Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Rozwiewając obawy. Wieści z „synodalnego” Kościoła w Meksyku [KOMENTARZ] 

Wydaje się, że różne, pełne obaw, głosy na temat obecnego Synodu biskupów nieco ucichły. Nie oznacza to, że ich nie ma, ale temat jakby się „zużył”. Nie chcę jednak pisać na temat samego Synodu – rozumiem obawy niektórych katolików co do niego. Chciałbym opowiedzieć nieco o synodalności, której w żadnym wypadku obawiać się nie należy. 

Przedstawię ową „synodalność” na podstawie archidiecezji Guadalajary w Meksyku. Zaznaczam, że Meksyk to kraj ogromny. W różnych rejonach katolicyzm potrafi wyglądać bardzo odmiennie – od synkretycznych pseudokatolickich kościołów po tradycjonalistyczne wspólnoty. Moje doświadczenia koncentrują się głównie jednak właśnie w Guadalajarze, gdzie mieszkam. Warto dodać, że to archidiecezja, która bije światowe rekordy, jeśli chodzi o wyświęcanie nowych kapłanów. Kościół funkcjonuje tutaj od dawna na sposób „synodalny”, przy dużym udziale świeckich, którzy mają spory wpływ na to, jak wygląda życie wspólnoty. Pewnym symbolem owej „synodalności” jest napis, który zauważyłem w parafii pw. św. Tereski od Dzieciątka Jezus ogłaszający, że „od 75 lat idziemy razem jako parafia”. Jak już wiele razy to było mówione, właśnie o to, by „iść razem” w synodalności chodzi. I nie tylko w synodalności. Ten rodzaj wspólnotowości, zniszczonej przez nowożytny indywidualizm, jest nieodłączną cechą wielu społeczności tradycyjnych. Tradycjonaliści zatem nie powinni się tego obawiać.  

>>> Być znakiem miłosierdzia i sprzedawać popcorn. Tutaj synodalność jest realizowana już od… 2013 roku

Wspólnota 

Każdy, kto miał okazję wyjechać poza świat zachodni i poza kurorty w tych „krajach egzotycznych”, z pewnością doświadczył podstawowej różnicy kulturowej, jaką jest silne poczucie więzi rodzinnych i społecznych w tych niezachodnich kulturach. W niektórych przypadkach może to przyjąć formę nieco patologiczną, gdzie wspólnota całkowicie przytłacza jednostkę, jak w przypadku europejskich kolektywizmów – czy to lewicowych, czy prawicowych, które notabene były reakcją na XIX-wieczny liberalizm i indywidualizm, rozrywający tradycyjne więzi społeczne. W większości jednak mamy do czynienia z, rzekłbym, naturalnym porządkiem rzeczy – człowiek potrzebuje drugiego, potrzebuje wspólnoty. Zakłada to wzajemne zobowiązania, które odrzucają egoizm. Wspólnota zapewnia mi pewne dobra, a może to robić, ponieważ ja i inni jej członkowie respektujemy jej prawa i angażujemy się w jej życie – dajemy coś od siebie. 

Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Chciałbym bardzo mocno zwrócić uwagę na te dwa nieodłączne aspekty – szacunek wobec praw danej wspólnoty i zaangażowanie. Tak widzę „styl synodalny”, który w przypadku Kościoła ma jeszcze jeden ważny, dodatkowy, głęboko chrześcijański aspekt. Chodzi mianowicie o to, że każdy członek wspólnoty ma bardzo istotne znaczenie i może zapewnić swój nieoceniony wkład w jej życie. Wspólnoty tradycyjne niestety często pozbawione były tego elementu. Aż do średniowiecza w Europie (nie tylko Sparta!) czymś normalnym było porzucanie czy nawet zabijanie chorych lub ułomnych niemowląt, zwłaszcza płci żeńskiej. Liczyła się bowiem przede wszystkim „przydatność” danej osoby dla społeczności. Wraz z chrystianizacją ten obyczaj został mocno ograniczony oraz kulturowo „wyklęty”. Otóż, w Kościele jest miejsce dla każdego, kto chce przyjąć Ewangelię. 

Rozwiewając obawy 

Tutaj jednak wracamy do owego szacunku wobec praw i zaangażowania. Kościół oferuje zbawienie, które zakłada nawrócenie z dawnego, nieuporządkowanego, życia. Dlatego wspólnota, dbająca o dobro swoich członków, nie patrzy na „przydatność” danej osoby, lecz obliguje ją do nawrócenia. Oczywiście, ktoś, kto świadomie nie chce zerwać z grzechem, nadal jest członkiem wspólnoty (chyba że mówimy o poważnych sprawach kończących się ekskomuniką), ale Kościół będzie nalegał na zmianę postępowania i przestrzegania praw, które w Kościele obowiązują. Myślę, że to logiczne i oczywiste, że będąc w pewnej grupie, zobowiązujemy się do przestrzegania zasad, które w niej panują. Tutaj chciałbym rozwiać obawy tych, którzy boją się rozkładu, przede wszystkim doktrynalnego i moralnego, Kościoła poprzez „styl synodalny”. 

Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

W Guadalajarze w Meksyku większość parafii, jak i generalnie Kościół lokalny, funkcjonuje w „synodalny” sposób. Myślę, że w dużej mierze wynika to z zachowanych wciąż tradycyjnych więzi społecznych. Parafia to wspólnota i to czuć niemal od razu. Świeccy mocno angażują się w duszpasterstwo czy procesy decyzyjne. Proboszcz często odsyła do swoich parafian po różne informacje, bo „oni wiedzą lepiej”. Nie dlatego, że proboszcz się nie interesuje tym, co się dzieje w parafii. Po prostu wierny świecki jest traktowany jako ważny i odpowiedzialny członek wspólnoty. Księża mogą w tym czasie zajmować się innymi rzeczami. Dzięki temu tutejsze parafie są niezwykle żywe – działają liczne grupy, parafianie organizują niemal pompatyczne obchody wielu uroczystości, w niedzielę pod kościołem pojawiają się stoiska z jedzeniem, niemal cały czas coś się dzieje i na każdym kroku widać świeckich – czy to w kancelarii, czy przy organizacji różnych wydarzeń. Wierny nie jest anonimowym przechodniem. Powszechne jest poczucie odpowiedzialności za wspólnotę parafialną, angażowanie się na rzecz ubogich czy chorych. 

Duża obecność świeckich szafarzy Komunii świętej nie spowodowała spadku czci czy wiary w realną Obecność/Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Jednocześnie to przełamanie klerykalizmu wcale nie spowodowało odejścia od nauczania Kościoła, jego moralnych zasad czy braku powołań i szacunku dla kapłaństwa. Przeciwnie, powołań jest porównywalnie dużo, a kapłan jest tu mocno szanowany, zwłaszcza jego autorytet w ramach nauczania o wierze i moralności. O ile w wielu kwestiach księża odsyłają do świeckich, to w sprawach doktrynalnych świeccy często odsyłają do księży, którzy nierzadko mówią bardzo wprost czy wręcz dobitnie. Nie boją się ganić swoich wiernych, gdy wymaga tego sytuacja. Nie ma miejsca na relatywizm moralny czy nieuzasadnione teologiczne nowinki. Świeccy raczej nie tracą czasu na jałowe debaty pseudoteologiczne. Mimo ogromnego zaangażowania kobiet w parafię, w tym powszechnego zwyczaju rozdawania przez nie Komunii świętej jako szafarki, żadne pomysły o kapłaństwie kobiet się nie szerzą, a przynajmniej nie mają większego przebicia. Co więcej, olbrzymia liczba nadzwyczajnych szafarzy Komunii w żaden sposób nie wpłynęła negatywnie na cześć wobec Najświętszego Sakramentu (jak to się sugeruje czasem). Nikt nie kwestionuje realnej Obecności. Wręcz przeciwnie, cześć wobec Sanctissimum jest tu niezwykła. Uważam, że większa niż w Polsce. To pewien paradoks, przeciętny meksykański katolik nie będzie potrafił dywagować na temat transsubstancjacji. On po prostu wie, że w Sakramencie jest Pan Jezus – żywy i obecny. I tyle mu wystarczy. 

Radykalna wierność zasadom, ale nie konserwatyzm 

„Synodalność” w żaden sposób nie wpłynęła też na zmiany w postrzeganiu „tradycyjnej” moralności czy, nawet trzeba powiedzieć, obyczajowości. Pokazuje to, że „synodalność” wcale nie musi powodować liberalizacji. Przykładowo, katoliczki zazwyczaj nie odwiedzają swoich chłopaków w ich domach. To chłopak może przyjść do nich i przebywać jedynie w salonie, chyba że w innym pokoju znajdują się akurat jej rodzice. Przed ślubem nieakceptowalne są wspólne podróże obejmujące nocleg, chyba że podróżuje się z rodzicami lub z grupą znajomych, gdzie mężczyźni mają swój pokój, a kobiety swój. Myślę, że obecnie w Polsce podobne obyczaje mogą być uznane za dość mocno „konserwatywne”. 

Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Nie chcę tutaj tworzyć obrazu utopii bez problemów. Tutejszy Kościół ma swoje problemy (jak szerzący się kult Świętej Śmierci) i skandale. Nie chcę też odmalowywać wizji „konserwatywnej” idylli z marzeń obrażonych na rzeczywistość „tradycjonalistów”. Kościół tutejszy nie jest konserwatywny, bo wciąż się zmienia, jest otwarty na nowe idee, ale te, które dają się pogodzić z doktryną Kościoła. Podałem przykłady miejscowej katolickiej obyczajowości, aby unaocznić, że synodalność czy nawet radykalne zmiany w życiu Kościoła nie powodują liberalizacji w moralności czy zmian w doktrynalnym nauczaniu. Kościół może być inny, synodalny, nieklerykalny, a jednocześnie wierny nie tylko swojemu nauczaniu i tradycji, co nawet pewnym tradycyjnym obyczajom. 

Zagrożenie sekciarstwem 

Na koniec chciałbym podkreślić, że ta „synodalność” w funkcjonowaniu parafii – w mojej opinii – zapobiega też sekciarstwu. Pomimo licznych grup parafialnych nie widzę rozbicia wspólnoty w ramach jednej parafii. To jeden żywy organizm. Mam wrażenie, że w Polsce może i są liczne żywe wspólnoty, ale często niejako odłączone od życia parafialnego. Nie dotyczy to tylko szeroko komentowanego dawniej kazusu grup Drogi Neokatechumenalnej. Samotność świata zachodniego sprawia, że wielu katolików chętnie odnajduje się w grupach parafialnych, odkrywając w nich wspólnotę, tak ważną w życiu człowieka. Niestety, przy okazji brak nieraz więzi, które łączyłyby całą parafię czy Kościół lokalny. W skrajnych przypadkach prowadzi to do swoistego sekciarstwa. Okazuje się nagle, że parafianie niefunkcjonujący w ramach danej grupy są przez nią traktowani jako nieco gorszej kategorii, choć nie wyraża się tego wprost, a może i nawet jest to postawa nieuświadomiona w pełni. 

Śpiewy po mszy w parafii Jezusa Chrystusa Robotnika w Zapopan/Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Znane są także w naszym kraju wcale nierzadkie przypadki powstawania prawdziwych sekt. Podatni na ich destrukcyjny wpływ są szczególnie katolicy żyjący w indywidualistycznym społeczeństwie. A Kościół nie powinien oferować swoim wiernym sekt, lecz właśnie prawdziwą, chrześcijańską i synodalną wspólnotę. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze