W drodze do Polski. List z zachodniej Ukrainy
O swoich wrażeniach z drogi przez zachodnią Ukrainę do Polski, spotkanych osobach i przeżyciach pisze w kolejnym liście przełożony dominikanów na Ukrainie, o. Jarosław Krawiec OP.
Od Niedzieli Palmowej, 10 kwietnia będzie on głosił rekolekcje wielkopostne w kościele św. Jacka w Warszawie. Prezentujemy treść listu (śródtytuły – red.):
Największy prezent
Drogie siostry, drodzy bracia,
Romek obchodził wczoraj swoje szóste urodziny. Kiedy dwa dni temu odwiedzałem braci w Czortkowie, akurat siedział razem tatą w kancelarii parafialnej naszego klasztoru, która jest jednocześnie pokojem gościnnym. Oglądali coś w komputerze. Zajrzeliśmy tam na moment, a on natychmiast podbiegł, przytulił się do o. Svorada i obwieścił nam wszystkim: „A ja będę miał za dwa dni urodziny!” Trochę się zawstydził, kiedy powiedziałem, że w takim razie musimy pomyśleć o jakimś prezencie. Jego tato natychmiast odparł, że dla nich największym prezentem jest to, że mogli się u nas schronić. Przyjechali całą rodziną z Kijowa na początku wojny i zostali gościnnie przyjęci w przez ojców Svorada i Juliana. Bracia już się przyzwyczaili, że w niewielkim domu jest teraz głośniej i weselej. Za to mama Romka potrafi świetnie gotować. To doskonały sposób, by zmiękczyć dominikańskie serca. Wracając z kościoła, oddalonego od klasztoru o ponad kilometr, odwiedziłem sklep z zabawkami. Mam nadzieję, że wóz strażacki z kloców Lego spodobał się małemu Romkowi.
Czortków, to ważne miejsce dla dominikanów. Nasz kościół zaliczany jest do najładniejszych świątyń katolickich w Ukrainie. Jest to też sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. W czasie drugiej wojny światowej Sowieci zamordowali tu naszych braci. Mamy nadzieję, że rozpoczęty przed laty proces beatyfikacyjny doprowadzi do wyniesienia ich kiedyś na ołtarze. W Czortkowie władze państwowe zwróciły naszemu Zakonowi budynek dawnego klasztoru, który znajduje się tuż obok kościoła. Niestety, w Ukrainie wciąż wiele dawnych obiektów sakralnych, a zwłaszcza klasztorów, nie zostało oddanych ich dawnym właścicielom. Nam się udało. Od jakiegoś już czasu planujemy, by to miejsce po remoncie służyło nie tylko za dom dla braci, ale stało się centrum pomocowym, trochę na wzór Domu św. Marcina w Fastowie. W obecnej sytuacji zrealizowanie tych planów wydaje się być nie tylko czymś właściwym, ale i bardzo pilnym.
Święty Józef ma sporo pracy
Do Czortkowa, jak niemal do wszystkim miast na zachodzie Ukrainy przyjechało wielu uchodźców. Widać wyraźnie, że na uliczkach urokliwego podolskiego miasteczka jest mnóstwo rodzin i matek z dziećmi. Przy budynku rady miejskiej stoją namioty z pomocą humanitarną. Wsparcie udzielane jest również w grekokatolickiej katedrze. To nie jedyna świątynia, którą widziałem w Ukrainie, gdzie obok przestrzeli liturgicznej i miejsc dla wiernych przychodzących na modlitwę, stoją kartony z jedzeniem, środki czystości i góry pieluch dla dzieci. Pomyślałem o słowach Pana Jezusa: „Nie potrzebują odchodzić; Wy dajcie im jeść!” (Mt 14, 16). W tak wielu świątyniach jest teraz i Chleb Aniołów, Najświętsza Eucharystia, ale i ten chleb od ludzkich aniołów stróżów z całego świata, którzy nie zapomnieli o swoich siostrach i braciach wygnanych z domów przez wojnę. Ojciec Svorad, który jest Słowakiem, opowiadał, że często spotyka w naszym kościele modlących się uchodźców. Ktoś prosi o rozmowę, modlitwę, zapala świeczkę przed figurą Matki Bożej, czasem chce się wyspowiadać. W przeważającej większości nie są to katolicy, a bardzo często ludzie nie mający wcześniej wiele wspólnego z Kościołem czy Cerkwią. Przed laty, będąc proboszczem czortkowskiej parafii postawiłem w kościele figurę św. Józefa, jako orędownika emigrantów. Chciałem, by mieszkańcy miasta mogli pomodlić się za jego wstawiennictwem za swoich bliskich, którzy emigrowali z Ukrainy. Teraz, święty Józef, ma sporo pracy. On wie, co znaczy być w drodze i uciekać przed gniewem Heroda. Święty Józefie, troskliwy opiekunie Jezusa i Maryi, patronie emigrantów i uchodźców, módl się za nami!
Wdzięczność za żołnierską służbę
Kolejne dwa dni spędziłem we Lwowie. Kiedy dotarłem do naszego klasztoru w tym największym i zarazem bardzo pięknym mieście zachodniej Ukrainy, o. Tomasz ubrany w biały habit i czarną kapę wychodził na wieczorną ekumeniczną modlitwę w intencji ofiar wojny. Dołączyłem się do niego. Panichida, czyli nabożeństwo żałobne w chrześcijańskich kościołach wschodnich, odbywała się w centrum miasta przy pomniku ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki. Obecni byli przedstawicie wszystkich konfesji miasta, w tym biskupi obu obrządków katolickich oraz lwowski metropolita Prawosławnej Cerkwi Ukrainy Dymytrij. W obliczu tragedii tysięcy Ukraińców zamordowanych w ostatnich tygodniach, których symbolem stało się podkijowskie miasto Bucza, coraz głębiej dostrzegam potrzebę wspólnej modlitwy i wołania jednym głosem do Boga o miłosierdzie. Na zakończenie uczestnicy zapalali niebieskie i żółte znicze. Zostały one ułożone na chodniku w kształcie herbu Ukrainy. W modlitwie uczestniczyło wielu uchodźców, których w tym mieście jest naprawdę bardzo dużo. To pierwsze tego typu ekumeniczne nabożeństwo we Lwowie od wybuchu wojny.
Czas wojny to trudne doświadczenie dla naszych parafii, klasztorów i dzieł prowadzonych przez Kościół. Swoje domy opuściło tak wiele osób, a spora ich część wyjechała za granicę. Kiedy i czy wrócą? Czas pokaże. Odczuwa się już ten dotkliwy brak, bo spora część tych osób, była aktywnie zaangażowanych w życie parafii i wspólnot.
W środę przed południem wyszedłem na spacer. Dowiedziałem się, że w grekokatolickim kościele garnizonowym odbędzie się nabożeństwo pogrzebowe trzech żołnierzy. Postanowiłem dołączyć się do modlitwy, której przewodniczył biskup. Nic o tych zabitych na froncie żołnierzach nie wiedziałem, ale uczestnicząc w ich pogrzebie, miałem poczucie jakby byli kimś mi bliskim. Modliłem się z wdzięcznością za ich służbę. Zapłacili najwyższą cenę, także za mnie, bym mógł być bezpieczny w Kijowie. Najstarszy miał 49 lat, pozostali to młodzi chłopcy. Patrząc na płaczącą i pogrążoną w wielkim bólu matkę jednego z nich, pomyślałem o Maryi, która stała pod krzyżem swojego Syna. Droga krzyżowa narodu ukraińskiego ma teraz w wielu miejscach kraju stację: „Złożenie do grobu”.
Kościół wypełniony ludźmi
Kościół był wypełniony po brzegi ludźmi. Było sporo żołnierzy, którzy nieśli trumny swoich towarzyszy. Obok mnie w długiej kolejce do wąskiego wyjścia ze świątyni stał cierpliwie przewodniczący ukraińskiego parlamentu. Przed wojną mieliśmy okazję krótko rozmawiać w Kijowie. Po jej wybuchu napisałem do niego wiadomość, zapewniając o modlitwie. Odpisał wtedy: „Ojcze, módlmy się za Ukrainę”. Teraz życzliwie zmieniliśmy kilka słów. Najważniejsi ukraińscy politycy rządzący krajem zdali trudny egzamin wierności ojczyźnie.
Podczas mojej podróży udało mi się odwiedzić siostry dominikanki w Czortkowie i Żółkwi. Od samego początku wojny zaangażowały się mocno w pomoc potrzebującym, organizując transporty pomocy humanitarnej. Nie uprzedziłem sióstr w Czortkowie, że się pojawię. Ilekroć u nich bywałem, zawsze były niezwykle gościnne, co objawiało się m.in. obficie nakrytym stołem. W warunkach wojny nie chciałem im robić kłopotu, więc postanowiłem zapukać do klasztornej bramy niezapowiedziany. Otwarła s. Eugenia, przełożona wspólnoty. Pozostałe dwie siostry pojechały zawieść pomoc humanitarną do Jaśniszcz, wsi oddalonej od Czortkowa o 125 km. To ważne miejsce, bo stamtąd pochodziła założycielka Zgromadzenia Sióstr Dominikanek, Matka Róża Kolumba Białecka.
Podzielić się doświadczeniem
Wczoraj wcześnie rano zajechałem do Żółkwi. Odprawiłem Mszę świętą w niewielkiej klasztornej kaplicy, gdzie wiszą ikony wielu naszych dominikańskich świętych. Dobrze modlić się w takim towarzystwie… świętych ikon i wspaniałych, dzielnych sióstr! Zjedliśmy śniadanie i siostry opowiadały o swojej posłudze. Wiele dzieje się w Żółkwi, bo to miejsce leży w pobliżu granicy z Polską. W pierwszych tygodniach wojny siostry bardzo mocno pomagały tysiącom uchodźców, którzy każdego dnia czekali na przejściach granicznych. Teraz przy współpracy z miejscowymi wolontariuszami zajmują się pomocą humanitarną, tak potrzebną wciąż Ukrainie. Dalej ruszaliśmy w drogę razem z Lianą, niezwykłą wolontariuszką z Żółkwi. Jest historykiem i pracuje w muzeum we Lwowie. Dużo się od niej dowiedziałem i nauczyłem o pomaganiu i życiu w warunkach wojny. Jechała, by odebrać transport akcesoriów medycznych z USA, które będą wkrótce ratować życie naszym żołnierzom na froncie.
>>> Dominikanin z Kijowa: zawierzenie Matce Bożej to dla nas wydarzenie symboliczne
Drodzy Czytelnicy moich listów, wczoraj przekroczyłem granicę i jestem w Polsce. Do Kijowa powrócę za około dwa tygodnie. Jeśli jesteście w Warszawie lub okolicach, to serdecznie zapraszam Was na rekolekcje, które będę głosił w kościele św. Jacka na ul. Freta od Niedzieli Palmowej do Wielkiej Środy. Ponieważ moje listy były zawsze dzieleniem się tym, co sam widziałem, słyszałem i przeżyłem w miejscach, gdzie toczy się wojna, więc zrobię przerwę w ich pisaniu. Chciałbym aby w niedalekiej przyszłości już żaden kolejny list i opowieść o wojnie nie były potrzebne. Bardzo Wam dziękuję za wielką solidarność z Ukrainą, za okazywaną pomoc, przekazywane pieniądze, a przede wszystkim za modlitwę i wielkopostne umartwienia ofiarowywane w intencji pokoju.
Z serdecznymi pozdrowieniami i prośbą o modlitwę,
Jarosław Krawiec OP, Lwów – Żółkiew – Warszawa, 8 kwietnia, godz. 8:45
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |