Fot. Paweł Gomulak OMI/oblaci.pl

Roman Kempka OMI: nie ma takiej chwili, żeby kapelan w więzieniu nie miał co robić

O codziennej pracy kapelana w zakładzie karnym dla kobiet Paweł Gomulak OMI rozmawiał z Romanem Kempką OMI. Wywiad zamieszczony został na portalu oblaci.pl.

Jest zimowe południe. Jak każdego dnia ojciec Roman Kempka OMI wraca z więzienia. Zapomniał, że umówiliśmy się na zdjęcie przed zakładem karnym. Spotykamy się na dziedzińcu klasztoru. Wracamy do więzienia dla kobiet w Lublińcu. Trzeba zadzwonić do kierownika ochrony i poprosić o zgodę na wykonanie fotografii. Z tonu rozmowy wyraźnie czuć niesamowitą życzliwość, jaką w więzieniu cieszy się kapelan. Mimo wielu problemów zdrowotnych misjonarza, nikt nie wyobraża sobie więzienia bez jego obecności. Podjeżdżamy przed wejście, współbrat wyciąga z samochodu chodzik, podchodzi pod drzwi. Tym razem jesteśmy tutaj, by przyjrzeć się jego codziennej pracy.

>>> Za więziennymi kratami rodzi się Chrystus [REPORTAŻ]

Paweł Gomulak OMI: Jak trafiłeś do więzienia? [śmiech]

Roman Kempka OMI: – Trafiłem całkowicie przez przypadek. Przyszedłem do Lublińca, miałem tu być najpierw w charakterze misjonarza ludowego i przez pierwsze dwa lata po przybyciu nim byłem. Wtedy kapelanem w zakładzie karnym był o. Mariusz Legieżyński i bardzo często chodziłem za niego, jako ekonom miał wiele innych spraw, jeździł też na różne prace i prosił mnie o pomoc. Tak zaczynałem – najpierw za niego, potem była zmiana, przez rok kapelanem był o. Tadeusz Rzekiecki, wtedy chodziłem razem z nim. Od 2011 roku jestem sam, na etacie, pracuje tam cały czas. Personel jest bardzo fajny, nigdy nie sprawiał żadnych problemów, kłopotów. Współpraca przebiega bardzo pozytywnie i do dnia dzisiejszego tam jestem.

Po co kapelan w więzieniu? Jak wygląda na co dzień twoja praca?

– Przede wszystkim trzeba z nimi być. Jest tu zakład karny dla kobiet, dlatego ta praca wygląda trochę inaczej niż w zakładzie męskim. Tak jak u mężczyzny jest kolor czarny i biały, tak u kobiet są tysiące odcieni szarego, a czarnego ani białego nie ma. Mają tysiące różnych problemów, spraw, kłopotów, które dla mężczyzny bardzo często wydawałyby się jakąś błahostką – dla nich jest to problem, przez który rozpada się cały ich świat. Bardzo często przychodzą, korzystają z obecności kapelana. Drzwi są zawsze otwarte, także widzą kto może być w środku. Zazwyczaj nie ma takiej chwili, żeby kapelan był tam sam. Na okrągło ktoś jest, ktoś przychodzi.

Prócz tego mamy różnego rodzaju spotkania, a to z jakimiś misjonarzami, czy przyjeżdżają siostry zakonne z Częstochowy. Weszliśmy w taki układ z siostrami, że raz na dwa miesiące przyjeżdżają z różnymi prelekcjami, pokazem jakiegoś filmu, czy przyjeżdżają z gitarami, albo nowicjuszki też nas tutaj odwiedzają.

Pasterka w więzieniu dla kobiet/Fot. Zakład Karny w Lublińcu

Piątek, sobota, niedziela są Msze święte dla wszystkich. Wszystkie oddziały mają możliwość uczestniczenia we Mszy świętej. Jak przypadają jakieś święta czy uroczystości, to wtedy mamy też Mszę świętą, dodatkowo nabożeństwo w każdą środę do świętego Józefa, pierwsze piątki miesiąca do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Cały czas coś się dzieje. Poza tym dochodzą obchody różnych świąt, na przykład wielkanocnych – w Wielki Piątek była zawsze droga krzyżowa, początkowo była przygotowywana przez kobiety – teraz niestety przychodzą takie osadzone, z których coraz trudniej jest wybrać kogoś do czytania na Mszy świętej. Wprowadziłem zmianę – jednego roku jest droga krzyżowa, na drugi ceremonie Wielkiego Piątku.

Każdego roku próbuję im stworzyć okazję do bierzmowania. Zawsze przyjeżdża biskup, albo częstochowski, albo nasz – gliwicki. I oczywiście obchód Bożego Narodzenia – taka wcześniejsza Pasterka. Zawsze trzy, cztery dni przed świętami, przed Wigilią – też zawsze jest jakiś biskup – i właśnie w ten sposób wspólnie chcemy uczcić Boże Narodzenie. Msza jest wtedy odprawiana na pierwszym oddziale, na korytarzu, a wszystkie pozostałe oddziały są pootwierane, żeby jak największa liczba mogła brać w niej udział.

Funkcjonariusze Służby Więziennej, których spotkałem w Lublińcu – szczególnie podczas kolędy – często mówią o tobie „nasz kapelan”… Jak wygląda twoja współpraca z pracownikami zakładu karnego?

– Współpraca układa się bardzo dobrze. Od samego początku nigdy nie było żadnego zgrzytu. Jedenaście razy asystowałem przy sakramencie małżeństwa naszych funkcjonariuszy, ochrzciłem 28 dzieci naszych funkcjonariuszy, którzy prosili mnie, żebym ja udzielił im tego sakramentu. Zawsze staram się być na wspólnych Mszach, uroczystościach czy pogrzebach. Nie tylko w tych chwilach miłych, przyjemnych, ale również w tych ciężkich, żeby z nimi być. Razem pracujemy, jesteśmy razem i wspólnie wszystko przeżywamy.

Patrząc na lata pracy za tobą, co mógłbyś uznać za sukces, z czego jesteś zadowolony, co cię buduje?

– Na pewno buduje mnie, że udało mi się wprowadzić trochę innowacji. Na przykład wypominki. Choć czasem daje się to we znaki, bo kobiety tak bardzo się przyzwyczaiły, że czytanie wypominek zajmuje więcej niż cały różaniec. Czasami jest 70, 80 kartek… Ale cieszy mnie to, że przychodzą.

Podobnie nabożeństwa październikowe, majowe, czerwcowe. Robimy je zawsze popołudniu. Szczególnie na nabożeństwach maryjnych zawsze jest pełna kaplica, przychodzi bardzo dużo kobiet. Matka kojarzy im się tak ckliwie i do Matki przychodzą. Podobnie we wszystkie święta maryjne jest większa frekwencja, nawet większa niż niekiedy na niedzielnej Mszy. Chociaż nie ma co narzekać. W piątek, sobotę i niedzielę są po dwie Msze święte – na te 220, 230 osób, które zazwyczaj tutaj są, to tak koło 80, 90 jest. Przychodzą chętnie, wiadomo nie wszystkie z pobożności, bo zdarzają się takie, które przychodzą załatwić jakieś sprawy. Nigdy nie było jednak żadnego incydentu podczas Mszy czy nabożeństwa, nigdy nie trzeba było nikogo wyprowadzać czy wołać oddziałowych. Te kobiety, które przychodzą, wydaje mi się, że wiedzą po co przychodzą.

Wprowadziłem zwyczaj, że jak ktoś umrze z rodziny, i na pogrzeb zazwyczaj nie jadą, to wtedy w dniu pogrzebu robimy Mszę za tego zmarłego, zmarłą, a kobiety mogą zaprosić kogoś z celi albo koleżanki i wtedy wspólnie bierzemy w tej Mszy udział.

Czy osadzone wspominają o powodach, z których znalazły się w więzieniu?

– Zdarzyło mi się kilka razy, że te, które skrzywdziły kogoś, prosiły o modlitwę. Jak kogoś zabiły, skrzywdziły, prosiły o modlitwę za nich, albo żeby odprawić Mszę. Czasami opowiadają, ale wiadomo, że większość jest niewinnych – sędzia się uwziął albo prokurator. Ale powtarzam, że niekiedy się zdarzało, że przychodziły i pytały, czy wypada się pomodlić za osobę skrzywdzoną. Przynoszą zapisane na kartce i na Mszy czy nabożeństwie za te osoby się modlimy.

Czy coś w tych osobach się zmienia?

– Niekiedy na przykład po Pasterce były osoby, które powiedziały, że one nigdy jeszcze na takiej Mszy nie były, nie wiedziały, że coś takiego w ogóle istnieje. Większość osadzonych jest religijnie zaniedbanych, z rodzin patologicznych. Tutaj zaczynają dowartościowywać to wszystko. Podobnie z sakramentami. Niekiedy przed bierzmowaniem trzeba było ochrzcić te osoby. Tak samo za mojego czasu do chrztu przystąpiło osiem osób.

Czy po wyjściu na wolność te osoby utrzymują dalej z tobą kontakt?

– Na pewno nie było takich sytuacji, że wyszły i zerwały kontakt. Dzwoniły, pisały listy czy kartki na święta. Niektóre piszą do dnia dzisiejszego.

Najtrudniejsze doświadczenie, z którym musiałeś się zmierzyć?

– Chyba najtrudniejsze doświadczenie jakie miałem, to rekolekcje w Strzebiniu. Wtedy była taka możliwość, że kilka osób jechało razem ze mną – przywozili je funkcjonariusze. Kobiety przyjechały z wielkopiątkową drogą krzyżową, wystawiały ją i się pomyliły. Tak się rozkleiły, że nie dały rady jej poprowadzić. To był chyba dla mnie najtrudniejszy moment. Po nabożeństwie żaliły się, że „zawaliły” – ciężko było je uspokoić, że każdemu może się przydarzyć pomyłka. Bardzo to przeżywały, że nie wyszło tak jak powinno.

Czy żałujesz, że kiedyś przekroczyłeś pierwszy raz bramy więzienia jako kapelan?

– Oj, chyba nie, bo to naprawdę jest potrzebna praca, daje dużo zadowolenia, satysfakcji. Chociażby to, gdy wychodzą. Mało kiedy się zdarza, żeby nie przyszły podziękować. Nawet dla tych osób warto to robić. Żałować, na pewno nie żałuję.

Źródło: oblaci.pl

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze