Uciec z kłótni w małżeństwie
Wstyd się do tego przyznać, ale jedną z moich wad jest to, że mam ograniczoną umiejętność odnajdywania się w przestrzeni geograficznej. Kiedy po raz pierwszy leciałem samolotem, pech chciał, że przez bitą godzinę próbowałem wydostać się z lotniska. Na całe szczęście nie jestem chyba sam, bo w pewnym momencie na lotniskach wprowadzono system kolorowych linii, które prowadzą w konkretnych kierunkach. I tak, jak idziesz do sklepu, to musisz śledzić czerwoną linię, jeśli do wyjścia to niebieską itd.
Kiedy się zdarzy rozmawiać z młodymi małżeństwami kilka miesięcy po ślubie, kiedy pękną wszystkie mydlane bańki z pierwszego tańca, wówczas można często usłyszeć, że młodzi czują się trochę zagubieni. Zawsze pojawiają się jakieś kwestie, których nie zdążyli obgadać, a nawet jeśli ustalili jakąś wersję wspólną, to okazuje się ona niepraktyczna. Co robić w takiej sytuacji? Myślę, że już od pierwszych dni małżeństwa warto podążać za trzema podstawowymi liniami, które wprowadzą ład i pokój w domu.
Gdyby zrobić ranking najbardziej raniących zwrotów, których kochamy używać w kłótniach, to dałbym się pokroić, że większość z nich rozpoczynałaby się od zwrotu „Ty nigdy…!” lub „Ty zawsze…!”. Kiedy człowiek usłyszy oskarżenie tak ciężkiej wagi, to pierwszym, co czuje, jest świdrującą i mamiącą chęć, aby się odgryźć. Każdy przecież wie, że tak potworna generalizacja jest bezpodstawna, jakkolwiek źle by się miał zachowywać. Jest to tak naprawdę wypowiedzenie wojny małżeńskiej.
Jak uciec wtedy z konfliktu? Dobrze jest podążać za linią rozmowy. Uwaga: istnieje bliźniacza do niej linia wymiany informacji. Ona jednak doprowadza do tego, że ludzie kręcą się w kółko zamiast dojść do wyjścia. Jesteśmy stworzeni do dialogu, a nie do wymiany informacji.
Pierwszy krok to wziąć głęboki oddech. Pozwolić, żeby emocje spłynęły do nóg. Następnie dostrzec kolor oczu ukochanego i zapytać: „Co przez to rozumiesz?”.
I choć będzie trzeba wysłuchać stosu oskarżeń, często zasadnych, warto potem pokusić się o kolejny krok na tej trasie. Zapytać siebie samego, jak się poczuła druga strona. Może było tam rozczarowanie, może coś go zabolało. Może został niedoceniony albo liczył na inną reakcję. Co dzięki temu uzyskujemy? Ano świadomość prawdziwej intencji rozmówcy. Pewnie była ona inna niż wypowiadane słowa. Te bowiem są zwykle naładowane emocjonalnymi wzmacniaczami. Porozumienia szukajmy w dialogu z intencją, a nie z raniącymi słowami.
Linia pomocy
Niektóre związki są jak samochody z wesołego miasteczka. Obłożone oponami służącymi do tego, aby co jakiś czas z rozpędem się zderzyć. Najbardziej bolesne jest to, że czasem to jedyna forma kontaktu między ludźmi. Atrakcyjną formą ucieczki z tego układu jest wtedy próba ułożenia sobie życia tak, żeby jedno drugiemu nie wchodziło w paradę. Bo skoro nie mamy ze sobą kontaktu, to unikamy konfliktów. Jak uniknąć takiego ekstremum?
Małżeństwo, zaraz obok kapłaństwa, w Kościele katolickim jest rozumiane jako sakrament służby. Znaczy to, że jest ono widzialnym znakiem niewidzialnej łaski, która uzdalnia nas do służby drugiej osobie. Jeżeli związek buduje się jedynie przez zderzenia, to można mieć gwarancję jedynie tego, że wszyscy członkowie są dobrze poobijani. Rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w codzienności innego sposobu kontaktowania się ze sobą. Warto samemu zacząć zmieniać myślenie, pytać się często, czego druga strona tak naprawdę potrzebuje. Ale nie po to, aby jej to za chwilę wytknąć, ale aby samemu zaradzić temu problemowi. A potem zacząć działać, oczywiście mając świadomość, że druga strona będzie zaskoczona tym zwrotem w komunikacji.
Linia Miłości
Miłość jest fascynująca. Jest chyba najlepszym kucharzem – łączy smaki, które wydają się niesamowicie odległe, tworząc danie, które wygrywa wszystkie kuchenne talent-show. Nic innego nie potrafi połączyć dotyku policzka przy pocałunku i spękanych rąk, gdy się skręca szuflady w komodzie. Nic tak nie łączy zapachu czerwonych róż dawanych z okazji kolejnej rocznicy i obieranych kartofli na obiad w niedzielę. Miłość łączy to, co szalone z tym, co konkretne. To nie przypadek, że sam Bóg mówi o Sobie, że jest Miłością. Często można spotkać rodziny czy małżeństwa, którym jakby czegoś brakowało. Są albo przygniecione codziennością, tak że brakuje im już sił na spontaniczność, albo wręcz przeciwnie, budują swoją relację jedynie na ulotnych porywach serca. Oba te układy nie wróżą wspólnej przyszłości aż po grób. Wiele par rozpadło się, bo nie podjęli się wyzwania skonkretyzowania swojej codzienności, a kiedy uczuciowość zaczęła wygasać, wówczas wywiesili białą flagę. Wiele par tkwiło w wyczerpującym układzie wspólnego zamieszkiwania w tym samym mieszkaniu bez jakiejkolwiek romantyczności. W pewnym momencie rozwód wydawał się jedyną rzeczą, która może ich uszczęśliwić. Dobrze jest od samego początku śledzić w małżeństwie linię Miłości. Ona pozwala zachować trzeźwe myślenie ale i znajdzie czas na wtulenie się w siebie pijąc herbatę w sobotę wieczorem.
Ktoś może powiedzieć, że księża to lubią się wymądrzać, sami nie mają żon ani partnerek (oby!) a gadają jakby pozjadali wszystkie rozumy. Śpieszę uspokoić, że powyższe moje dywagacje to tak na prawdę zbiór myśli, które usłyszałem podczas świadectw budowania relacji małżeństw czy to w Domowym Kościele, czy też w gdańskiej charyzmatycznej wspólnocie Efraim-Rodziny.
A czy księża lubią się wymądrzać? Ktoś kiedyś porównał, że ksiądz jest tak podekscytowany kiedy widzi mikrofon jak piesek, który dostrzegł drzewko. Jestem pewien, że ten temat trzeba zapisać na żółtej przylepnej karteczce jako sugestię na inny felieton – dlaczego księża lubią się wymądrzać – ot, świetny tytuł!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |