Daniel Rycharski, fot. PAP/Leszek Szymañski

Sztuka pojednania. Scenariusz i wykonanie: Daniel Rycharski

Daniel Rycharski jest przede wszystkim autentyczny. Zrobiło się o nim teraz głośno, ale nie jest to spowodowane jakąś tanią sensacją, którą próbował wykreować. To owoc jego konsekwentnej drogi życiowej. Tej artystycznej, ale i społecznej. A jego sztuka jest jednocześnie współczesna i często oparta na performences. Jest też społeczna i dobrze odczytuje społeczeństwo.    

W filmie „Wszystkie nasze strachy” sporo było o relacji Daniela Rycharskiego do Boga, o wierze w kontekście jego homoseksualnej orientacji. Dziś chciałbym się przyjrzeć jego działalności artystycznej, bo ona jest niezwykle ciekawa. W filmie została ona zarysowana, ale dopiero po zapoznaniu się z pracami, wystawami, projektami i innymi publikacjami Rycharskiego (także licznymi ostatnio wywiadami) można przekonać się, jak ciekawy, niesztampowy i przede wszystkim wymykający się wielu podziałom jest to człowiek. 

>>> Gdy sztuka to za mało [RECENZJA]

Daniel Rycharski ze Złotymi Lwami podczas gali zakończenia 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, fot. PAP/Adam Warżawa

By sztuka nie była monologiem artysty  

Wiele razy podkreślał, że ze sztuką chciał zejść „niżej”, do ludzi, którzy żyli obok niego, także w jego wsi – Kurówku. Zależy mu na tym, by jego sztuka współistniała w przestrzeni „normalnego”, zwyczajnego życia, a nie wyłącznie w zamkniętych salach wystawowych, do których wejdą tylko ci „artystycznie zorientowani”. W tym przypadku sztuka, jego artystyczna wizja, musi spełnić jeden podstawowy warunek. – Jeśli chcę zaangażować ludzi w projekt, to musi być to dla nich czytelne, to nie może być mój artystyczny monolog. Temat musi być „ich”, żeby rzeczywiście to rozumieli i by w tym uczestniczyli – tłumaczy. Jego sztuka jest przez to inkluzywna, tworzy międzyludzkie relacje i za każdym spotkaniem z człowiekiem powstaje na nowo. Zawsze nieco inaczej 

Tak było chociażby z projektem „telewizora na łące”. Rycharski wspomina, że gdy w jego wsi mieszkały dwie seniorki miały w zwyczaju spotykać się na przystanku. Gdy się spotykały, od razu przyciągały w to miejsce innych mieszkańców. Gdy panie zmarły, spotkania ustały. A ludzie – zamiast szukać nowych form rozmowy – postanowili wolny czas spędzać przed ekranem telewizora. Rycharski postanowił więc… wynieść telewizor na łąkę. Ludzie mieli miejsce, gdzie można było coś obejrzeć (telewizor działał dzięki agregatowi) i pogadać ze sobą. Telewizor spełniał przy okazji jeszcze inną rolę – odstraszał dziki, które każdej jesieni niszczyły okoliczne łąki. Sztuka – można powiedzieć – społecznie użyteczna. 

>>> Franciszek Szkudelski (wolontariusz): nie każdy człowiek ma równe szanse

Twórcy filmu „Wszystkie nasze strachy”, fot. PAP/Adam Warżawa

Sztuka, która uświęca „zwykle” życie 

Jego projektami interesowali się wójtowie sąsiednich wsi, także media. – Mieszkańcy początkowo postrzegali mnie jako nieszkodliwego wariata, który sobie coś tam tworzy – mówi Rycharski. Później jednak coraz częściej wchodzili z nim w twórczą kooperację. Był też projekt „galeria kapliczka”. Na drzewach przybite były małe drewniane kapliczki znane chociażby z wiejskich dróg krzyżowych czy takie, które w środku mają figurę Chrystusa, Maryi lub świętego (najczęściej świętego Krzysztofa – patrona podróżujących). W tym przypadku w środku nie było religijnych symboli, ale przedmioty związane z codziennym wiejskim życiem, np. narzędzia rolnicze. – Chodziło mi o to, by uświęcić przez sztukę to, co dla nich jest ważne – tłumaczy bohater „Wszystkich naszych strachów”, które zdobyły nagrodę główną na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni. Jedna z kapliczek była szczególna; stała przy drodze, którą codziennie do pracy na pola jechali rolnicy. Rycharski wbudował w nią czujnik ruchu; gdy ktoś przejeżdżał usłyszeć można było „dzień dobry” nagrane głosami mieszkańców wsi. Ta kapliczka miała zresztą swoje „pięć minut” w filmie. 

>>> Franciszek: społeczeństwo, w którym szanuje się różnorodność, jest o wiele bardziej odporne

Daniel Rycharski przyznaje, że swoją wieś traktował jak laboratorium i pracownię artystyczną jednocześnie. Robił to jednak z poszanowaniem woli mieszkańców do uczestniczenia w tych niekiedy „szalonych pomysłach”. Świadomie zamiast miasta wybrał wieś. Dawał sobie czas na rozmowy z dziadkami i z sąsiadami, dzięki czemu jeszcze lepiej poznawał tych, dla których tworzył i z którymi tworzył. W wielu swoich projektach zastanawiał się nad kondycją polskiej, współczesnej wsi, ale i katolików, chrześcijan, Polaków, generalnie – ludzi. To artysta, który bada człowieka, ale jednocześnie go nie ocenia. Bardzo zależy mu na tym, by sztuka łączyła, budowała mosty, by pozwalała na dialog tych, którzy myślą że ze sobą rozmawiać już nie potrafią. Finał swoich artystycznych pomysłów Rycharski nazywa świętem. Bo – to słychać z jego wypowiedzi – każde spotkanie z drugim człowiekiem, szczególnie wspólne tworzenie, jest dla niego szczęściem, szczęściem i święta tworzenia.  

Święto tworzenia  

– Nie zdarzyło się, by coś przez „moich mieszkańców” nie było zaakceptowane. To wspólna praca, niczego nikomu nie narzucam, jedynie inicjuję, a później liczę na to, że te projekty będą pracowały już same, że będą się rozwijać, a ja będę mógł się odsunąć, a nawet odejść – mówi Rycharski w rozmowie na jutubowym kanale Kinorozmowa. Adresatów swoich projektów, często ludzi, z którymi żyje, wśród których mieszka, widzi jako skupionych wokół codzienności. Jednocześnie jednak ma przekonanie, że „pod ich skórą” są oczekiwania twórczej kreacji. I on stara się im w tym towarzyszyć. 

>>> Ks. Alfred Wierzbicki: z tego konfliktu wyjdziemy osłabieni moralnie [KOMENTARZ]

fot. unsplash

Pytany o nagrodę, którą „Wszystkie nasze strachy” zdobyły na gdyńskim festiwalu, mówi, że widzi w niej przede wszystkim szansę na realną zmianę. Realną zmianę postrzegania osób homoseksualnych przez środowiska konserwatywne, bo to – jak przekonuje Rycharski – nie są wyłącznie ludzie o lewicowych i progresywnych poglądach. On jest zresztą tego najlepszym przykładem. Przyznaje, że sam nie czuje się w pełni „dobrze” w żadnym środowisku, w którym funkcjonuje. W Kościele (jako osoba wierząca) widzi swoją wspólnotę, ale przez wypowiedzi niektórych jej członków czuje się z niej wykluczany. Podobnie jest w środowisku artystycznym. Dla niektórych jest zbytnią „konserwą”, z kolei dla części mieszkańców swojej wioski jest liberałem. – Buduję mosty, najczęściej jestem w tym bardzo samotny. „Wszystkie nasze strachy” bardzo mi to uświadomiły – mówi Rycharski. Nie ginie w nim jednak wiara (wręcz przeciwnie – ona wręcz się stale umacnia), że sztuka ma niezwykłą siłę łączenia ludzi 

O sobie samym mówi, że jest osobą, w której „konkretyzują się różne paradoksy współczesności: „gej ze wsi, jeszcze na dodatek wierzący, progresywny artysta”. I może dzięki tej swojej złożoności tak dobrze i wnikliwie obserwuje Polaków.  

Chrześcijański aktywizm  

Tak było z krzyżem pojednania – instalacją artystyczną, ale jednocześnie bardzo osobistą pracą, która była próbą zwrócenia uwagi na cierpienie dyskryminowanych osób LGBTQ+. Szczególnie tych, którzy pod wpływem mowy i zachowań nienawistnych popełniają samobójstwo. Krzyż znalazł swoje miejsce na wystawie „Późna polskość” w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. O Danielu Rycharskim zrobiło się wtedy głośno. On jednak, gdy poczuł, że więcej jest o nim, niż o krzyżu, postanowił wziąć ten krzyż na swoje ramiona i wyjść z nim na ulice Warszawy. – Sztuka ma zmieniać świat, a nie promować mnie, artystę – wyjaśniał wtedy. I wracał – jak mówi – do podstawowych pytań: kim jest dla mnie Chrystus? czym jest dla mnie wiara? – Chrystus jest dla mnie Kimś, kto poświęcił się dla drugiego człowieka. Chrześcijanie powinni Go naśladować – mówi.

>>> Papież: społeczeństwo nie może rozwijać się odrzucając kogokolwiek

ludzie, miasto

fot. unsplash

 

W rozmowie z „Polityką” artysta podkreśla, że chrześcijaństwo ma też wymiar świecki. A w obliczu coraz szybciej sekularyzującego się świata taki wymiar może mieć coraz większe znaczenie. „Jeśli Polacy wychodzą na ulice, protestując – a robią to w imieniu wykluczonych, słabszych, innych – stanowi to dla mnie dowód ich głębokiej postawy chrześcijańskiej” – mówi. I zapewne nieraz opowie o tym w swoich projektach. Sztuka współczesna, współistniejąca i społeczna – to coś, w czym Daniel Rycharski świetnie się odnajduje. I łączy ludzi. Skutecznie.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze