Obsesja władzy [RECENZJA]
Jak głęboko może sięgać moralne zepsucie człowieka? Bardzo głęboko – udowadniają to bohaterowie „Sukcesji”, serialu emitowanego od 2018 roku przez HBO. Co ich zepsuło?
„Sukcesję” odkryłem z opóźnieniem. Choć serial emitowany jest od dwóch lat, to ja sięgnąłem po niego dopiero niedawno. Skończyłem pierwszy sezon i zaczynam drugi (na razie wyszły dwa, każdy ma 10 odcinków, właśnie powstaje trzeci). Postanowiłem obejrzeć „Sukcesję”, bo w tym roku zdobyła Złotego Globa dla najlepszego serialu dramatycznego, chciałem przekonać się, czy rzeczywiście jest to dobry obraz. Jest – choć jest zupełnie inny niż początkowo myślałem.
Gra o fotel
„Sukcesja” opowiada o rodzinie Royów, potentatów medialnych z Nowego Jorku, właścicieli koncernu medialnego Waystar Royco. Na czele firmy stoi Logan Roy (wciela się w niego słusznie nagradzany za tę rolę Brian Cox), który jest zarazem głową rodziny. Logan chce przekazać sterowanie firmą w ręce jednego ze swoich potomków – ma 3 synów i jedną córkę. I właśnie to przekazanie władzy – ta sukcesja – jest kluczowym motywem serialu. A właściwie – walka rodzeństwa o wpływy i o władzę. Oglądając kolejne epizody coraz bardziej poznajemy każdego członka rodziny Royów – i zarazem przekonujemy się, jak bardzo nie pasują do roli przywódcy. A jednocześnie w tyle głowy wiemy, że w końcu ta sukcesja na stanowisku prezesa musi mieć miejsce… Bardzo szybko „Sukcesja” skojarzyła mi się z innym hitem HBO – z „Grą o tron”. Tam przecież też chodziło o władzę, o obsadzenie żelaznego tronu. Tam również śledziliśmy przez kilka sezonów rozgrywki – bardzo polityczne – prowadzące do ostatecznego rozwiązania. Do obsadzenia tronu. „Sukcesja” to taka współczesna wersja „Gry o tron”, osadzona w centrum Manhattanu. To bardzo wyrafinowana gra o fotel prezesa…
Istotny jest dialog
Skojarzeń z „Grą o tron” mam zresztą więcej. Podobnie jak w tamtym hicie HBO, i tutaj akcja dzieje się bardzo powoli. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że się dłuży – ale to tylko wrażenie, z którego zazwyczaj wyrywa nas jakiś gwałtowny zwrot akcji. Bo, choć akcja jest powolna, to dzieje się dużo… W warstwie słów, gestów, wysłanych smsów, spojrzeń… W „Sukcesji” dużo się rozmawia. Ale nie są to raczej zwyczajne rozmowy – a bardziej jątrzenie, manipulowanie, wpływanie, kłamanie, ironizowanie… To takie rozmowy, z których sączy się jad i ten jad nie omija żadnego z bohaterów tej opowieści. Bo trzeba przyznać, że jest to serial o złu. Nikogo do zła nie zamierzam namawiać, ba – zdecydowanie odradzam bycie złym człowiekiem. Ale obejrzenie tego studium o złu, które jest elementem naszej ludzkiej tożsamości, może być bardzo pouczającą lekcją. Bo „Sukcesja” pokazuje, że zło tkwi w każdym z nas, nie zna granic klas społecznych, płci, wykształcenia. To smutne, ale każdy ma swoją cenę.
>>> „Nadzieja”, dobry film o umieraniu
Nawet z pozoru najbardziej niewinny, a może i naiwny, bohater ma swoje za uszami. Warto przyjrzeć się tym bohaterom, bo nikt z nas nie jest wolny od zła. I im szybciej to zrozumiemy, to będziemy w stanie jakoś tej sytuacji zaradzić. Rodzina Royów jest bardzo bogata, uznana społecznie, a jednocześnie jest nadzwyczaj patologiczna, zepsuta. Oczywiście, bohaterowie przedstawieni są tak, że da się ich polubić (przynajmniej niektórych), a jednak są zepsuci… I na razie trudno mi znaleźć światełko w tym tunelu. Kogoś, kto wyjdzie z tego schematu i nie będzie uwikłany w zło. Royowie idą po trupach do celu.
Świat na serio
To historia o obsesji władzy, która od zawsze towarzyszyła ludzkości. Ale to też opowieść o rodzinie, w której relacje są bardzo skomplikowane. Tymi relacjami rządzą w dużym stopniu pieniądze, ale jednak bohaterów łączą też uczucia – czasem bardzo intensywne (a bywa, że i te uczucia są patologiczne). Interakcje pomiędzy rodzeństwem i ich ojcem ogląda się jak partię szachów. Niełatwo od razu zorientować się, kto przewodzi w tej rozgrywce, a kto jest zwyczajnym pionkiem. Kto zaraz zostanie strącony z planszy przez prawdziwego króla tej gry (kto nim jest?). Dużo zaskoczeń. Bohaterowie, których odbieramy jak słabeuszy okazują się tymi najbardziej wygranymi. Ci, którzy myśleli o sobie, że są wielcy – okazują się przegranymi i spadają na samo dno. Choć w rodzinie Royów los potrafi się szybko odwrócić. Jest to serial będący w pewien sposób krytyką świata bogactwa i konsumpcji. Mamy teraz inny obraz, który przedstawia również świat ludzi z wielkich sfer – nową wersję „Dynastii”. Jest jeszcze bardziej „bogata” niż „Sukcesja”. I od razu wiemy, że tego przekoloryzowanego, wyolbrzymionego świata Carringtonów nie mamy brać na serio. I to pozwala na pewien oddech. A w przypadku Royów tego nie ma. Świat zepsucia i patologii bogaczy jest tu przedstawiony bardzo na serio. I to jest bardzo niepokojące…
Wołowina i homary
Właśnie, niepokój. To chyba główna emocja, która towarzyszy oglądaniu „Sukcesji”. Bo niby dzieje się tam niewiele, a w gruncie rzeczy podświadomie wiemy, że coś musi wybuchnąć (będzie nawet dosłowny wybuch). To taki serial, w którym nieustannie stąpamy po kruchym lodzie, który w końcu się rozpadnie. Napięcie musi sięgnąć zenitu. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi. Emocje podsycane są fenomenalną muzyką – cichą, stonowaną, a jednocześnie bardzo obecną. Do tego także zdjęcia, które często pokazują nieoczywiste elementy, które mają nam pomóc w zbudowaniu wiedzy o świecie przedstawionym i bohaterach obrazu. Ot, kadr rzucony na dostawę żywności – sezonowana wołowina i świeże homary. To dużo mówi nam o bohaterach tej historii. Piękne, długie, melancholijne ujęcia – „Sukcesja” jest nimi wypełniona. Pisząc te słowa jeszcze nie wiem, jak kończy się drugi sezon „Sukcesji”. Wiem jednak, że w planach jest trzeci. Przypuszczam jednak, że tytułowa sukcesja jeszcze nie nastąpiła, przynajmniej nie ta definitywna. Myślę, że serial HBO będzie sezon po sezonie umieszczał kolejne fragmenty tej układanki w swoje miejsce i dopiero na końcu dowiemy się: kto? Tak samo, jak było w „Grze o tron”. Bo ostateczna odpowiedź nie jest taka ważna. Przyjemność oglądania tego serialu polega bowiem na odkrywaniu mechanizmów rządzących ludźmi, którzy walczą o władzę. I na tym, że przez chwilę możemy poczuć się lepsi, „moralniejsi” od nich. Choć, to akurat dość złudne wrażenie… Bo niekoniecznie jesteśmy od nich lepsi. Przyjemnego seansu!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |