Święta Rodzina

fot. Michał Jóźwiak/Misyjne Drogi

Święta Rodzina, czyli o rodzicach nie tylko na ikonie [FELIETON]

Święta Rodzina zawsze wydawała mi się w jakimś sensie niedostępna. Była wizerunkiem na pozłacanej ikonie. Wizerunkiem dość odległym, wyidealizowanym i w gruncie rzeczy… obcym. Kojarzyła mi się bardziej z różnymi artystycznymi wizjami, aniżeli z prawdziwymi ludźmi, którzy stanowili rodzinę. Wszystko zmieniło się, gdy sam założyłem własną rodzinę.

Każdy z nas ma rodziców. I większość z nas ma doświadczenie wychowywania się w rodzinie. Kiedy jednak przeżywamy to jedynie od strony dziecka, mam wrażenie, że jest ono niepełne. Perspektywa syna lub córki jest oczywiście bardzo istotna i kształtuje się ona w nas przez wiele lat, ale dopiero kiedy stajemy się matką lub ojcem odsłania się przed nami zupełnie inny wymiar życia rodzinnego.

Jestem dzieckiem

Dziecko uczy się tego, czym jest rodzina na własnym przykładzie. Czasem jest to przykład bardzo dobry, a czasem nieco gorszy. Niemniej, gdy jesteśmy młodzi to chłoniemy wartości, postawy i emocje od naszego najbliższego otoczenia, czyli od rodziców. Uczymy się przeżywać radości i smutki, wzloty i upadki. Rodzice są dla nas zazwyczaj wzorami do naśladowania. Dla dziecka rodzina jest czymś oczywistym, bo zastanym od samego początku. To rodzice w głównej mierze kreują i kształtują tę wspólną przestrzeń. Patrząc na wizerunki Świętej Rodziny jako dziecko czy nastolatek widziałem przede wszystkim figurki z bożonarodzeniowej szopki. Maryja z Józefem byli dla mnie drugoplanowymi postaciami, które niemal przez przypadek pojawiły się w życiu Jezusa. I tyle. Jako bardzo młody człowiek nie dostrzegałem bliskich zależności pomiędzy losem ich i momi. Trzeba było czasu i zmiany życiowej roli, żebym dojrzał i zrozumiał więcej.

>>> Mąż na porodówce. Czy to dobry pomysł?

Jestem mężem

Potwierdzając tezę, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, muszę przyznać, że moje wyobrażenie o Świętej Rodzinie zaczęło się zmieniać, kiedy założyłem własną rodzinę. Zmieniłem swój sposób myślenia. Zacząłem rozpoznawać w tym wizerunku nie tylko święte postaci, ale także samego siebie. Pojawiło się poczucie, że to wzór do naśladowania, ale także wezwanie do wzięcia odpowiedzialności za tych, których kocham. Może to ryzykowna teza, ale łatwiej jest być dobrym dzieckiem niż dobrym mężem czy ojcem. Patrząc na Świętą Rodzinę jako dziecko nie widziałem nic poza świątobliwym obrazkiem. Kiedy jednak zacząłem doświadczać tego, czym jest odpowiedzialność za własną rodzinę, zobaczyłem coś więcej – motywację do podołania wyzwaniom i realny, konkretny wzór tego, jak moja rodzina powinna funkcjonować i wyglądać. Święty Józef dość niespodziewanie przestał być dla mnie milczącą w Piśmie Świętym postacią, ale facetem, który troszczy się o swoją żonę. I robi to w sposób heroiczny. Męski. Zdecydowany. Na przekór wszystkiemu.

fot. cathopic

Jestem tatą

Jeszcze szersze otwarcie oczu przychodzi wtedy, gdy pojawia się moment oczekiwania na przyjście na świat dziecka. To czas, kiedy mężczyzna naprawdę przestaje (a przynajmniej powinien przestać) myśleć o swoim komforcie. Po części także w jego rękach spoczywa los co najmniej dwójki najbliższych mu ludzi. Ta rezygnacja z siebie nigdy nie przychodzi łatwo. Zawsze mamy przecież jakieś plany, marzenia, ambicje zawodowe. Ciąża to moment, w którym mężczyzna musi to zweryfikować i wyważyć tak, aby zbudować w sobie i wspólnie z żoną w rodzinie odpowiednią hierarchię spraw i wartości. Na tym etapie Święta Rodzina jest pomocą niezastąpioną. I patrząc na ikoniczny wizerunek Maryi, Józefa i Jezusa widać coś znacznie więcej. Widać ludzi, który nie trafili na święty obrazek, bo tak się akurat złożyło lub tak wypada – skoro byli ziemskimi rodzicami Jezusa. Ich świętość nie jest kurtuazyjna. Ich świętość to trud narodzin, zapewne niezliczone nieprzespane noce, typowe rodzinne zmartwienia o zdrowie, pracę i tworzenie dobrych relacji – mimo pojawiających się trudności.

>>> Misja: ojcostwo. Jak się na to przygotować?

Jesteśmy rodziną

Jako dziecko nie mogłem widzieć w Świętej Rodzinie opiekuńczych, ale i strudzonych rodziców. Bo sam tego nie doświadczyłem od strony rodzica. Dopiero kiedy wziąłem odpowiedzialność za żonę oraz dzieci dostrzegłem w Maryi i Józefie rodziców, czyli ludzi pełnych troski. Bo przy całym pięknie bycia mamą lub tatą nieodłącznym elementem tej roli jest także bycie zmartwionym. Rodzic martwi się już od momentu, kiedy dostaje pierwsze niewyraźne zdjęcie USG. Nie da się przed tym uciec. I nie warto. Bo to szczególny rodzaj zmartwienia, który z jednej strony oczywiście obciąża, ale z drugiej kumuluje całą energię tylko po to, żeby afirmować swoje dzieci i dawać im całego siebie.

Świętą Rodzinę można poznać lepiej przez założenie własnej i zderzenie się z doświadczeniami, które na pewno były także ich udziałem. Wtedy zaczynamy widzieć i rozumieć więcej wydarzeń z ich życia. Stają się wówczas bliżsi, bardziej realni i są nie tylko wzorem, ale również orędownikami w sytuacjach dla rodziców trudnych. Tak przynajmniej było i jest w moim przypadku.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze