Sebastian Zbierański: mów „batiuszka”, a nie „pop”. Potrzebujemy języka, który nie wyklucza [FELIETON]
Żyjemy w społeczeństwie zróżnicowanym i podzielonym. Żyjemy w czasach, w których trudno przebić się przez hejt i wrogą narrację. Dlatego tym bardziej musimy starać się, by tym co mówimy i jak mówimy nie zadawać bólu, nie stygmatyzować, nie wykluczać.
Język stale ewoluuje. To oczywiście proces naturalny, choć wymaga od nas wzmożonej uwagi, bo nie zawsze da się łatwo weryfikować to, co trafia do słownika używanych przez nas wyrazów. Czasem zdarza się, że mimo dobrych intencji wyrażamy coś przeciwnego, bo gdzieś „zaplątało” się nam określenie, które paść nie powinno. Dobrze pamiętam przykład z autopsji: sam, chcąc opisać prawosławnego duchownego, dość długo używałem określenia „pop”. Zupełnie nieświadomie, że jego wydźwięk jest pejoratywny i można go porównać co najwyżej ze słowem „klecha”. To pozornie drobne odkrycie uświadomiło mi jak ważny jest język, którym posługujemy się na co dzień. Troska o to, by używając go nie doprowadzać do sytuacji wykluczenia powinna mocno leżeć na sercu każdego chrześcijanina.
Nauka Jezusa
Język wykluczający, to wbrew pozorom wcale nie wymysł naszych czasów. Przed jego użyciem przestrzegał już Jezus. Widzimy to choćby we fragmencie Kazania na Górze, gdzie odwołuje się do zgubnych skutków nienawiści, nośnikiem której jest właśnie ludzka mowa. W Ewangelii wg św. Mateusza czytamy: „Kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego” (Mt 5, 22). Aramejskie określenie „raka” Biblia Tysiąclecia tłumaczy jako „pusta głowo” lub „człowieku godny pogardy”, ale i wśród używanych przez nas wyrazów z pewnością znaleźlibyśmy jeszcze wiele innych odpowiedników. Wyraźne podkreślenie Jezusa kary osądzenia przez Wysoką Radę (Sanhedryn, czyli najwyższa żydowska instytucja sądownicza) lub kary „piekła ognistego” to obraz konsekwencji wypowiedzianych słów, których nie da się cofnąć. Ten ewangeliczny przykład to wezwanie by zwrócić uwagę na to co, kiedy, do kogo i jak mówimy.
Problem realny
Choć problem wykluczania za pomocą języka dotyczy różnych przestrzeni i struktur społecznych, w ostatnim czasie mocno daje się on we znaki w odniesieniu do pojęć związanych z religią. Nie da się ukryć, że spotykamy się z nim także w naszym kraju. Hasła „kler na bruk”, czy takie, w których w odniesieniu do chrześcijan pada wulgaryzm są spotykane nader często. Językoznawcy nie bez ironii zauważają, że słowotwórstwo ożywiają ostatnio wyrazy o wyraźnie negatywnym zabarwieniu, jak „katole” czy „katotaliban”. Z drugiej strony trzeba też dostrzec narastające w języku napięcie związane z wyznawcami islamu. Szczególnie uwidacznia się ono w obliczu sytuacji dotyczącej próbujących przekroczyć polską granicę na wschodzie migrantów. Okazuje się, że pejoratywne już określenia islamista i fundamentalista oraz terroryzm i terrorysta dzieli niestety zaskakująco cienka granica. Coraz częściej wydaje się ona być zacierana.
>>> Ks. Alfred Wierzbicki: z tego konfliktu wyjdziemy osłabieni moralnie [KOMENTARZ]
Walka o uczciwy przekaz
Ze stygmatyzowaniem poprzez język – często zupełnie nawet nieświadomym, spotykają się na co dzień członkowie mniejszości wyznaniowych. Mimo, że w uszach katolika nie ma (oprócz brzmieniowej) różnicy między słowami „kalwin” czy „kalwinista” wyznawca ewangelicyzmu reformowanego może poczuć się urażony zastosowaniem tego drugiego. Dla luteranina podobnie przykre będzie usłyszenie w swoim kierunku „luter”, a dla mariawity „kozłowita”, co miałoby w domyśle nawiązywać do nazwiska założycielki mariawityzmu. Choć popełnianym przez nas błędom zazwyczaj nie towarzyszą złe intencje, o ukłucie wrażliwości jest bardzo łatwo. Sztandarowym przykładem jest tutaj ów „pop”, którego lepiej zamienić na „batiuszkę” czy po prostu „ojca”, bo taki sposób zwracania się do prawosławnego duchownego jest uważany przez wiernych za właściwy. Na szczęście na potrzebę poprawnego kształtowania świadomości w zakresie języka religijnego zwraca uwagę coraz więcej ekspertów, zwłaszcza poloniści i dziennikarze. Kilka lat temu w sieci ukazał się „Prawosławny minisłowniczek” autorstwa Tomasza Tarasiuka, w którym autor precyzuje znaczenie terminów dotyczących tego wyznania. Może sięgnąć do niego każdy internauta. Warto, by to i podobne wydania przyczyniały się do walki o dobry, uczciwy przekaz.
Jak nie obrazić?
Specyficzne słownictwo związane z mniejszościami wyznaniowymi nie należy do tego, którym posługujemy się na co dzień. Jak więc mieć pewność, że używamy go prawidłowo, z szacunkiem, nie dyskryminując nikogo? Najlepiej sprawdzić to u samego źródła. Agnieszka Filak ze Stowarzyszenia SOISH, zajmującego się monitorowaniem relacji państwa z kościołami i innymi związkami wyznaniowymi zaleca, by przed publikacją wypowiedzi dotyczących mniejszości wyznaniowych upewnić się, że nie popełniamy błędów np. w nazwach. Jak przekonuje, wystarczy krótki mail czy telefon do przedstawicielstwa takiej mniejszości i prośba o potwierdzenie lub skorygowanie zastosowanych określeń. Pomoże to nie tylko uniknąć potencjalnej konieczności prostowania informacji, ale przede wszystkim już na początku nie pozostawi niesmaku i nie obrazi. Inną kwestią jest natomiast to, że niektóre środowiska mniejszościowe mogą posługiwać się w swoim gronie pewnym rodzajem slangu – używając przy tym określeń powszechnie niedopuszczalnych jak np. wspomniane wcześniej „lutry”. Niezależnie jednak od kontekstu, naczelna zasada dotycząca zwłaszcza mniejszości wyznaniowych jest jedna: piszemy i mówimy tak, jak życzyliby sobie sami opisywani czy omawiani.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |