Argie z mężem/Fot. arch. Argie Melero

„Przez chorobę i zagrożoną ciążę otrzymałam wiele Bożego błogosławieństwa” [KOŚCIÓŁ POGRANICZA]

– To była najgorsza wizyta lekarska w moim życiu. Długo po niej płakałam. Pytałam męża o to, dlaczego Bóg mi to robi – skoro obiecał mi dziecko. To były ciężkie chwile. Jednak przez nie otrzymałam wiele od Pana Boga i doświadczyłam miłości moich bliskich – mówi Argie Melero, która przez ciężką chorobę i ryzyko utraty ciąży kilka miesięcy musiała spędzić w łóżku.

Argie Melero mieszka w Mexicali w stanie Kalifornia Dolna w Meksyku, przy granicy ze stanem Kalifornia w USA. Jest to jedno z tych miejsc, w którym Kościół żyje inaczej niż w Polsce i często mierzy się z różnorakimi trudnościami. Obecnie diecezja Mexicali nie ma też swojego biskupa. Ostatni zmarł rok temu na covid-19. Tym tekstem zaczynamy serię Kościół Pogranicza, która zaprezentuje życie katolików w sytuacjach nietypowych lub trudnych oraz żyjących na styku kultur, państw i religii. Argie opowiedziała nam nie tylko o życiu Kościoła w tym mieście, lecz także o własnym, bardzo osobistym doświadczeniu wiary w obliczu trudności. Jest autorką bloga Espresso al Cielo (Espresso do Nieba) i podkastów o tej samej nazwie.

>>> Takich kolejek do kościoła nie widzieliście. Meksykańskie poniedziałki ze św. Mikołajem

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Wiele miejsc przy granicy z USA charakteryzuje się tym, że Kościół jest dosyć mały. W Mexicali wygląda to chyba trochę inaczej.

Argie Melero: – Miasto Mexicali mocno się rozwija, więc dużo zależy od dzielnicy. Ja mieszkam na przykład w strefie, w której jest mnóstwo młodych ludzi z małymi dziećmi. Dlatego moja parafia wypełnia się na wszystkich Eucharystiach, mieszka w niej dużo dzieci. W starych dzielnicach kościoły są bardziej „samotne”. Kiedy pojechaliśmy z dwójką moich dzieci do kościoła na osiedlu, w którym ja dorastałam, kapłan wyjaśniał, że bardzo cieszy go, że może zobaczyć dzieci w kościele. Ta dzielnica została mocno doświadczona przez pandemię, większość mieszkańców to ludzie starsi. Wielu umarło lub z powodu chorób i wieku nie mogą uczestniczyć w liturgii. Są też tereny rolnicze, jak Valle Mexicali, gdzie jest dużo wpływów innych denominacji chrześcijańskich. Mocno rozwijają się tutaj także Świadkowie Jehowy.

Czyli pandemia mocno wpłynęła na życie Kościoła w Mexicali.

– Pandemia mocno nas dotknęła. Ostatnio we wspólnocie mieliśmy specjalne rekolekcje uzdrowienia, w trakcie których mogliśmy zobaczyć, jak bardzo dotknął nas ten czas. W niektórych kościołach w wyniku pandemii zmniejszyła się liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwach. Po prostu wierni nie wrócili do świątyń po lockdownie. Parafie jednak starają się odrodzić życie religijne. Widziałam dużo plakatów zapraszających na rekolekcje kerygmatyczne. Chce się w ten sposób ratować wiarę tutejszych katolików.

fot. arch. Argie Melero

Inna sprawa, że brakuje nam zaangażowania i silnie zakorzenionych tradycji. Jeśli spojrzysz na kulturę, to nie mamy tutaj wieloletnich tradycji szczególnego obchodzenia pewnych świąt, jak to ma miejsce w niektórych innych miejscach w Meksyku. Nie istnieją, bo to miasto bardzo młode. Co nie zmienia faktu, że jest wiele grup: wspólnoty rodzin, centra ewangelizacyjne dla młodych, małżeństw, samotnych, a także dla rozwiedzionych lub w innych szczególnych sytuacjach.

Czyli wieku katolików nie wykazuje zaangażowania, ale we wspólnotach wiara rozkwita?

– Nasza wspólnota stara się żyć w sposób radykalny Ewangelią. Biskup José Isidro Guerrero Macías, który zmarł w minionym roku, mówił nam, że nie możemy postępować tak jak wszyscy, ale tak, jak chrześcijanie powinni postępować. Żyjemy tym. Mamy grupę pomocy, staramy się ewangelizować naszym życiem, świadectwem. Myślę, że starając się żyć życiem radykalnym i głęboko ewangelicznym, jak Jezus, możemy ewangelizować.

Radykalizm wiary często objawia się w sytuacjach trudnych. Przeżyłaś ciężko chwile związane z chorobą i zagrożoną ciążą…

–Długo staraliśmy się z mężem o dzieci i kiedy na teście ciążowym pojawił się wynik pozytywny, byliśmy bardzo szczęśliwi. Jednak Pan Bóg miał nieco inne plany. Było to trudne, ale bardzo dużo się dzięki tej sytuacji nauczyłam. Kiedy się dowiedziałam o ciąży, poszłam do sklepu papierniczego, żeby przygotować dekoracje na niespodziankę dla męża. W ten sposób chciałam mu przekazać tę radosną wiadomość. Kiedy wszedł do domu, nagrywałam nawet filmik, żeby uwiecznić jego zaskoczoną i szczęśliwą minę. W grudniu zaczęłam czuć bóle w kolanach oraz bóle brzucha. Stwierdziłam, że to przez ciążę i że związane jest to z cyklem hormonalnym.

Z powodu nóg chciałam iść na siłownię. Z przezorności umówiliśmy się z naszą lekarką i czekałam na jej opinię, czy mogę ćwiczyć. Okazało się, że bóle brzucha były z powodu poważnej infekcji, która mogła zagrażać ciąży. Kiedy zrobiliśmy badania ultradźwiękiem to sprawy jeszcze bardziej się  skomplikowały. Lekarka powiedziała, że mam zanikające łożysko. Wyglądało na nieco zniszczone, a pęcherz płodowy, czyli woreczek, w którym powinno znajdować się dziecko, był oddzielony. Powiedziała, że nie widać tam dziecka. Straciłam mowę. To była najgorsza wizyta lekarska w moim życiu. Długo po niej płakałam. Pytałam męża: dlaczego to się dzieje? Przecież Bóg mi obiecał to dziecko, więc dlaczego mi to robi? To były ciężkie chwile.

Długo oczekiwana córka Argie i Dawida Ana María modli się w kościele Naszej Pani Wcielenia/fot. arch. Argie Melero

Czekaliśmy z niecierpliwością na kolejną wizytę. Przez tydzień odpoczywałam w domu. Przyszliśmy z ogromnym lękiem. Niestety, na zdjęciach ultradźwiękowych nadal nie było widać dziecka w pęcherzu płodowym. Wtedy lekarka powiedziała najmocniejsze słowa, jakie usłyszałam w moim życiu. Stwierdziła, że póki co traktujemy tę ciąże jakby było dziecko, ale jeśli w przyszłym tygodniu nie pojawi się ono na zdjęciu ultrasonografem, będziemy musieli podjąć trudne działania. Te słowa złamały mi serce.

Choroba się pogłębiała. Otrzymałam leki, które mnie zatrzymały w łóżku. Przez dwa miesiące moje ciało praktycznie nie przyjmowało pokarmu i wody. Umierałam z głodu i pragnienia oraz odczuwałam potworny ból. Dodatkowo przerażała mnie świadomość, że mogę utracić dziecko.

Jak te doświadczenia wpłynęły na Twoją wiarę?

– W końcu zdecydowałam się z wielkim trudem oddać sytuację Bogu i powiedzieć Mu, że niech się dzieje Jego wola – zdarzy się, co się ma zdarzyć. Chciałam bardzo tego dziecka, ale jednocześnie oddałam to w ręce Pana Boga. Postanowiłam też nadać sens mojemu cierpieniu. Każdy posiłek, którego nie byłam w stanie zjeść, każdy ból ofiarowywałam w intencji innej osoby. Doświadczyłam pokoju.

Po dwóch miesiącach usłyszałam, że zagrożenie minęło. Byłam bardzo słaba, ale powoli mogłam wracać do dawnych aktywności. Przez te dwa miesiące doświadczyłam niezwykłej troski ze strony moich bliskich. Niczego w domu nie brakowało. Nauczyłam się też prosić o pomoc, wcześniej miałam z tym problem. To kolejne owoce tego trudnego doświadczenia.

Długo oczekiwana córka Argie i Dawida Ana María w centrum historycznym Mexicali. W tle katedra Naszej Pani z Guadalupe/fot. Mercedes Ibarra

Kiedy nadszedł dzień porodu dosłownie trzęsłam się ze strachu, bo obawiałam się, że może coś się nie udać. Na szczęście wkrótce po długiej walce mogłam ujrzeć twarz swojego dziecka. W tym czasie otrzymałam wiele błogosławieństwa. Nauczyłam się ufać Bogu i Jego planom, odpuszczać sobie i akceptować Jego wolę, prosić o pomoc i doświadczać jej ze strony moich bliskich i przyjaciół. Doświadczyłam też ogromnego pokoju. Bóg był obecny – w samym środku burzy, w środku zagrożenia.

To na pewno mocne świadectwo dla młodych małżeństw.

–Przeżywamy dużą trudność w ewangelizacji małżeństw, przede wszystkim młodych, ze względu na szybki i niespokojny rytm życia oraz pracy. To sprawia wiele trudności.Jestem nauczycielką na uniwersytecie i widzę, jak wiele czasu zabiera im praca, większą część dnia, a potem są jeszcze dzieci. Mamy w tym kontekście sporo trudności, by być katolikami zaangażowanymi. Do tego dochodzą rosnące ceny. Życie staje się tutaj bardzo drogie. Wpływa to mocno na kwestie społeczne.

Meksyk przy granicy z USA dotyka mocno nie tylko problem ubóstwa i przestępczości zorganizowanej, ale też migrantów, którzy usiłują dostać się do Stanów Zjednoczonych. Jak Kościół w Mexicali stara się reagować na kryzys migracyjny?

– Mamy Dom Migranta, do którego przychodzi wielu ludzi. Mogą tam otrzymać schronienie i zawsze jest jakiś ciepły posiłek. Są stowarzyszenia i grupy diecezjalne, które tym się zajmują. Jest wielu chętnych, którzy chcą pomagać potrzebującym – choćby przekazując im używaną odzież. Pewnego dnia prosili nas w trybie pilnym o kurtki, bo przybyło mnóstwo ludzi z Hondurasu, którzy chcieli przekroczyć granicę z USA. Udało się zebrać to bardzo szybko w kościołach. Tutaj klimat jest bardzo ekstremalny – latem jest bardzo gorąco, ale z kolei zimą bardzo zimno. Nasza wspólnota raz w roku pełni dyżur w Domu Migranta, przez jeden tydzień zapewniamy wtedy posiłki dla imigrantów.

Fot. Mercedes Ibarra

Czasem idziemy do probostwa Naszej Pani Pokoju. Posługuje tam zawsze Caritas i jest mnóstwo donatorów, przejętych losem potrzebujących. Myślę, że społeczeństwo jest świadome tych potrzeb.

W ostatnich latach rzeczywiście obniżył się poziom bezpieczeństwa, choć na szczęście nie słyszy się dużo o tym, by mocno dotykało to Kościół, ale może nieco przeszkadzać w jego misji. Kiedyś, jako młodzi, jeździliśmy na misje do Valle Mexicali, mieszkaliśmy w domach tamtejszych ludzi, były to piękne spotkania. Teraz to niemożliwe, bo jest więcej grup przestępczych w tych rejonach. Oczywiście, nie będziemy ryzykować bezpieczeństwem młodych, nie będziemy ich tam wysyłać. W kościołach zdarzają się kradzieże tabernakulum czy świętokradztwa. To niestety się zdarza i o tym się słyszy. Jeden z księży otrzymywał też groźby z więzienia, ale nie skończyło się to na szczęście niczym groźnym.

Jak wyglądają relacje między Kościołem katolickim a innymi wyznaniami chrześcijańskimi? Istnieje między nimi jakaś współpraca?

– Między chrześcijanami nie ma aż tak silnych więzi czy wspólnych doświadczeń ekumenicznych jak na przykład wspólna ewangelizacja. Myślę, że jesteśmy w tym jako Meksykanie zachowawczy. Jako chrześcijanie ze wszystkich denominacji i kościołów jednak współpracujemy i uczestniczymy w marszach dla życia. Dzięki Bogu! Ten temat nas jednoczy.

Argie Melero ze swoim mężem Dawidem/fot. arch. Argie Melero
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze