Jan Paweł II

fot. PAP/DPA/Dominik Obertreis

Święty Jan Paweł II podzieli Polskę? [FELIETON]

Wykorzystywanie postaci św. Jana Pawła II do celów politycznych to żadna nowość. Zawsze jednak używano wizerunku jednoznacznie pozytywnego, przy którym wielu ludzi, którym daleko było od Kościoła, chciało się ogrzać. Tym razem sięgnięto po Jana Pawła II w charakterze narzędzia podziału, z wieloma tragicznymi tego skutkami, których możemy doświadczyć w niedalekiej przyszłości.

„Ludzie całej Europy szli jak bydlęta na rzeź, dokąd obok rzeźników-cesarzy, królów, prezydentów i innych potentatów i wodzów prowadzili ich księża wszystkich wyznań, błogosławiąc im i pozwalając fałszywie przysięgać, że »na ziemi, w powietrzu, na morzu« itd.”

Ten cytat z Przygód dobrego wojaka Szwejka powoduje grymas odrazy na twarzach zarówno osób wierzących, jak i ateistów. Nie tylko dlatego, że świadczy o wprzęgnięciu religii w proceder zbrodni ludzkości popełnionej na sobie samej. Instynktownie czujemy, że wielu kapłanów tamtych czasów sprzeniewierzyło się swojemu głównemu zadaniu – głoszeniu Słowa Bożego, a przynajmniej postawili nad nim służbę państwu, którego, jak pisał Jaroslav Hašek, „chleb jedli”. Jest to przykład doprowadzenia do ekstremum skuteczności jednej z diabelskich taktyk, o których pisał Clive Staples Lewis w Listach starego diabła do młodego. Polega ona na wzbudzeniu przekonania, że chrześcijaństwo jest czymś ważnym, przy jednoczesnym nadaniu mu roli utylitarnej – na przykład unifikacji kulturowej państwa. Taka postawa jest w istocie bałwochwalstwem, ale zakamuflowanym, ponieważ Kościół jest publicznie doceniony, a jego pasterze darzeni są szacunkiem. Pokusa takiego wykorzystania chrześcijaństwa była obecna od niemal samych jego początków.

>>> Jan Paweł II – gdy upada mit [KOMENTARZ]

Rewolucyjny charakter

Chrześcijanie byli prześladowani w czasach rzymskich między innymi dlatego, że ich religia miała charakter rewolucyjny w odniesieniu do porządku społecznego. Panował wówczas monizm religijno-polityczny, czyli skupienie w jednym ręku władzy politycznej i religijnej. Cesarz rzymski był władcą ziemskim, ale jednocześnie przypisywano mu boskie atrybuty. Religia chrześcijańska nakazywała szanować władzę świecką, ponad jej nakazami stawiała jednak porządek moralny i duchowy. Gdy chrześcijan przybywało, zostali oni zaakceptowani przez państwo rzymskie, szybko jednak podjęto próby podporządkowania Kościoła władzy świeckiej. Wymykał się on jednak cezaropapizmowi. Jedną z pierwszych prób systematycznego uporządkowania relacji Kościół-państwo podjął papież Gelazy I. Postulował on zakaz łączenia władzy świeckiej i duchowej, oraz zależność tej pierwszej od drugiej w sprawach duchowych i na odwrót, zależność duchowej od świeckiej w sprawach doczesnych.

Nie ma tu miejsca na omówienie całej historii tych zmagań, jednak wystarczy spojrzeć na relację pomiędzy Rosyjską Cerkwią Prawosławną a władzami Rosji, by zrozumieć, że problem wciąż jest aktualny. Na marginesie warto dodać, że w świetle postulatów papieża Gelazego konkordat w Polsce jest jeszcze silniejszym narzędziem rozdziału Kościoła od państwa. Sprawa dość oczywista, są jednak środowiska, którym ciężko jest to pojąć. Księża nie piastują funkcji politycznych, ale przedstawiciele Kościoła mogą, jak wszyscy zresztą obywatele, zabierać głos w sprawach publicznych w odniesieniu do moralności. Ponadto państwo polskie dostrzega, że większość jego mieszkańców to katolicy, którym religia stawia konkretne wymagania – na przykład formalizowania związku małżeńskiego poprzez sakrament. Dla ich wygody pozwala zatem, by mogli jednocześnie zawrzeć ślub państwowy. Nie chodzi jednak tylko o oszczędność czasu, ale o eliminowanie napięcia pomiędzy obowiązkami względem Boga i państwa. Na przykład żołnierz, który musi spędzić niedzielę na poligonie, a jest wierzący, nie mógłby uczestniczyć we mszy świętej. Kościół i państwo powołują więc kapelana, dzięki któremu służbę da się pogodzić z wymaganiami wiary.

Okno papieskie Pałacu Biskupiego przy ul. Franciszkańskiej w Krakowie, fot. PAP

Ironia losu

Niemniej próbę wykorzystania religii do celów politycznych obserwujemy także we współczesnej Polsce. Jeszcze niedawno oglądaliśmy spoty wyborcze, w których politycy chwalili się zdjęciami z ojcem świętym Janem Pawłem II. Niezliczone są przykłady osób sprawujących najważniejsze funkcje państwowe, ogrzewających się przy jego postaci, a sprzeciwiających się katolickiemu nauczaniu. Jest to oczywiście naganne moralnie, stopniowo jednak pojawił się w naszym kraju bardziej szkodliwy sposób działania – wykorzystanie Kościoła, uosobionego w postaci Jana Pawła II, do dzielenia Polaków, co ma przynieść polityczne korzyści (można zapytać, czy tylko politykom krajowym, czy może również podmiotom zagranicznym?). Widać w tym diaboliczną ironię – papież, który zasiał ziarno solidarności w 1979 roku, jest teraz przedmiotem ogólnonarodowego sporu, powodem wzajemnej niechęci. Jest w tym oczywiście trochę winy Kościoła. Od dawna mówiło się o tym, że rozwodniliśmy nauczanie świętego papieża w kremówkach, aż w końcu przyszli młodzi ludzie, nie pamiętający jego czasów i słusznie zapytali – dlaczego właściwie mielibyśmy uznawać tego człowieka za autorytet?

>>> Przewodniczący KEP: przyszłym pokoleniom jesteśmy winni prawdę

Przerwać spiralę nienawiści

Samobiczowanie jednak tutaj nie pomoże. Podstawą jest przerwanie spirali nienawiści, a zacząć należy od siebie. Jest to oczywiście trudne, gdy widzi się zdjęcie młodej dziewczyny, sikającej na pomnik Jana Pawła II. Trzeba jednak uzmysłowić sobie prosty fakt, że odpowiadając agresją, również słowną, umacniamy ludzi w ich przekonaniach. Nie oznacza to jednak, że nie należy stawać w obronie polskiego papieża, ani rezygnować z środków prawnych w takich sytuacjach. Warto jednak szukać dróg porozumienia, jakkolwiek naiwne by się to wydawało. Co nam grozi, jeżeli tego nie zrobimy? Odpowiedź daje Pismo Święte, którego przesłanie ma przecież charakter uniwersalny, również w kwestiach społecznych. Chodzi o podział państwa.

W Starym Testamencie taką sytuację opisuje Pierwsza Księga Królewska. Syn Salomona, król Roboam odrzucił prośbę plemion północnych, by złagodził ciężary podatkowe narzucone przez jego ojca. Młody władca, mimo ostrzeżeń starszyzny, odpowiedział jednak, że będzie ich „karcił biczami z kolców”. Jego postawa doprowadziła ok. roku 930 przed Chr. do rozpadu państwa na podległe mu Królestwo Judy oraz Królestwo Izraela, którego władcą został Jeroboam. „Tak więc Izrael odpadł od rodu Dawida po dziś dzień” – można zapytać, czy tego chcemy dla Polski? Jednak z punktu widzenia wieczności większą tragedią było to, co stało się zaraz potem. Główne miejsce kultu – świątynia jerozolimska – pozostało przecież w granicach Królestwa Judy:

Dlatego po zastanowieniu się król sporządził dwa złote cielce i ogłosił ludowi: »Zbyteczne jest, abyście chodzili do Jerozolimy. Izraelu, oto Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej!«Postawił zatem jednego w Betel, a drugiego umieścił w Dan. To oczywiście doprowadziło do grzechu, bo lud poszedł do jednego do Betel i do drugiego aż do Dan”.

Jeroboam dla umocnienia swej doczesnej władzy przypieczętował podział religijny. Jeden naród znalazł się po dwóch stronach przepaści.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze