Nie zabijaj złych wspomnień. Bez nich nie będziesz szczęśliwy
Muśnięte słońcem pomidory, toskańska willa, espresso, wino i drzewa oliwne na malowniczych zielonych wzgórzach. Można powiedzieć: raj na ziemi. To również miejsce akcji filmu „Włoskie wakacje”. Do Toskanii bowiem – z Londynu – wybrali się ojciec (Robert) i syn (Jack). Nie pojechali jednak na wakacje, jak sugeruje tytuł, ale w konkretnym, zupełnie innym celu.
To rodzina, którą łączy zamiłowanie do sztuki, a szczególnie do obrazów. Znają się na tym. Ojciec to malarz, który w przeszłości szybko zdobył sławę i uznanie. Syn nie maluje, ale z powodzeniem zajmuje się prowadzeniem w Londynie artystycznej galerii. Syn (w tej roli Micheal Richardson) postanowił, że trzeba sprzedać rodzinny dom we Włoszech. Willa w połowie należy do niego, w połowie do ojca (w tej roli Liam Neeson, prywatnie również ojciec Micheala Richardsona). Nie robi tego dla samych pieniędzy, ale dlatego, że pieniądze mają posłużyć na wykupienie galerii zanim jej właściciele sprzedadzą ją komuś innemu. Rodzinna willa choć w opłakanym stanie, po remoncie może być warta naprawdę wiele. By odpowiednio przygotować dom i znaleźć odpowiedniego kupca ojciec i syn zatrudniają ekspertkę ds. nieruchomości. Kate (w tej roli Lindsay Duncan) dodaje wiele kolorytu do i tak już barwnej Toskanii.
Mimo, że dom stoi w niemałym oddaleniu od pobliskiej wioski goście z Wielkiej Brytanii coraz bardziej „wsiąkają” w Toskanię. To bardzo przyjemne dla oka i ducha części filmu. Ojciec przypomina sobie starych sąsiadów i znajomych a syn poznaje miejsce, w którym przyszedł na świat. Jack jest w połowie Brytyjczykiem, w połowie Włochem, bo właśnie tu poznali się jego rodzice. Gdy Jack był jeszcze mały, jego matka zginęła w wypadku samochodowym. W tej pięknej scenerii poznajemy więc rodzinny dramat, którego historię ojciec przez lata próbował zepchnąć w niewidoczne miejsce, złe wspomnienia starał się zamknąć na klucz (nawet dosłownie, co w filmie ma swój moment). „Ty jej nie pamiętasz a ja nie mogę jej zapomnieć” – tak sam swoją rozprawę z bolesnymi wspomnieniami nazwał Robert.
Ojciec – z miłości do syna – chciał uchronić go przed bolesnymi wspomnieniami. Tym samym więc pozbawił go wszystkich wspomnień o matce. Przez lata nie rozmawiał z nim o mamie, o tym kim była, jaka była. To jednak nie pomogło. Bolesne wspomnienia wróciły i to ze zdwojoną siłą, bo tłumione przez długi czas. Jednocześnie jednak przed Jackiem otworzyła się cała paleta pięknych wspomnień i obrazów. A obrazy – w tej artystycznej rodzinie – to nie tylko metafora.
>>> Abp Ryś: jeśli przyjdzie cierpienie i ból, możesz mu nadać sens
Film bywa dość mocno pretensjonalny, jakby „chciał być” bardziej włoski i bardziej toskański niż same Włochy i Toskania. Widać też, że jest zrobiony z punktu widzenia obcokrajowca. Oryginalny tytuł „Made in Italy” (szkoda, że przerobiony na polskie „Włoskie wakacje”) można by więc zamienić na bardziej oddający jego klimat: „Italy seen by the British”. Mimo tych swego rodzaju wad, film przez sporą część stawia ważne pytania. Pytania o sens cierpienia w życiu i istnienia bolesnych wspomnień.
„Włoskie wakacje” są więc lekkie w formie, niekiedy nawet słodkie jak landrynki. Jednak gdy je rozgryziemy, po chwili poczujemy gorzki, intensywny smak. Dopiero wtedy poczujemy prawdziwy (bo pełny) smak życia a nawet włoskie życie nie jest cały czas „dolce”. To też jak z pomidorami, o których wspomniałem na początku a którymi w swoim artystycznym natchnieniu zachwycał się Robert. Pięknie wyglądają, gdy otaczają je słoneczne promienie, ale bez deszczu by nie urosły.
>>> Jim Carrey: cierpienie może być drogą do Boga
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |