częściach globu zwiększa się przepaść między bogatymi a biednymi. Ponad miliard ludzi nie ma dostępu do źródeł czystej wody, a ponad dwa miliardy żyje w podłych warunkach sanitarnych.
W przeszłości miałem odwagę krzyczeć, że „świat jest zepsuty”, że w naszej materialistycznej epoce zebrało się zbyt dużo niesprawiedliwości społecznych, które niszczą tradycyjny system wartości i wyalienowują człowieka. Moim zdaniem, w dzisiejszym światowym społeczeństwie trudno dopatrzeć się globalizacji solidarności, która łączyłaby się z wolnością, godnością i sprawiedliwością. Nie raz głosiłem te hasła, narażając się na śmieszność, niczym walczący o wzniosłe cele, pozbawiony poczucia rzeczywistości Don Kichot. Ale czy w samej rzeczy nie można zaleźć środka zaradczego? Wiadomo przecież, że wszelkie nowe tendencje, które znała historia ludzkości były nieprzewidywalne, ale zapuszczając korzenie często przyjmowały historyczny wymiar.
>>>Justyna Nowicka: dlaczego tak trudno nam się zrozumieć? [FELIETON]
Nad Pana książka unosi się klimat religijny, pożegnania ze światem w jego dotychczasowym kształcie. No ale przecież świat się zmienia i nic w tym szczególnego. Czyżby w naszych czasach i za Pańskiego życia ten proces przemiany świata spektakularnie przyspieszył? A może to jednak Pana złudzenie?
– W nowej książce „palkiewicz.com” dowodzę, że wczoraj i dzisiaj to krańcowo odmienne etapy dziejowe. Sięgam pamięcią do okresu mojej młodości w Polsce Ludowej i późniejszego pożegnania komunizmu. Kończyło się jedno stulecie i zaczynało następne. Także kolejne milenium. Nadchodziły czasy szalonych, globalnych przemian, które odmieniły oblicze świata, kształtując nowe realia. Runął Kraj Rad i Mur Berliński, zapomnieliśmy o „zimnej wojnie”. Świat stał się wielobiegunowy, postępują zmiany klimatyczne, wielkie migracje zmieniają naszą cywilizację. Wreszcie podciął nam skrzydła koronawirus, który w dużym stopniu zmienia dziś postrzeganie rzeczywistości. Kończy się epoka, w której uważaliśmy, że jesteśmy panami świata, nadchodzi era nowej rzeczywistości, której nie potrafimy sobie jeszcze wyobrazić.
Kosmopolityzm niszczy naszą kulturę i degraduje wartości zachodniej demokracji. Niepokoi nas destabilizacja relacji międzynarodowych, kryzysy polityczne i nieustanne konflikty zbrojne i terroryzm. Dawne wartości uszły w cień. Tryumfują chciwość, egoizm i powszechny kult pieniądza. Wyznacznik szczęścia to stan konta bankowego i dobry samochód. Duchowa pustka robi swoje. Zanikają więzi międzyludzkie, solidarność i mechanizmy wzajemnego wsparcia. Trudno jest dzisiaj liczyć na zwyczajną ludzką życzliwość.
Drastycznie rośnie poczucie izolacji społecznej. Ludzie mają mnóstwo znajomych na Facebooku, ale ten serwis społecznościowy i w ogóle sieć, zamiast łączyć, sprawia, że coraz więcej osób jest zagubionych. Brakuje im na co dzień kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. Porwani przez masę podobnych do siebie ludzi tracą osobowość. Słabną też więzy rodzinne, młodzież prawie nie angażuje się w życie publiczne. Nasz niegdyś ekscytujący świat gwałtownie się skurczył i częstokroć nie wierzę oczom, jak bardzo stał się jednakowy.
No dobrze, to konkretnie niech Pan spróbuje powiedzieć o zmianach w Azji. Pisze Pan z satysfakcją, że zdążył jeszcze poznać ten kontynent zanim czas odcisnął tam swoje niszczące piętno. To znaczy przez wieki Azja była „mniej więcej” taka sama i nieodwracalnie zmieniła się w ostatnich dziesięcioleciach? Ale – jak i co jest tego przyczyną?
– Zmiany w Azji, a szczególnie w jej południowo-wschodniej części, rzeczywiście zachodziły wolniej. Wprawdzie Indochiny nie istnieją już na mapie świata, to jednak magiczna aura minionych czasów kolonialnego imperium francuskiego, jeszcze się tam zachowała. Przylot do Luang Prabang, dawnej stolicy Laosu z hałaśliwego, opanowanego przez smog, przytłaczającym wszechobecnym chaosem Bangkoku, musi robić niezatarte wrażenie na każdym przybyszu. Wydaje mu się, że przeniósł się w jakiś surrealistyczny świat, gdzie globalizacja jeszcze nie zapuściła korzeni. Urzeka go błoga egzystencja na łonie relaksowego klimatu monsunowego, niespotykane, dziwnie nierealne światło, pogodne ciepło miasteczka, jego cisza, zapach jaśminu i drewna sandałowego, a także cudowni przyjaźni ludzie, nie mówiąc o osobliwej urodzie kobiet.
Pośpiech nie ma odpowiedników w słowniku laotańskim. Egzystencja jest odbiciem niespiesznych ruchów buddyjskich mnichów, powolnego nurtu Mekongu i głębokiej duchowości, która stanowi integralną część życia mieszkańców tego kraju. Zagadkowy czar ostatniego egzotycznego świata Indochin, jego mit egzotyki, błogiej egzystencji, ulotnego momentu świtu, zniknie wkrótce w powodzi procesów ekonomiczno-socjologicznych. Ujdzie ostatecznie w zapomnienie i ich urzekający koloryt pozostanie jedynie na pożółkłych fotografiach starych albumów.
A Europa? Pisze Pan o zanikaniu jej tożsamości. Zwróćmy uwagę, że dziś, kiedy zachodnioeuropejscy politycy mówią o wartościach europejskich, praktycznie żaden z nich nie zająknie się o dziedzictwie judaizmu i chrześcijaństwa…
– Był czas kiedy Stary Kontynent dominował w dziejach ludzkości i stanowił centrum świata. Dzisiaj przyszłość Europy ze swoimi symbolami, które przez lata uważaliśmy za trwałe i niezastąpione, stoi pod dużym znakiem zapytania z powodu polityki imigracyjnej, kryzysu gospodarczego i odradzających się nacjonalizmów. Wielokulturowość zbudowana na tle zapaści demograficznej, masowa dechrystianizacja i odrzucanie własnej kultury prowadzą do fragmentacji Zachodu. Wiele krajów zaczyna postrzegać swoje bezpieczeństwo przez pryzmat silnej tożsamości i odgraniczania się od świata zewnętrznego. W efekcie otwartość, integracja, globalizacja i współzależność, wartości, którym hołdowała Unia, przestają mieć znaczenie, a czasami wręcz wywołują konflikty.
Detonatorem, który wyznaczył początek końca, był kryzys uchodźczy, który stanowi realne zagrożenie dla tożsamości europejskiej i podsyca populizmy. Te z kolei zagrażają kompromisom politycznym, kosmopolityzmowi kulturowemu, przywiązaniu do unijnych wartości. Dodajmy jeszcze do tego obrazu wybujałą demokrację i jednocześnie ucieczkę od niej niektórych krajów członkowskich, a także biurokratyczną bezużyteczność i arogancję brukselskich aparatczyków.
Europa z powodu spadku liczby urodzeń i masowej migracji stała się ojczyzną muzułmanów. Wbrew powszechnym hasłom, multikulturalizm poniósł porażkę, próba zbudowania wielokulturowego społeczeństwa i harmonijnego życia obok siebie, boleśnie zawiodła. W efekcie wszędzie nastąpiły znaczące zmiany składu etnicznego, kulturowego i religijnego. W pewnym momencie Stary Kontynent przestał wierzyć w swoje wartości i tradycje.
Ostatnie tygodnie to znów powrót agresywnego islamizmu – myślę o zamachach w Nicei i Wiedniu. I trudno być optymistą. Czy pana zdaniem Europa mogła temu zapobiec? Jeśli tak – kiedy był ten ostatni dzwonek?
– Od dłuższego czasu święcąca tryumfy poprawność polityczna stała się pierworodnym grzechem Unii Europejskiej i to ona ściągnęła na nas całe nieszczęście. Kiedy w ślad za Orianą Fallaci ostrzegałem, że walka z terroryzmem nie ma nic wspólnego z prawami człowieka, wtedy piewcy wielokulturowości zarzucali mi nietolerancję i ksenofobię. Wówczas był jeszcze czas aby się obudzić i uświadomić sobie, że świat islamski o zamkniętej mentalności nie ma nic wspólnego z political correctness i nie przejawia woli porozumienia. Ale hipokryzja i tchórzostwo zaślepionych polityków nie pozwoliły tego zauważyć. To był ostatni dzwonek i w efekcie kapitulacja Europy przed islamskim tsunami. Konsekwencje są wszech widoczne.
Ten kosmopolityzm niszczy naszą kulturę, degraduje narodowe normy, wartości zachodniej demokracji. Muzułmanie zasiedlający nasz dom, nie okazują poszanowania dla naszych korzeni chrześcijańskich i narzucając swoje obyczaje, swojego Boga, wymuszają na nas wypieranie się własnych tradycji.
Zatrważająco wygląda temat fanatycznych islamskich ekstremistów siejących grozę na naszym kontynencie. Akty ślepego terroru weszły już na stałe do naszego życia, to już nie wojna kulturowa, tylko bezwzględna religijna ofensywa, którą na nasze życzenie zafundowano. Chcemy czy nie chcemy, musimy nauczyć się z tym żyć, bo kraje europejskie nie do końca radzą sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa wewnętrznego. Potrzebne są „mocniejsze” formy egzekwowania porządku publicznego. Oczywiście społeczeństwo też musi być wyraziste i odważne, a nie dziadowskie, przesiąknięte ideami tolerancji. Takie co gani kontrole i biadoli, że za bardzo patrzy się im na ręce i ogranicza sakralną prywatność.
>>>Kanclerz Austrii o strzelaninie w centrum Wiednia: to zamach terrorystyczny
Czy uważa Pan, że powrót kontynentu europejskiego do swojej kulturowej tożsamości, to myślenia o nurtach, postaciach instytucjach, którym Europa zawdzięcza swa wielkość – że ten powrót jest jeszcze możliwy?
– Na naszych oczach rodzi się nowy świat, wkraczamy w epokę niepewności i dużych turbulencji. Dodajmy tutaj, że Ameryka i Chiny przesądziły już o przyszłości naszego kontynentu. Ponieważ jestem realistą, z trudnością mógłbym wyobrazić, że punkt ciężkości świata wróci w miejsce, w którym znajdował się przez długie stulecia. Straciłem złudzenia na nadejście lepszych czasów. W Brukseli nie widać nikogo, komu zależałoby na podkreśleniu proeuropejskiego patriotyzmu i rozważeniu konieczności obrony chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego i jego kluczowych wartości dla zdefiniowania i ochrony tożsamości europejskiej. Dramatycznie dotknęły nas problemy spadku liczby ludności, masowej imigracji, wielokulturowości, Unia czuje się bezradna wobec wzrostu brutalnej przestępczości, upadku edukacji i kultury, deindustrializacji i gwałtownego powiększania się długu publicznego. Ponieważ Zachód Europy uparcie poświęca swoją tożsamość kulturową chimerycznym ideałom politycznej poprawności, boję się, że mogą nas dotknąć kolejne, coraz bardziej niebezpieczne dla przetrwania Europy, kryzysy.
W zakończeniu książki pisze Pan, że homo sapiens post Covid musi wiele spraw przewartościować. Co jest do przemyślenia przede wszystkim?
– Covid-19 oszołomił i sparaliżował świat, odwracając do góry nogami nasze codzienne nawyki, ale także i los całej planety. Każde wyjście na ulicę to rzucenie wyzwania przypadkowi i przeznaczeniu, które naraża na igranie ze śmiercią. To tak jak wkroczyć na pole minowe z niewidzialną, zabójczą pułapką, która detonuje przy jednym fałszywym ruchu.
Wirus, który śmiertelnie zagroził całej ludzkości, dokonał tego czego nie był w stanie zdziałać nawet terroryzm międzynarodowy. Po długotrwałym okresie bezpieczeństwa i dobrobytu, opanowani pychą wierzyliśmy, że posiadając awangardową technologię, nowatorską medycynę i renomowane organizacje międzynarodowe, jesteśmy niezwyciężeni, ale tak nie jest. Musimy przewartościować nasze priorytety i nauczyć się funkcjonowania na innych zasadach. Przyjdzie wyjść poza logikę skupioną wyłącznie na swoim ego, naprawić relacje z przyrodą, ograniczyć konsumpcyjne rozpasanie, zredefiniować znaczenie jakie przywiązujemy do rodziny, przyjaciół, bezpieczeństwa i zdrowia w ogóle, czy też pomyśleć o Bogu.
Boccaccio opisując w „Dekameronie” dżumę pustoszącą Europę w XIV wieku przypominał, że jesteśmy wspólnotą, która cierpiąc zaczyna ze sobą rozmawiać, poznawać siebie i jeśli początkowo wykazywała oznaki dezorientacji, w swojej kruchości znajduje siłę odbudowania ludzkich i społecznych wartości, które jak się wydawało, „zaraza” zabierze na zawsze. Warto pamiętać słowa pewnego filozofa który uważa, że człowiek jest zdolny przemienić kruchość w siłę, a strach w nadzieję, która nigdy nie powinna gasnąć.
>>>Czy nasza religijność spadła w okresie pandemii?
Czy i jak pandemia zmieni wewnętrznie nas, zwykłych ludzi? Czy sądzi Pan, że odmieni jakoś głównych rozgrywających tego świata – wielki biznes, kluczowych polityków?
– Konsekwencje pandemii są nieuniknione. Niewątpliwie dotknie nas kryzys gospodarczy, wzrost ubóstwa i nierówności społecznych, pogłębią się istniejące już wcześniej trudności. Da się we znaki marginalizacja i samotność. Zrozumiałe, że Covid-19 wpłynie na życie codzienne, na społeczeństwo, pracę zawodową, gospodarkę, edukację i wiele innych dziedzin będących przedmiotem domniemań, nadziei i obaw.
Każdego nurtuje pytanie, jaka czeka nas „normalność”? Istnieje wiele scenariuszy i hipotez. Niektórzy prorokują, że nie wrócimy do „normalności”, bo ona była dla świata problemem, a to znaczy, że warto wykorzystać to wydarzenie do koniecznej, bolesnej rewizji relacji człowiek-przyroda, oraz ograniczenia chorobliwej konsumpcji. Wśród możliwych konsekwencji pandemii pojawią się wielorakie niepokoje, ucierpią relacje społeczne i socjalizacja dzieci. Istnieje natomiast szansa, że nowe czasy mogą zbliżyć do siebie ludzi i zmniejszyć powszechne egoizmy na korzyść solidarności. Niewykluczone, że będziemy mniej podróżować za granicę, bo samolot okaże się elitarnym środkiem transportu. Nie jeden będzie uskarżać się, że ogranicza się privacy, na przykład z powodu aplikacji danych osobowych związanych ze służbą zdrowia.
Uważam, że na fali koronawirusa, w wielu przypadkach wielki biznes jeszcze bardziej zwiększy swoje obroty. Co do polityków, to znając ich umiejętności ekwilibrystyczne, poradzą sobie. Spadną zawsze jak kot, na cztery łapy.
Pana wielkim pragnieniem jest przysłużenie się sprawie pojednania polsko-polskiego. Czuje się Pan niemal misjonarzem tej sprawy, starając się dotrzeć ze swoim przesłaniem pod wszelkie adresy medialne i polityczne. Podzieleni jesteśmy rzeczywiście coraz bardziej. Co może nas ocalić, pana zdaniem? Do jakich postaci, faktów, duchowych depozytów powinniśmy wracać?
– Chciałbym wierzyć, że paraliżujący świat Covid-19, jest w stanie ofiarować nadzwyczajną okazję wzniesienia się ponad absurdalne podziały i zakończenia wyniszczającego konfliktu. Nie możemy zmarnować możliwości odbudowy wspólnoty narodowej, stworzenia jednego wspólnego domu – Polski. Historia niejednokrotne pokazała, że w trudnych okresach stać nas było na narodowy heroizm.
Na chorobę nienawiści, która zatruwa nasz naród, gotowej recepty oczywiście nie ma. Społeczeństwo, nie patrząc na rynsztokową politykę, powinno przestać skakać sobie do oczu i zacząć myśleć o wspólnym dobrze. Najlepiej aby to media po prostu pokazały jak ukoić emocje, zachować zdrowy dystans i uświadomiły społeczeństwu konieczność skoncentrowania się na budowie mostu. Pojednanie trzeba zacząć od małych kroków, otwartego i pełnego szacunku dialogu. Klucz dysputy polega na upowszechnianiu kultury tolerancji, obniżeniu temperatury sporu, pozbyciu się agresji, odpowiedzialności za każde wypowiadane słowo, oraz wzajemnym szacunku i zaufaniu. Warto unikać dyskusji o sprawach, które są nierozstrzygalne, dotyczących głębokich przekonań światopoglądowych. Konstruktywne mogą być wydarzenia kulturalne jako ponad kulturowy język porozumienia. Liczę też, że beatyfikacja kard. Stefana Wyszyńskiego i 100. rocznica urodzin Jana Pawła II będą okazją, abyśmy sięgnęli do ich spuścizny, głęboko ewangelicznego nauczania, bo wzorce i wartości chrześcijańskie zawsze integrowały i jednoczyły.
>>>Dziś polscy biskupi rozpoczynają rekolekcje. W tym roku online
Pomimo klimatu pożegnania z dawnym obrazem świata, jest Pan nim urzeczony. Ten zachwyt – wyrażany pomimo wszystko – przywodzi na myśl Herbertowską „Modlitwę Pana Cogito – podróżnika”…
– Jak by nie patrzeć, mimo wielkich przemian w naszym domu – Ziemi, wciąż potrafię dostrzec w nim różnorodność i piękno i okazać wdzięczność oraz zachwyt nad dziełem stworzenia. Postać Pana Cogito przychodziła mi nieraz na myśl podczas refleksji nad kolejami życia ludzkiego, rzadko przychodzących na myśl w codziennych czynnościach, z powodu szalonego biegu współczesnego świata, które nie daje czasu na odpoczynek połączony z krótkim zastanowieniem się nad sensem tej gonitwy.
Ja, tak samo jak bohater Zbigniewa Herberta, jestem homo viator – wiecznym podróżnikiem. Jego peregrynacja odbywała się tylko w czasie i była wielką metaforą egzystencji. Moja wędrówka ma charakter dosłowny. Poznałem nieuchwytny czar wspaniałych krajobrazów i bajkowych miejsc, intrygujące twory natury, czy dzieła będące harmonijnym połączeniem piękna architektury z doskonałością przyrody. I ma rację poeta twierdząc, że podróż oznacza nie tylko przekraczanie granic państw i kontynentów, ale także otwarcie na świat i drugiego człowieka. To głęboka lekcja, bo nowe doświadczenia wzbogacają duchowo, pozwalają akceptować inność i uczą dystansu do własnych problemów.
Wyznam, że zdarzyło mi się znaleźć w roli Pana Cogito podczas samotnego oceanicznego rejsu maleńką łodzią ratunkową. Wtedy pośród sił nadprzyrodzonych, w ciszy swojego serca i sumienia czułem wymiar sacrum, w której objawiała się Boska obecność. Niezwykle szczerze i prostolinijnie rozmawiałem ze Stwórcą, dziękowałem Jemu za wszelkie dobra, które czerpałem garściami, za okazane łaski, które pozwoliły mi poznać wspaniałości tego pięknego, złożonego i różnorodnego świata. Wtedy na Atlantyku były sposobne chwile do gruntownych przemyśleń nad sensem ludzkiego życia i docenieniem wspaniałego w swej prostocie, otaczającego nas świata, czy formowania własnej postawy wobec niego.
Z dużą satysfakcją wiążę siebie z głęboko wierzącym chrześcijaninem Cogito i jego filozoficznym rodowodem, stanowiącym trawestację Kartezjańskiej formuły „Cogito ergo sum” – „Myślę, więc jestem”. To przemierzający świat człowiek, który analizując podstawowe zagadnienia egzystencji, problemy moralne i etyczne, potrafi uczynić użytek z własnego rozumu.
***
Jacek Pałkiewicz, pisarz, eksplorator, twórca survivalu w Europie, zlokalizował źródło Amazonki, przepłynął samotnie Atlantyk łodzią ratunkową. Komentator rzeczywistości, obywatel świata i jego odkrywca. Inspiruje dwa pokolenia polskich podróżników. Uhonorowany przez Benedykta XVI krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice (Dla Kościoła i Papieża). Autor bestsellerowych książek, m.in.: Syberia i Pasja życia, inspiruje dwa pokolenia polskich podróżników. Jego reportaże były publikowane w licznych prestiżowych magazynach.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |