Rafał Dziedzic: Synod mnie zmienił i pomógł lepiej zrozumieć moje miejsce w Kościele [ROZMOWA]
– Synod mnie zmienił. Dał głębsze zrozumienie Kościoła i mojego miejsca w Kościele. Pokazał, na czym polega moja podstawowa odpowiedzialność – mówi Rafał Dziedzic, twórca strony synodu o synodalności synod.org.pl.
W rozmowie zwraca uwagę na trzy podstawowe bolączki Kościoła, które wyłaniają się z syntez synodalnych i opowiada o inicjatywach, które już teraz próbują im zaradzić. Zauważa też poruszającą analogię między zawartymi w Apokalipsie Listami do Siedmiu Kościołów a siedmioma syntezami kontynentalnymi, przez które możemy odczytywać, co Duch Święty mówi o Kościele.
Maria Czerska (KAI): Prowadzi Pan stronę synod.og.pl poświęconą synodowi o synodalności. Jak to się zaczęło? Skąd pomysł?
– Najprościej można powiedzieć, że z rozczarowania jakością materiałów synodalnych.
Odpowiadając na pytanie, jak to się zaczęło, muszę powiedzieć, że ja w zasadzie jestem ośmiolatkiem w Kościele, choć mam już ponad 40 lat. Nawróciłem się w 2015 r. Całe życie byłem ateistą a Kościół uważałem za prawdziwe „opium dla mas”. Wiodłem życie pełne sukcesów, które jednak doprowadziło mnie na skraj przepaści. Wiedziałem, że albo coś się zmieni, albo to będzie koniec. W moim wołaniu o pomoc spotkałem Boga. Przeżyłem doświadczenie powtórnego narodzenia. Potem się okazało że ten Bóg jest w Kościele katolickim. Wróciłem do tego Kościoła, w którym kiedyś byłem ochrzczony i zakochałem się w nim na nowo. Od tego czasu dzielę się moim doświadczeniem wiary.
O synodzie dowiedziałem się tak naprawdę od abp. Grzegorza Rysia, którego dość intensywnie słucham. Gdy pojawiły się pierwsze materiały synodalne byłem jednak bardzo rozczarowany ich jakością. Jako manager wiem, jak istotna jest komunikacja. Jeśli planuję, by ludzie, z którymi współpracuję coś zrobili i zamierzam ich włączyć w nowy proces, muszę im odpowiednio przekazać, czego od nich chcę oraz odpowiednio ich zmotywować, by wzięli w tym udział.
Zwłaszcza jeśli jest to związane z ich strony z jakimś wysiłkiem – a synod ewidentnie był zaproszeniem do wysiłku. Zaproszenie to jednak zostało sformułowane w sposób skomplikowany i niezrozumiały. Odstraszało.
Nie chciałem się jednak poddawać. Przesłałem swoje uwagi nt. materiałów z propozycjami zmian do abp Kupnego we Wrocławiu, do którego diecezji należę. Znalazłem jasne i proste foldery nt. synodu, przygotowane w USA. Gdy opowiadałem o tym wszystkim podczas Ogólnopolskiej Szkoły Ewangelizatorów, w której uczestniczyłem, jeden ksiądz powiedział, że może Pan Bóg mnie powołuje, by się tym szerzej zająć. To stało się dla mnie inspiracją w kierunku stworzenia strony. Pomysł zyskał aprobatę abp. Adriana Galbasa, koordynatora prac synodalnych w Polsce. Z abp. Galbasem zresztą cały czas współpracuję publikując materiały na stronie, podobnie jak z prof. Aleksandrem Bańką, delegatem Kościoła w Polsce na synod.
Czy był Pan lub jest jeszcze jakoś zaangażowany w synod, poza prowadzeniem strony?
– Byłem osobą koordynującą prace synodalne w mojej parafii.
Ten synod jest szczególny. Przebiega w kilku etapach a etap pierwszy miał być doświadczeniem synodalności dla jak najszerszych grup wiernych. Czy Pana zdaniem to się udało w Kościele w Polsce? W jakim stopniu?
– Ja ogólnie jestem oszczędny w wypowiadaniu się o całym Kościele. Czy to się udało w Kościele? We mnie się udało. Mogę powiedzieć, że synod mnie przemienił i naprawdę wiele rzeczy uporządkował. Dał głębsze zrozumienie Kościoła i pozwolił też się w nim lepiej odnaleźć. Myślę, że te 100 a może nawet 200 tys. osób w Polsce, które w synodzie uczestniczyło może mieć podobne doświadczenia.
>>> Kard. Mario Grech: trwałe napięcia na Synodzie
Na czym polegało Pana doświadczenie?
– Pierwszą rzeczą było spotkanie z osobami w mojej parafii. Mamy bardzo różne spojrzenia na to, co jest receptą na uleczenie różnych bolączek Kościoła. Zaproponowano nam taką formę rozmowy duchowej, która przynajmniej dla mnie była przełomowa. Mogliśmy się spotkać, wysłuchać, mieć różne zdania i się nie pokłócić, tylko doświadczyć komunii.
To było piękne doświadczenie. Ciągle we mnie pracuje i pozwala przenosić tę formę komunikacji na moje inne spotkania, również te niezwiązane z Kościołem.
Druga sprawa – synod nas zjednoczył. Wiele osób się poznało, wymieniliśmy kontakty, stworzyliśmy grupę informującą się o nowych inicjatywach. Pozwoliło to nam tez scalić parafię wokół troski o to, jaka ta parafia jest.
Myślę jednak, że najważniejsza dla mnie była lektura syntez – i krajowej i 40 syntez z całego świata. Pokazała mi ona, że w naszym Kościele są 3 główne bolączki (przynajmniej ja tak to widzę) i pomogła mi w związku z tym lepiej zrozumieć, jakie jest moje miejsce w Kościele, dlatego, że to za jeden z tych problemów ja w szczególny sposób jestem odpowiedzialny.
Jakie to problemy i na czym polega Pana odpowiedzialność?
– Jako neofita chciałem się angażować we wszystko. Organizowałem piknik parafialny, założyłem męską wspólnotę, ewangelizowałem na ulicy, jeździłem do bezdomnych z Dobrą Nowiną i ciastem. Wiele robiłem ale było to w pewien sposób nieuporządkowane, nie zhierarchizowane.
Lektura syntez pokazała mi, że odchodzenie młodych z Kościoła jest rzeczywistością całego świata, nie tylko Kościoła w Polsce. Kościoły młode, dynamiczne – mają podobne problemy. Wstrząsająca była dla mnie np. lektura dokumentów końcowych z Oceanii, Kościoła misyjnego, którego członkowie piszą: „nasze parafie są o jedno pokolenie od wymarcia”. To jest ta pierwsza bolączka, za którą ja jako rodzic jestem szczególnie odpowiedzialny. Przekazać dzieciom wiarę – to mój podstawowy, najważniejszy obowiązek. Ja mam w mojej rodzinie władzę i odpowiedzialność i z tego będzie mnie Pan Bóg rozliczał. To jest ta moja cząstka, której wcześniej trochę nie dostrzegałem, bo gubiłem się w innych inicjatywach. Tymczasem jak ktoś jest ojcem i nie ma czasu dla rodziny, bo organizuje piknik parafialny, to coś jest nie tak.
Parafie, które nie są wspólnotami – to jest ta druga bolączka, którą pokazały syntezy. Ale tutaj odpowiedzialność ma proboszcz. Ja mu z chęcią pomogę jeżeli zechce i mnie do tego zaprosi, podobnie, jak ja mogę do mojej rodziny zaprosić księdza. Ale to zadaniem proboszcza jest ożywić parafię i zaprosić wiernych do tego, by działali.
Trzeci problem to diecezje, które działają bez wizji, bez planu, z dnia na dzień, z ogromnymi problemami komunikacyjnymi. Ale za to odpowiedzialny jest biskup.
Podsumowując – lektura syntez była dla mnie przełomowa. Sprawiła, że wiem, na czym powinienem się teraz skupić. I to rzeczywiście w praktyce zmieniło moje działanie. Jeszcze większą uwagę zwracam na to, by przekazywać wiarę dzieciom, żeby się z nimi modlić, żeby błogosławić, żeby opowiadać im o Jezusie. Zostawiam trochę parafię i inne inicjatywy a wkładam serce w to, co jest moim podstawowym obowiązkiem.
Papież Franciszek, organizując synod tak bardzo od dołu, zaproponował nam doświadczenie indywidualne. Myślę, że w wielu przypadkach – jak w moim – było to doświadczenie przemieniające. I wydaje mi się, że ono może niejako „wędrować wyżej”, przemieniając strukturę Kościoła. Przez proces synodalny Kościół nie zmieni się szybko. Ale tu nie chodzi o nagłe zmiany ale o ten ferment, o przeżycie tego, że się słuchamy i że mimo różnic szukamy wspólnej drogi do Jezusa. I z tego może powstać coś nowego.
Co interesującego mówią nam statystyki synodalne w Polsce?
– Najciekawiej wyglądają one w odniesieniu do archidiecezji krakowskiej. Według źródeł archidiecezjalnych w synod zaangażowanych było ok. 105 tys. osób. To liczba osób, które uczestniczyły w spotkaniach synodalnych lub przekazały ankiety. Byłem tak zdumiony tą informacją, że aż trudno mi było w to uwierzyć. Jest to wyjątkowy wynik nie tylko w skali Polski (gdzie liczba osób zaangażowanych w synod w poszczególnych diecezjach waha się od 1200 do ok 12 tys.) ale również w skali świata. Dla porównania w całych Włoszech w synodzie wzięło udział 500 tys. osób, w Hiszpanii 215 tys., we Francji 150 tys. A tu mówimy o jednej diecezji! Trochę nie potrafię wytłumaczyć, że tak łatwo przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Jestem zdania, że albo liczący statystyki się pomylili, albo wydarzył się tam jakiś wielki synodalny cud. I to jest ważne pytanie do archidiecezji krakowskiej – jeśli rzeczywiście tak wiele osób wzięło udział w synodzie, to skąd to się wzięło, jak to się stało, że ci ludzie chcą rozmawiać, angażować się w Kościele tak dużo bardziej niż gdzie indziej?
Abstrahując od danych z archidiecezji krakowskiej wydaje się, że nasz udział w synodzie jest porównywalny z tym, jak to wyglądało w innych krajach, o podobnej strukturze. W ramach analiz na stronie porównywałem liczbę osób, które wzięły udział w synodzie do liczby katolików w danym kraju oraz liczby dominicantes (uczestniczących w niedzielnej mszy) i communicantes (przyjmujących komunię). Polska i Włochy wypadają np. dość podobnie, jeśli chodzi o procent osób zaangażowanych w synod spośród tych, które chodzą do kościoła – to ok. 2 proc. Inaczej jest w przypadku Francji, gdzie na 35 mln wiernych tylko 2 proc. chodzi do kościoła. W synod zaangażowanych było aż 20 proc. dominicantes. To zresztą jest reguła dotycząca całego Kościoła – w Kościołach mniejszych udział wiernych był relatywnie wyższy niż w większych.
Ogólnie natomiast w Kościele uczestniczyło od 0,5 do 1 proc. wiernych oraz od 1,8 do 2 proc. dominicantes. To nie jest masowy udział. To nie jest dużo.
>>> Przeor Wspólnoty z Taizé: Synod Biskupów musi wysłuchać wszystkich głosów
Czy ten niewielki procent uczestników synodu jest rozczarowaniem, czy raczej tego właśnie należało się spodziewać?
– Tego rodzaju ćwiczenie robimy po raz pierwszy w Kościele. Niezależnie od wszystkiego, powiedziałbym, że jest to bardzo odświeżające, pokazujące, ile naprawdę jest wśród nas osób, które w jakiś sposób są zatroskane o to, co się dzieje w parafiach. To swego rodzaju „sprawdzam”. W Polsce wzięło udział w synodzie od 100 do 200 tys. osób. To jest ten rząd wielkości. Tę liczbę należy jeszcze pomnożyć przez 2, gdyż w synodzie uczestniczyło ok. 50 proc. parafii; część środowisk nie zaangażowała się z powodu swoistej antyreklamy wokół synodu. A zatem od 200 do 400 tys. wiernych – tyle mniej więcej w Polsce jest osób realnie zatroskanych o Kościół, niezależnie od formy duchowości. Procentowo wygląda to podobnie w innych krajach.
Globalnie w synodzie wzięło udział, według moich szacunków, od 8 do 15 mln. ludzi. Czy to dużo? Czy to mało? Głoszenie naszej wiary zaczęło się od 12 osób. A co może zrobić 8 milionów?
Jakie szczególnie interesujące środowiska wzięły udział w synodzie?
– Od razu przychodzi mi na myśl Synod Artystów. Było to niszowe wydarzenie ale dla mnie okazało się ono ważnym i otwierającym doświadczeniem. Początkowo nie miałem pojęcia, co synod i artyści mogą mieć wspólnego, kiedy jednak słuchałem wystąpień, które były transmitowane, uświadomiłem sobie, jak wielki obszar w życiu codziennym Kościoła nam umyka – obszar przekazywania wiary przez formę artystyczną, obraz, słowo, multimedia.
W naszym świecie sztuka jest zaniedbana. Wchodzimy do kościołów, które w większości epatują artyzmem nie naszego wieku. Ta estetyka do mnie nie mówi. Natomiast sztuka, która przemawia, która interesuje, zatrzymuje nas współczesnych, może sprawić bardzo wiele – zachęcić do zastanowienia się, zadania pytań o sens, zbliżyć do Boga, ożywić i zainteresować zwłaszcza osoby, które stoją gdzieś na uboczu.
Jest w Polsce mocne środowisko artystów, którzy chcą swoją pracę, czas i zaangażowanie oddać Kościołowi. Tylko Kościół (a dokładnie biskupi, osoby decyzyjne) musi ich przyjąć. Oni niejako „stoją u drzwi i kołaczą” – jesteśmy, możemy ofiarować swoje talenty, zechciejcie nas zauważyć…
Synodowi Artystów poświęciłem osobną zakładkę na stronie. Jest mi to jakoś bliskie i myślę, ze pozostaje wciąż w pewien sposób niezauważone. Tymczasem jest to duża szansa dla Kościoła, zwłaszcza, że to środowisko artystów jest już całkiem dobrze zorganizowane.
Co zostało nam po synodzie? Czy to ożywienie, które się pojawiło w wielu środowiskach ma szansę z nami zostać na dłużej? Czy są jakieś inicjatywy, które to ożywienie podtrzymują?
– Myślę, że najważniejsze jest to, co nam zostało w sercu. To doświadczenie spotkania, którego nie da się zapomnieć. Wie o tym każdy, kto brał w synodzie udział.
Co dalej? Sam również szybko sobie zadałem to pytanie. Stworzyłem też na stronie specjalną sekcję „Co dalej” w kontekście tych trzech problemów, które odkryłem i o których mówiłem wcześniej – rodziny, parafii i diecezji. W tej sekcji staram się zbierać różne inicjatywy, które mogą inspirować i wspierać pozytywne zmiany w tym zakresie.
Jeśli chodzi o rodzinę – zamieszczam wszystkie informacje, których sam bym szukał i które służą przekazywaniu wiary w rodzinie oraz tworzeniu więzi i relacji. Przykładem mogą być materiały przygotowywane przez Tomasza Zielińskiego „Usłyszeć na czas”, związane ze sposobem rozmowy i komunikacji z dziećmi. Ja osobiście się tego uczę, gdyż występowałem wcześniej często z pozycji wszystko wiedzącego rodzica. Analogicznie jednak do doświadczeń synodalnych – uczę się być otwarty na to by usłyszeć własne dzieci, to co chcą mi powiedzieć, tak by naprawdę móc odpowiedzieć na ich potrzeby i przekazywać wiarę w sposób, który będzie mocny ale nieinwazyjny.
Co dalej w parafii? – to pytanie, jak pomóc proboszczom ożywiać parafie, jakie dać im narzędzia. Pojawił się pomysł, by zebrać informacje o parafiach z całej Polski, które są prawdziwymi wspólnotami i które działają w pewien sposób ponadprzeciętnie. M.in. dzięki konkursowi „Aktywna Parafia” stworzyłem mapę ponad 30 takich parafii. Na stronie są podane kontakty do proboszczów lub innych księży tam pracujących. Można umówić się na kawę, pojechać, porozmawiać, dowiedzieć się, jak oni to robią, że parafia żyje. Zebrałem również informacje o programach pomagających w odnowieniu życia parafialnego, które działają w Polsce oraz inicjatywach posynodalnych, które mogą być dla innych inspiracją.
Ostatni poziom to diecezje. To ważne, bo bez wsparcia biskupa nawet najlepszy proboszcz niewiele może (chodzi np. o problem sukcesji proboszczów i rozwijania określonej wizji parafii mimo zmian osobowych, które są przecież nieuniknione). Potrzebne są też programy ożywienia dla całych diecezji. Nie mam na myśli ogromnych dokumentów posynodalnych, tylko programy pomyślane tak, by można je było łatwo przyjąć i wdrożyć. Na razie nie znalazłem ich u nas w kraju, ale są takie programy na świecie, zwłaszcza w diecezjach amerykańskich. Przykładem może być „Unleash the Gospel” („Uwolnić Ewangelię”) z Detroit, gdzie przedstawiony jest opis zmian struktur diecezjalnych, sposobu kształcenia kleryków oraz konkretne programy udostępniane parafianom i proboszczom.
Diecezje w USA przeżywają tak naprawdę to samo co my, tylko są jakieś 10 czy 15 lat do przodu. Skądinąd nie wiadomo, czy wkrótce ich nie dogonimy, np. w kwestii problemów z obsadą probostw itp.
To, co mnie ujęło w programach, które prezentuję na stronie wiąże się z tym, że nie koncentrują się one na organizacyjnych aspektach – takich programów jest wiele. Tutaj spojrzenie jest szersze, duchowe. To wyjście z założenia, że diecezja ma być diecezją ewangelizującą, diecezją uczniów misjonarzy, których zadaniem jest odkrycie w sobie gorliwości apostołów. Abp Allen Vigneron z Detroit napisał w związku z tym programem list, w którym mamy nie tylko teologię ale też konkretną mapę drogową, jak te założenia osiągnąć. Przekazane jest to w taki sposób, że każdy może się w tym odnaleźć. Co więcej, to nie jest tylko jeden dokument, plan, czy list ale całe spektrum spójnych działań.
Czy to przynosi już jakieś owoce?
– No właśnie warto o to zapytać. Po to umieściłem te informacje na stronie. Może to mogłoby być inspiracją także dla naszych biskupów. Dlaczego by nie skontaktować się, zorganizować telekonferencji, sprawdzić, dowiedzieć się jakie są efekty? Wiadomo, że nie da się takiego programu przenieść w całości do nas. Mamy swoją specyfikę ale chodzi o zainspirowanie się sposobem myślenia.
W październiku odbędzie się kolejny etap synodu o synodalności – Synod Biskupów. Czego, Pana zdaniem, oczekują w związku z tym wierni?
– Wierni w większości są obojętni. Nasze doświadczenie jest takie, że biskupi coś postanawiają a to i tak do nas nie przychodzi i nie zmienia naszego życia. Te wszystkie synody, które były – o Amazonii, o młodych, czy one coś zmieniły w naszym życiu?
A czy Pan czegoś oczekuje?
– Ja przede wszystkim mam zaufanie do Ducha Świętego. Uśmiecham się czasem widząc te przepychanki wokół synodu. Można powiedzieć, że wytworzyły się takie dwie grupy: jedna oczekująca rewolucyjnych zmian w Kościele, druga, która jest za tym, by absolutnie niczego nie ruszać. Skądinąd myślę, że my jako Kościół w Polsce mamy bardzo wyważone stanowisko – jesteśmy otwarci na zmiany ale w zgodzie z nauką Kościoła. Natomiast jestem przekonany, że Duch Święty wieje jak chce. Nie mam oczekiwań ale raczej otwartość, że to co się wydarzy będzie dla naszego Kościoła dobre i przygotowujące na to, co przed nami.
Etap kontynentalny synodu zakończył się siedmioma dokumentami końcowymi z poszczególnych Kościołów. W Apokalipsie mowa jest o tym, co mówi Duch do Siedmiu Kościołów. Teraz mamy możliwość usłyszeć, co mówi nam siedem Kościołów, co Duch mówi przez nie o swoim Kościele.
Wszystkie mierzą się z tymi samymi problemami – klerykalizmem, homiliami, które pozostawiają wiele do życzenia, z brakiem młodych. Ale patrzą na to z różnej perspektywy, widzą różne rozwiązania, mają inną wrażliwość na synodalność. Piękne jest, że możemy poznawać tę naszą różnorodność i podobieństwo. Zachęcam do czytania tych syntez. Przetłumaczyłem je automatycznie, ale to wystarcza, by się z nimi zapoznać.
Porusza mnie ta analogia z Apokalipsą. Te wszystkie dokumenty są przemodlone, oddają to, co wierni w Kościołach przeżywają. To jest rzadka sytuacja. Nie wiem, czy w historii Kościoła była kiedyś możliwość, by zebrać w tego typu syntezach głosy tak szerokiej grupy wiernych.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |