Youtube/KręciołaTV

„Nie widział przeszkód”. Opowieść o ks. Janie Kaczkowskim 

Dla Patryka Galewskigo ksiądz Jan Kaczkowski stał się ojcem. Patryk to główny bohater filmu „Johnny”. Możemy poznać go jednak nie tylko na kinowych ekranach. W książce – również pt. „Johnny” – poznajemy pokiereszowanego przez życie Patryka, którego życie zmienia się, gdy trafia na 300 h prac społecznych do hospicjum. Zostanie tam na dłużej. 

Od kilku dni w kinach w całej Polsce można oglądać film „Johnny”. Można się spodziewać, że opowieść o ks. Janie Kaczkowskim przyciągnie przed ekrany sporo osób. Pierwsze dane napływające z kin potwierdzają zresztą to przypuszczenie. Ja jeszcze tego filmu nie widziałem, ale miałem okazję przeczytać powieść „Johnny” (Wydawnictwo Agora), którą napisał Maciej Kraszewski – twórca scenariusza do filmu. To właściwie ta sama historia, choć przelana na papier. I jeśli film także wywołuje w czasie seansu tyle emocji – to znaczy, że trzeba go oglądać z opakowaniem chusteczek przy boku. Jak rzadko kiedy, podczas lektury „Johnny’ego” pojawiło się w moich oczach trochę łez.

>>> „Johnny” na pełnej petardzie podbija kina – od piątku film obejrzało ponad 100 000 osób

Ksiądz Kaczkowski – ojcem  

Objętościowo to niedługa powieść, ma ok. 260 stron. To jednak szalenie emocjonalne 260 stron. Historię księdza Jana Kaczkowskiego znamy. Wiemy, że to założyciel Puckiego Hospicjum im. św. Ojca Pio, który zachorował na glejaka i pomimo ciężkiej choroby cały czas był aktywny. Ba, „dzięki” chorobie jeszcze bardziej się zaktywizował. Zaczął oswajać ludzi z hospicjum i ze śmiercią – a przy tym z sukcesem zdobywał fundusze na rozwój hospicjum. I w książce „Johnny” znajdziemy takiego ks. Jana – kapłana, syna, biznesmena, pacjenta, onkocelebrytę (sam tak się określał). Gdyby jednak książka skupiła się tylko na tych twarzach ks. Jana – to nie byłaby taka odkrywcza. I pewnie nie wyciskałaby tylu łez. Powieść pokazuje jednak jeszcze jedną twarz ks. Kaczkowskiego – twarz ojca.

Kadr z filmu Johnny/Youtube/NEXTFILMPL

Śmierć nas zmienia 

Właściwie to nie ks. Jan jest głównym bohaterem powieści. Jest nim bardziej Patryk Galewski – narrator tej historii. A z czasem – syn dyrektora hospicjum. Patryk to człowiek z marginesu społecznego. To typ, który wzbudza strach. Sprawy kryminalne nie są mu obce. Kradzieże, rozboje, bijatyki, rozprowadzanie narkotyków. Czego to w życiu Patryka nie było! Wreszcie sąd, w ramach jednej z kar, wysyła go na 300 godzin prac społecznych do hospicjum. I nie będzie to nic odkrywczego, ale czas ten odmienił życie Patryka. Dzięki karze odbywanej pod okiem ks. Jana Kaczkowskiego życie puckiego rzezimieszka całkowicie odmieniło się. O takich historiach pewnie słyszeliśmy nieraz. Cudowna zmiana pod wpływem jakiegoś konkretnego bodźca – o tym słyszymy często, czasem nawet jesteśmy przesyceni takimi treściami. Ale trzeba przyznać, że historia Patryka rzeczywiście chwyta za serce i przynosi łzy. Każdego może wzruszyć w niej coś innego, mnie chyba najbardziej przejęło to, jak bardzo zmieniło tego chłopaka obcowanie ze śmiercią. Bo to właśnie dzięki temu, że śmierć była tak blisko niego – on mógł się zmienić. Poruszające są momenty, gdy Patryk opowiada o odchodzeniu kolejnych pacjentów hospicjum. To właśnie w tym miejscu nasz bohater pierwszy raz tak realnie zetknął się ze śmiercią. To było dla niego szokujące zderzenie. Chłopak tak beztrosko podchodzący do życia nagle na co dzień ma do czynienia ze śmiercią! Spotyka ludzi, którzy zaraz umrą. I nie zawsze są to osoby starsze – w książce opisana jest śmierć bardzo młodej dziewczyny, młodej matki.  Chyba przez to zderzenie ze śmiercią Patryk zaczął bardziej doceniać życie. Postanowił, że jego życie będzie jakościowo lepsze. Odstawił używki, przestał obracać się w przestępczym światku, zaczął normalnie żyć.

Kadr z filmu Johnny/Youtube/NEXTFILMPL

Szansa 

W tym wszystkim Patryk miał właśnie ojca – Jana Kaczkowskiego. Dla Patryka ksiądz Kaczkowski stał się rzeczywiście ojcem – pada nawet określenie „tato” (choć byli po imieniu). W domu nie dostał dobrego przykładu ze strony biologicznego ojca (bohater zresztą kilka razy podkreśla, że patologiczny ojciec nie ułatwił mu startu w życiu i to też „dzięki” niemu wszedł na drogę przestępczą). Między Patrykiem a Janem wytworzyła się prawdziwa więź przyjaźni. Dlatego dla chłopaka czymś oczywistym był fakt, że po przepracowaniu 300 godzin nie odszedł z hospicjum – związał się z tą placówką na stałe. Hospicjum stało się dla niego domem. Dzięki Janowi znalazł też swoją smykałkę – zaczął pracę w kuchni. Ks. Jan Kaczkowski nie skupiał się tylko na pracy z ludźmi umierającymi – on starał się podnosić każdego człowieka, który pojawił się na jego drodze. A że na tej drodze pojawił się Patryk – to po prostu mu pomógł. W książce widzimy, jak wiele daje podarowanie drugiemu człowiekowi godności, potraktowanie go faktycznie jak człowieka. Właśnie w tym tkwi moc tej opowieści (bo jednak słowo biografia tu nie pasuje) – dostajemy osobistą historię osiedlowego kryminalisty, który pod wpływem spotkania księdza Jana zmienia swoje życie. Tak, „Johnny” to bardziej opowieść o Patryku niż o Janie – ks. Jana poznajemy w niej przede wszystkim przez pryzmat historii Patryka Galewskiego. 

Kadr z filmu Johnny/Youtube/NEXTFILMPL

Gawęda o życiu 

Siłą tej historii jest też prostota. To nie jest wielka literatura – ale też do bycia taką „Johnny” wcale nie pretenduje. Nie jestem też do końca przekonany do słowa „powieść”. Owszem, gatunkowo „Johnny” to powieść, ale ja użyłbym raczej określenia „wspomnienia”. Rzeczywiście, książkę o Janie i Patryku czyta się tak, jakby słuchało się wielogodzinnych wspomnień z czyjegoś życia. Bohater snuje gawędę o swoim życiu i o tym, jak przeplatało się w nim życie księdza Jana. I w ten sposób dostajemy ciepłą, pełną wzruszeń historię. I choć nawet wiemy, że ostatecznie prowadzi ona do śmierci Jana – to i tak wybrzmiewa z niej bardzo pozytywne przesłanie. Każdemu można, a nawet trzeba dać drugą szansę. Nikogo nie można przekreślać – jak Jan nie przekreślił Patryka. Ale książka ta uczy też podejścia do życia – uczy tego, by to życie doceniać i by się go nie bać. I uczy tego, by nie widzieć przeszkód. Jak mówi nam Patryk o księdzu Janie: „Efektem ubocznym jego wady wzroku było to, że nie widział przeszkód”. Gdy tych przeszkód nie widać – to znacznie więcej możemy zdziałać. Zanim pójdziemy do kin (a nie ukrywam, że film zamierzam obejrzeć), weźmy do ręki książkę. Wiele możemy się z niej nauczyć. Tylko nie zapomnijcie o chusteczkach! 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze