Rapa Nui, czyli Wyspa Wielkanocna
„Podróżować to żyć” (Hans Christian Andersen; poeta i baśniopisarz)
Na poznanie najciekawszych miejsc Chile potrzeba kilku miesięcy. Dysponując tylko dwoma tygodniami, trzeba wybrać „najlepsze z najlepszych”. Z pewnością do takich należy słynna Wyspa Wielkanocna, którą zapamiętam do końca życia nie tylko z powodu jej położenia „na krańcach świata” czy egzotycznych krajobrazów. To podczas mojej podróży na nią doszło do tragicznej katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, o czym dowiedziałem się właśnie tutaj.
Isla de Pascua – z hiszpańskiego Wyspa Wielkanocna – w języku polinezyjskim nosi zupełnie inną nazwę – Rapa Nui, czyli Wielka Rapa. Przypomina jedną z małych wysp Polinezji o nazwie Rapa, przez co nazwa ta jest potocznie używana przez jej mieszkańców.
Aby pokonać dystans 17 tys. km, dzielący Polskę od wybrzeży tej samotnej wysepki zagubionej na wodach Pacyfiku, samolot potrzebuje 20 godzin, nie licząc czasu spędzonego na lotniskach podczas dwóch przesiadek. Port lotniczy Mataveri w jedynej miejscowości na wyspie – Hanga Roa – posiada pas startowy o długości ponad 3300 metrów, pełniący rolę zapasowego lądowiska dla promów kosmicznych. Jedyną też linią lotniczą, której samoloty tu docierają, jest chilijski LAN, obsługujący również połączenie pomiędzy Wyspą Wielkanocną a Tahiti, wyspą należącą do Polinezji Francuskiej. Rocznie odwiedza ją około 30 tys. turystów, spędzających tu 3–4 dni – pobyt do tanich niestety nie należy. Turystyka jest głównym źródłem dochodu wyspy, a wielu mieszkańców utrzymuje się ze sprzedaży drewnianych i kamiennych rzeźb.
Pierwsi mieszkańcy Rapa Nui (900–1200 r. po Chrystusie) nazywali swoją ojczyznę Te Pito o Te Henua – „Pępek Świata” ze względu na oddalenie od innych zamieszkałych wysp (najbliższa to Pitcairn w Polinezji – ponad dwa tysiące kilometrów). Pochodzenie wyspa zawdzięcza kilku wygasłym wulkanom rozrzuconym po skąpo porośniętej powierzchni. W dwóch kraterach znajdują się jeziora ze słodką wodą. Wulkaniczne zbocza pokrywa trawa, jednak powierzchnię większej części wyspy stanowią pofałdowane pola zastygłej lawy. Wybrzeże usiane jest setkami jaskiń, niegdyś służących jako domy, kryjówki, budowle obronne, miejsca kultu, grobowce, spiżarnie (w „National Geographic” nr 5/2009 można przeczytać artykuł pt. „Podziemny świat Rapa Nui” o polskiej wyprawie archeologicznej badającej tamtejsze jaskinie lub obejrzećć nakręcony wówczas przez ekipę „National Geographic” film zatytułowany: „Rapa Nui Underworld”).
Przez kilkaset lat dobrobytu populacja wyspy osiągnęła kilkanaście tysięcy. Prawdopodobnie do transportu wyrzeźbionych w skale kolosów wycięto większość drzew, co spowodowało katastrofę i upadek cywilizacji. Pod koniec XIX w. pozostało przy życiu zaledwie 111 wyspiarzy, którzy w 1888 r. oddali się pod opiekę Chile. Jeszcze 50 lat temu chilijski statek zaopatrzeniowy przypływał tu raz w roku, dziś regularne loty z Santiago de Chile i Papeete (Tahiti) przełamały izolację wyspy, choć jej władze starają się ograniczać napływ turystów. Według niektórych, zakończył się w ten sposób proces przejścia wyspy z epoki kamienia do ery lotów kosmicznych.
Isla de Pascua oddalona jest o około 3600 km od kontynentu amerykańskiego oraz o 4000 km od Tahiti. Jej obszar wynosi ponad 163 km² (długość 20 km, szerokość 15 km). a zamieszkuje ją około czterech tysięcy osób. Wśród nich jest dziewczynka o wdzięcznym imieniu Tekena (pochodzącym od nazwy ptaka), pół Rapanuiczanka (po mamie), pół Polka (po tacie), której rodzinę miałem okazję poznać. Tekena uczy się w szkole katolickiej i nosi – podobnie jak inni uczniowie – wyróżniający ją mundurek.
W jedynej katolickiej parafii pw. Krzyża Świętego, należącej do chilijskiej diecezji Valparaíso na kontynencie, posługuje dwóch kapłanów diecezjalnych. W niedzielę sprawują trzy Msze św., w dzień powszedni jedną, wieczorną. Kościół udekorowany jest oryginalnymi rzeźbami, a muzyka i śpiewy wykonywane w miejscowym języku są urzekające. W niedzielę, po porannej Eucharystii, wikariusz konno (!), w asyście innych jeźdźców oraz orkiestry, przygrywającej na wozie ciągniętym przez traktor, udaje się z odwiedzinami do chorych. W tej procesji udział biorą także zmotoryzowani parafianie w swoich samochodach, na motocyklach i rowerach. W ten sposób wyrażają jedność całej wspólnoty parafialnej z tymi, którzy z powodu choroby czy podeszłego wieku do kościoła przyjść nie mogą. Niesamowity zwyczaj! Przy domach zauważam też liczne kapliczki poświęcone Chrystusowi oraz Matce Bożej.
Ta polinezyjska posiadłość Chile jest jedną z najbardziej intrygujących wysp świata, głównie z powodu ponad 600 znajdujących się tutaj ogromnych, kamiennych posągów zwanych moai. Wszystkie są podobne i składają się z tułowia mężczyzny ze stylizowaną głową, ozdobioną dużymi, białymi oczami oraz wydłużonymi uszami. Późniejsze posągi mają wielkie, czerwone nakrycia głowy – symbol społecznego prestiżu. Całość wykonana jest z wulkanicznej skały (oczy z korala), łatwej w obróbce. Ich wysokość wynosi 3–12 metrów, a waga sięga 80 ton. Największy z nich ma 24,5 m wysokości i waży 270 ton. Do ich rzeźbienia używano małych bazaltowych toporków, zwanych toki. Dzisiejsze próby wykazały, że wykucie moai o wysokości 4 metrów zajęłoby wykwalifikowanej ekipie, pracującej bez przerwy na dwie zmiany, od 12 do 15 miesięcy! Oprócz licznych posągów, na wyspie jest też około 300 kamiennych platform czy ołtarzy zwanych ahu. Wiele z nich służy jako podstawa dla moai, podczas gdy inne są przysypane ziemią. W latach sześćdziesiątych XX w. liczne posągi zostały zniszczone i przesunięte w głąb lądu nawet o sto metrów przez potężne tsunami. W 1996 r. rząd Japonii, w zamian za wypożyczenie jednego z nich na organizowaną wystawę, sfinansował restaurację pozostałych.
Jeśli komuś znudzi się podziwianie kamiennych rzeźb, może resztę czasu spędzić na jedynej piaszczystej plaży na wyspie – Anakena. To tu, według legendy, wylądował król Hotu Matua – praojciec wyspiarzy dowodzący flotyllą przybyłą z wysp polinezyjskich. Oczywiście nie mogłem opuścić wyspy bez kąpieli w dość chłodnych i wzburzonych wodach Oceanu Spokojnego.
Kto chciałby – przed podróżą na Isla de Pascua – poznać bliżej to wyjątkowe miejsce, polecam nakręcony tutaj w 1994 r. film Kevina Costnera pod tytułem „Rapa Nui”.
„Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj ” (Mark Twain; pisarz, satyryk)
Galeria (92 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |