„Wakacje z Bogiem” czyli co?
Nigdy nie byłam na „wakacjach z Bogiem„. Chociaż nie. Swego czasu chodziłam na pielgrzymki do Częstochowy, a to chyba się liczy. Ale mam jakiś dystans do tego typu sformułowań – nawet jeśli są bardziej zachęcające niż „rekolekcje”- może dlatego, że brzmią trochę, jak alternatywa dla, choćby, „wakacji z dziadkami”. A przecież nie o to chodzi.
Jaki czas temu, cenne było dla mnie odkrycie, że czas szeroko pojętych wakacji, to rzeczywistość, którą warto sobie na nowo zdefiniować i ogarnąć, również – a może zwłaszcza – w tym wymiarze duchowym. Jakkolwiek nieromantycznie to zabrzmi – warto sobie raz jeszcze zaplanować sposób bycia z Panem Bogiem, ale również dać sobie i rzeczywistości prawo do weryfikacji tych planów. I nie myślę tutaj o wciśnięciu w urlop dwóch tygodni zamkniętych rekolekcji, ale o codziennym życiu. Nawet jeśli przez większość lata, teoretycznie nic w planie dnia naszej rodziny się nie zmienia, to jednak zawsze jest jakoś inaczej. Dzieci inaczej funkcjonują, zmienia się rozkład jazdy tramwajów, i Mszy w kościołach… Jest leniwie, gorąco, niecierpliwie czekamy na wyjazd, dochodzimy do siebie po powrocie, albo 24 godziny na dobę ogarniamy dom i dzieci na wakacyjny sposób. Jeśli już myślę o “wakacjach z Bogiem” to właśnie w tym kontekście… Codzienności nieco innej.
Wyższa szkoła jazdy
Czas urlopów a zwłaszcza wyjazdy z dziećmi – to moje osobiste doświadczenia – są wyższą szkołą jazdy. Chcemy, staramy się na co dzień żyć z Panem Bogiem i nawet jeśli oczywiste dla mnie jest, że – w tym najgłębszym wymiarze – wakacje nic w tym temacie nie zmieniają, to rok w rok okazuje się że na takim praktycznym poziomie, owszem, zmieniają dużo. Tak po prostu jest i myślę nawet, że wybicie z pewnego rytmu, dobrze robi na ożywienie każdej relacji, tej z Bogiem również. W tym miejscu jestem też w stanie zrozumieć coroczne apele z ambon “nie ma wakacji od Pana Boga”. Ale równocześnie myślę sobie, że to tak, jakby raz na rok przypominać – gdyby ktoś zapomniał – że “nie ma wakacji od oddychania”.
>>> Psalm podróżny, czyli o drugim dnie podróżowania [PODKAST]
Z Bożą pomocą
Jak to wygląda u nas? Dynamicznie. Choćby msza św. niedzielna. W mieście pięć minut do kościoła, czasem dziesięć. Znany teren i opanowana logistyka. Ale w górach czy nad morzem bywa inaczej. Jak wtedy, kiedy szliśmy do kościoła prawie dwie godziny w dół (piątka dzieci, dwoje jeszcze niechodzących) i odpowiednio dłużej wracaliśmy na górę. Albo kiedy w czasie ferii, pół mszy – w kościele oddalonym o kilka kilometrów, do którego trzeba było dojść – spędziłam z dziećmi (wtedy dwoje wczesnoprzedszkolnych, jedno raczkujące) w przykościelnych zaspach śniegu… Były mniej i bardziej wymagające niedziele, mniej i bardziej szalone tygodnie, ale to są nasze wakacje z Panem Bogiem.
Błogosławcie Pana, góry i pagórki,
błogosławcie Pana, wszelkie rośliny na ziemi.
Błogosławcie Pana, źródła wodne,
błogosławcie Pana, morza i rzeki.
Błogosławcie Pana, wieloryby i morskie stworzenia,
błogosławcie Pana, wszelkie ptaki powietrzne.
Błogosławcie Pana, dzikie zwierzęta i trzody,
błogosławcie Pana, synowie ludzcy (Dn 3, 75-82).
Zaryzykuję stwierdzenie, że o ile doświadczanie Boga w przyrodzie przychodzi dość łatwo, o tyle w zwykłym, rodzinnym życiu bywa trudniejsze. Czy to w lecie, czy w zimie, w domu czy na wczasach, czasem trudno doświadczyć, że bycie z Bogiem to też grzebanie z dziećmi w piachu, bez zerkania raz po raz w telefon – wiem, jak jest, bo mam i dzieci i telefon – gotowanie dwudaniowego obiadu na jednym palniku czy cierpliwe smarowanie swędzących miejsc po ugryzieniach. Chodzi o życie dzień w dzień w przekonaniu, że w tych zwykłych czynnościach ukazuje się Boża dobroć, troska i chwała.
Łatwiej się o tym pisze, niż potem znajduje w sobie kolejne pokłady cierpliwości. Ale chyba też o to w tych wakacjach (i nie tylko) z Bogiem chodzi. Żeby tę otwartość i cierpliwość znajdować z Jego pomocą.
Praktykowanie miłości
Zdarzyło się, nie raz, że nas znajomi zachęcali: „jeźdźcie na rekolekcje, tam jest opieka do dzieci, będziecie mieć chwilę spokoju, trochę czasu dla siebie”. Może kiedyś. Nie mówię, że rekolekcje nie są potrzebne, że taki czas bardziej dla Boga i siebie, pozwala potem bardziej z Nim być w codzienności, „ładuje akumulatory”, otwiera na ludzi. Ale nie zawsze, nie wszędzie i nie dla każdego. Odpowiadam, że „bardzo chętnie, pojadę, na rekolekcje, najlepiej w ciszy i od razu na 4 tygodnie. Dla odpoczynku”. Ale to tak pół żartem. Póki co, nasze „rekolekcje wakacyjne” przeżywamy po prostu tam, gdzie jesteśmy. Nie pochwalimy się potem, co prawda, zaliczeniem kolejnych stopni i tematów, ale wiem – po tych, już kilkunastu, latach – że nie będziemy narzekać na brak okazji do praktykowania miłości Boga i bliźniego.
>>> Biblijne spojrzenie na odpoczynek Boga i człowieka
Słowa mają znaczenie
Słowa, których używamy, w pewnym sensie kształtują rzeczywistość, wpływają na nasze myślenie i rozumienie świata. Jakiś czas temu, na studiach wykładowca pokazał nam ankiety, z których jasno wynikało, że ludzie przyzwalają na eutanazję definiowana jako “przynoszenie ulgi” natomiast są przeciwko eutanazji definiowanej jako “zabicie człowieka”. Dyskusja na temat wpływu używanych słów i definicji na nasze myślenie wraca raz po raz. Dlatego trochę przekornie, przyczepiam się do tego rekolekcyjnego hasła “wakacje z Bogiem”. Bo może być tak, że z czasem zaczniemy w ten sposób myśleć i będziemy żyć w przekonaniu, że te przysłowiowe dwa tygodnie w ośrodku rekolekcyjnym uświęcą z automatu całe wakacje, a może też i cały rok… A przecież chodzi o coś więcej, o świadomość i przekonanie, że w Bogu żyjemy, poruszamy i jesteśmy cały czas. W lipcu, sierpniu… przez cały rok, w każdej sekundzie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |