fot. unsplash

Wakacyjne drogi z książką i filmem

Wakacje to też czas na obcowanie z dobrą książką, filmem czy serialem. Wybrałem – zupełnie subiektywnie – kilka propozycji kulturalnych na ten czas. Niekoniecznie są to pozycje nowe, ale na pewno warte obejrzenia czy przeczytania – czasem i ponownego. Łączy je to, że mocno kojarzą się z podróżowaniem (przynajmniej mi). 

Książka i film: „Władca pierścieni” 

Dwa lata temu ostatni raz czytałem „Władcę pierścieni”. I choć znałem już tę książkę, to jak zwykle mnie zaskoczyła. Nie pamiętałem wielu wątków i postaci. To świetna literatura fantastyczna, w której droga jest kluczowym wątkiem. Razem z bohaterami zmierzamy, by zniszczyć pierścień – a po drodze przeżywamy mnóstwo przygód. Tolkien napisał swoje najwybitniejsze dzieło przystępnym językiem (i równie przystępne są tłumaczenia na język polski). Stworzył galerię barwnych, ciekawych postaci – a jednocześnie niosących ze sobą ważne przesłanie. Bo to przecież opowieść na wskroś chrześcijańska! Okraszona też odrobiną dobrego humoru. A jak już przeczytamy książkę, to możemy też obejrzeć filmową trylogię w reżyserii Petera Jacksona. Genialne dzieło filmowe, do którego zawsze warto wracać. Zasłużenie ostatnia część otrzymała aż 11 Oscarów. Dla miłośników Tolkiena na pewno ciekawą informacją będzie fakt, że Amazon pracuje nad stworzeniem serialu na podstawie „Władcy pierścieni”. Jego akcja ma rozgrywać się w Śródziemiu jeszcze przed czasami opisanymi w trylogii Tolkiena.

>>> Justyna Nowicka: święte marnowanie [FELIETON]

fot. unsplash

Film: „Droga życia” 

To film z 2010 r. z genialną rolą Martina Sheena. Tom, amerykański lekarz, stracił syna – Daniel zginął w Hiszpanii na Szlaku św. Jakuba. Ojciec przybywa do Hiszpanii po szczątki swojego syna. Na miejscu postanawia jednak dokończył rozpoczęte przez Daniela dzieło – decyduje się na przejście szlaku prowadzącego do Santiago de Composteli. Legendarne camino od wieków przyciągało ludzi z całej Europy i Tom – bez fizycznego przygotowania – postanawia także zmierzyć się z tym szlakiem. Wkrótce poznaje kilka bardzo różnych osób, pochodzących także z różnych rejonów świata. Każdy z bohaterów w innym celu wędruje (a czasem i pielgrzymuje) do Santiago Composteli. Każdy z nich jest też na życiowym zakręcie. Wspólna droga połączyła ich, a także odmieniła ich życia. Szlak Jakubowy rzeczywiście można nazwać drogą życia. To film, który warto zobaczyć nie tylko wtedy, gdy sami mamy ochotę wyruszyć na hiszpańskie trasy. Warto go zobaczyć po prostu – by zrozumieć, jak wędrówka może zmieniać życie. 

>>> Nie zmarnuję już ani minuty (seans nie tylko na Dzień Dziecka)

Książka i film: „Dzika droga” 

Najpierw widziałem film, potem przeczytałem książkę. Choć osobiście polecam oczywiście odwrotną kolejność. „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie?” – to książka autobiograficzna, którą napisała Cheryl Strayed. W latach 90. przeżyła spory kryzys – problemy z małżeństwem, z dochowaniem wierności, a wreszcie śmierć ukochanej matki. Cheryl miała dość, chciała o 180 stopni odmienić swoje życie. Postanawia, że wyruszy w pieszą trasę – Pacific Crest Trail, szlak na zachodzie USA prowadzący od Meksyku aż do Kanady – liczy jakieś 4000 kilometrów. Przebiega przez Kalifornię, Oregon i Waszyngton. Cheryl wyrusza, by odnaleźć sens życia, by odnaleźć siebie. Po drodze czeka ją wiele, często niełatwych doświadczeń. Równolegle z jej drogą śledzimy też retrospekcje – zwłaszcza te związane z matką. To doskonała opowieść o tym, jak można się podnieść, jak można odzyskać siły. Zachwyca w obu wersjach – książkowej i tej filmowej. „Dzika droga” na ekranie to zresztą popis aktorski Reese Witherspoon, która wcieliła się w Cheryl. I trudno nie zauważyć też genialnej Laury Dern, która zagrała matkę Cheryl. Przeczytajcie i zobaczcie, bo to historia dająca wiele nadziei.

„Dzika droga”, fot. mat. prasowe

Film: „Dzienniki motocyklowe” 

Chyba jeden z moich ulubionych filmów drogi. To opowieść o podróży dwóch młodych chłopaków – studenta medycyny  Ernesta Guevary i jego przyjaciela Alberta Granady, biochemika. Pierwsze nazwisko nie jest przypadkowe, to bowiem historia biograficzna o młodości późniejszego rewolucjonisty Che Guevary. Mężczyźni przemierzają razem w 1952 r. całą Amerykę Południową. Startują w rodzinnej Argentynie, potem jadą przez Chile, Peru, Kolumbię, aż docierają do Wenezueli. Podróż zaczynają starym motocyklem, ale z czasem muszą przenieść się na inne środki lokomocji (także na własne nogi). Po drodze przyglądają się, jak wygląda życie różnych społeczeństw południowoamerykańskich. Przekonują się, że poszczególne narody więcej łączy niż dzieli. Widzą biedę, problemy i troski, z którymi muszą zmierzyć się obywatele poszczególnych państw. To znowu film o podróży w głąb siebie, o odkrywaniu swojego ja. I nawet warto zapomnieć podczas seansu, że to historia Che, bo to bardzo uniwersalna opowieść. W rolę Guevary wcielił się Gael Garcia Bernal, dla którego był to jeden z ważniejszych momentów na drodze do wielkiej kariery. 

Film: „Odlot” 

To świetna wakacyjna propozycja dla całej rodziny. Głównym bohaterem animacji Disneya i Pixara z 2009 r. jest senior, 78-letni zgryźliwy Carl. Po jednej ze sprzeczek z lokalnymi budowlańcami sąd orzekł, że Carl ma zamieszkać w domu starców. On jednak nie chce się poddać i postanawia… wznieść swój dom w powietrze – dzięki balonom! To mu się udaje i wyrusza w niezwykłą podróż. Jak szybko odkrywa – na „pokładzie” jest pasażer na gapę – Russell, młody skaut. I tak – senior i junior zaczynają razem podróżować. Docierają do miejsca w Ameryce Południowej, które było przez całe życie marzeniem Carla. Między zgryźliwym starcem i młodym chłopakiem tworzy się niezwykła przyjaźń. Ta podróż ich zmienia. Gdy wrócą, nie będą już tacy sami. Warto czasem sięgnąć właśnie po film animowany, bo w bajkach jest bardzo wiele mądrości. A w „Odlocie” – wybitnie wiele.

>>> Anthony Hopkins w nierównej walce z Alzheimerem

„Odlot”, fot. mat. prasowe

Książka: „Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie” 

To książka, którą Szymon Hołownia napisał już prawie 10 lat temu. Pokazuje bogactwo i różnorodność Kościoła katolickiego na całym świecie. Jest to swoista podróż przez kolejne oblicza, jakie ma Kościół. Wraz z autorem odbywamy podróż do 24 miejsc. Guam, Filipiny, Szkocja, Honduras, Hongkong, USA, Francja, Portugalia… Mnóstwo miejsc, tak bardzo różnych. Różne gatunki – czasem jest to reportaż, innym razem rozmowa z jakimś autochtonem. Niezwykłe opowieści o Kościele – czasem o trudach wyznawców Chrystusa, innym razem o tym, jak barwne potrafią być lokalne zwyczaje. Jesteśmy jednym Kościołem, ale sposób przeżywania wiary w różnych rejonach świata jest inny. I Szymon Hołownia dzięki swoim podróżom pokazuje to bogactwo. To świetnie poszerza naszą perspektywę patrzenia na świat. Warto sięgnąć po to niezwykłe połączenie literatury podróżniczej z tą religijną. 

Książka: C.S. Lewis „Opowieści z Narnii” 

To oczywiście niejedna książka – a aż siedem powieści. I tylko z pozoru są to fantastyczne powieści przygodowe dla młodych czytelników. Owszem, młodzi mogą sięgnąć po historie z Narnii, ale to dorośli znacznie więcej z nich wyciągną. A to dlatego, że Lewis pod płaszczykiem fantastycznego świata umieścił niezwykłą metaforę życia religijnego. Gdy wczytamy się w poszczególne tomy to odkryjemy motywy znane nam z kart Pisma Świętego. Warto tak głęboko wejść w symbolikę Narnii. Ale warto też oczywiście przeżywać te książki na poziomie fabularnym – bo są to po prostu dobrze opowiedziane, ciekawe historie. I droga, podróż bardzo często ma w nich ogromne znaczenie. Do przeczytania polskiego tłumaczenia „Opowieści z Narnii” warto zachęcić także dlatego, że dokonał go mistrz – Andrzej Polkowski (ten sam, który później kongenialnie przełożył serię o Harrym Potterze autorstwa J. K. Rowling – jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to również zachęcam do tej lektury, choć akurat nie wpisuje się dziś w klimat książek z podróżą w tle).

„Droga życia”, fot. mat. prasowe

Książka: Agatha Christie „Morderstwo w Orient Expressie” 

To była pierwsza powieść kryminalna, którą przeczytałem w swoim życiu, gdzieś pod koniec szkoły podstawowej lub na początku gimnazjum. I od razu zakochałem w kryminałach brytyjskiej królowej tego gatunku. Muszę zatem polecić przeczytanie właśnie „Morderstwa w Orient Expressie”. Do zabójstwa dochodzi oczywiście podczas podróży legendarnym pociągiem. Tak się składa, że jednym z pasażerów jest też Herkules Poirot, niski mężczyzna z charakterystycznym wąsikiem – a do tego wybitny detektyw. Herkules angażuje się w poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: kto zabił? Kto jest mordercą? I w to dochodzenie oczywiście bardzo angażuje też czytelnika. Herkuels jest mistrzem dedukcji, a Agatha Christie jest mistrzynią komplikowania historii kryminalnych (które zresztą w jej wydaniu nie są zbyt długie, ale bardzo treściwe). I choć bardzo chcemy pokonać belgijskiego detektywa – to gwarantuję, że większość z nas nie odkryje przed nim, kto dokonał morderstwa w pociągu, ani też wielu innych zabójstw, które Poirot rozwiązuje w innych powieściach.  

Film: „Green Book” 

Proszę Państwa, oto Oscar dla najlepszego filmu 2018 r. – całkowicie zasłużona nagroda! To opowieść biograficzna o pianiście – Donie Shirleyu – oraz o jego kierowcy – Tonnym Vallelondze. Akcja rozgrywa się w czasach, gdy czarnoskórzy Amerykanie byli traktowani znacznie gorzej niż ci z biała skórą. Co ciekawe, czarnoskóry jest artysta – Don Shirley. Jego kierowca jest biały. Ruszają w ośmiotygodniową trasę, podczas której muzyk daje koncerty. Podróżują po środkowym zachodzie i południu Stanów Zjednoczonych. Mają ze sobą tak zwanego „Green Booka”, czyli spis miejsc, które przyjazne są czarnoskórym. To film o docieraniu się, o budowaniu męskiej przyjaźni, która z początku jest bardzo szorstka. I to też wyrzut sumienia – bo to film przedstawiający świat sprzed kilkudziesięciu lat – w którym niestety rządził rasizm. Co ważne, podróż ta okraszona jest ogromnym poczuciem humoru – to jednak komedia! W dodatku główny duet to popis aktorstwa najwyższej klasy: Viggo Mortensen (czyli Aragorn z „Władcy pierścieni”) oraz Mahershala Ali (dostał za tę rolę Oscara).

„127 godzin”, fot. mat. prasowe

Film: „127 godzin” 

To dramat, w którym prawie cały czas widzimy jednego bohatera – alpinistę Arona Ralstona, w którego genialnie wcielił się James Franco. To znów prawdziwa historia przeniesiona na ekran. Historia walki o życie, która stoczył Ralston. Dramatycznej walki o życie – ale zwycięskiej. Trwającej tytułowe 127 godzin. Bohater podróżuje samotnie po Utah. W pewnym momencie dochodzi do wypadku – na jego prawe przedramię spada ogromny, ciężki głaz. Kanion stał się dla niego pułapką. Nie jest w stanie się z niej wydostać, nie jest w stanie uzyskać od nikogo pomocy. Tak naprawdę pisana jest mu śmierć. Czekając na nią analizuje swoje życie. Nie jest to typowy film podróżniczy, bo właściwie zatrzymujemy się z bohaterem w jednym miejscu. Ale zaczynamy wtedy inną podróż – w głąb siebie. Warto docenić też piękny motyw muzyczny w wykonaniu Dido.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze