W takim rejsie lepiej nie uczestniczyć [RECENZJA]
To film, który w zeszłym roku otrzymał Złotą Palmę podczas Festiwalu Filmowego w Cannes. Nominowany jest też do najważniejszego Oscara – dla najlepszego filmu. Sprawdźmy zatem, czy warto zobaczyć „W trójkącie”.
Zacznę od tego, że trudno o tym filmie opowiedzieć tak, by nie zdradzić zbyt wiele z fabuły. A każdy spoiler może zepsuć przyjemność z oglądania. Tak, przyjemność – bo to naprawdę przyjemny seans, na którym można się świetnie bawić. Trzeba tylko wejść w konwencję i przyjąć do wiadomości, że na ekranie absurd będzie gonił absurd.
>>> Muzyka latynoamerykańska w Meksyku – krótki subiektywny przewodnik
Satyra
Jeśli ktoś myśli, że to historia o trójkącie miłosnym – to od razu piszę, że tak nie jest. Chodzi o zupełnie inny trójkąt (a powiedziałbym nawet, że o trójkąty). Najkrócej można powiedzieć, że to opowieść o bardzo dziwnym rejsie i o jego pasażerach. Bogacze wypływają na pełne morze, by na jachcie korzystać z uroków życia w luksusie. Dobrze widać to podczas kolacji kapitańskiej, gdy na ich talerzach pojawiają się wykwintne potrawy. Choć ta kolacja ma akurat bardzo nieoczekiwany obrót… I to ten moment, w którym kolejne zdanie zdradziłoby już zbyt wiele z fabuły! „W trójkącie” to przede wszystkim satyra na podziały społeczne, z którymi wciąż zmagają się społeczeństwa pewnie we wszystkich krajach świata. Bogaci i biedni. A w tym przypadku nawet bardzo bogaci – bo mało kogo stać na to, by wysłał helikopter po to, by na jachcie znajdującym się na pełnym morzu znalazło się kilka słoików popularnego kremu czekoladowego do kanapek. Ot, taka zachcianka bogacza. A podobnych, ekscentrycznych zachowań w tym filmie znajdziemy znacznie więcej. Twórcy „W trójkącie” świetnie wypunktowali hipokryzję, która potrafi towarzyszyć tym, którzy są „obrzydliwie bogaci”. Choć hipokryzja nie omija też niższych warstw społecznych. Wiem jedno – nie chciałbym znaleźć się na pokładzie jachtu, by przeżyć rejs podobny do tego, którego doświadczyli bohaterowie „W trójkącie”.
Zmiana reguł
Bogaci turyści i służący im bogacze. Tak bardzo klasyczny podział. Do czasu. Bo splot różnych czynników doprowadzi do tego, że te podziały społeczne zaczną się zacierać. Bohaterowie wejdą w nowe role – i nagle okazuje się, że nie wszystko da się załatwić pieniędzmi. Ważne są też umiejętności i po prostu zaradność (być może są nawet najważniejsze). A zaradność to cecha, która jest niezależna od zasobności portfela. W filmie „W trójkącie” największym sprytem wykaże się postać, której możemy długo nie zauważać. A to nagle dzięki niej dokona się swoisty przewrót i uporządkowany dotąd świat zacznie rządzić się nowymi regułami. Tak, piszę ogólnikami, bo straciliby Państwo efekt zaskoczenia, gdybym napisał, co tam się wydarzyło. Luksusowy jacht to bowiem miejsce nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jest w tym filmie jedna postać, która stoi jakby z boku wszystkich podziałów – to kapitan Thomas (wciela się w niego genialny Woody Harrelson – w tym filmie to zresztą jedyny „znany” aktor, pozostali członkowie obsady to mniej znane twarze). Kapitan jest dobrym obserwatorem i nie wpisuje się w podziały, przez co podczas rejsu jest właściwie na wewnętrznej emigracji. Choć i on swoimi działaniami doprowadza do kolejnych absurdalnych wydarzeń. Po postaci Thomasa widzimy też, jak bardzo zmęczyć może człowieka ciągłe bycie pomiędzy bogatymi a biednymi. Kapitan zdaje się że ma nam pokazać, że warto pójść trzecią drogą – drogą zasypywania podziałów.
Do kin!
Film ten klasyfikowany jest jako komedia. I faktycznie – można się na nim uśmiać. W kinie słyszałem naprawdę sporo wybuchów śmiechu, którym zresztą też byłem czynnym uczestnikiem. Nie jest to jednak taka prosta (żeby nie powiedzieć głupia) komedia, w której gag goni kolejny gag. Tutaj rzadko mamy do czynienia z humorem podanym na tacy, tym filmem rządzi absurd – trzeba wejść w tę konwencję. Jest to zatem komedia absurdu, można też powiedzieć, że tragikomedia – choć przede wszystkim właśnie satyra na klasowość, z którą się wciąż zmagamy. Mocno film ten skojarzył mi się z koreańskim „Parasite”. Fabuła jest zupełnie inna, ale tematyka jest podobna. Sposób przekazu również, bo przecież koreański obraz także był historią bardzo absurdalną i satyra na odwieczną walkę klas. Warto wsłuchiwać się w to, o czym rozmawiają bohaterowie „W trójkącie”. A rozmów jest między nimi rzeczywiście dużo. Z ich argumentami możemy się zgadzać lub nie – ale na pewno warto ich posłuchać. Te rozmowy dużo nam mówią o naszej kondycji, nie tylko tej czysto ludzkiej, ale też geopolitycznej. Pojawią się nawet cytaty z postaci, które zapisały się niechlubnie w historii świata i głębokie dyskusje wokół różnych ideologii politycznych. Już na początku filmu, gdy poznajemy głównych bohaterów, Carla i Yayę, dochodzi między nimi do słownego konfliktu – wywołanego zresztą bardzo banalną kwestią. Carl to zresztą bardzo ciekawy bohater. Jest przedstawicielem świata biednych wrzuconym w luksusy bogaczy. I ciekawie obserwuje się to, jak odnajduje się w nowej dla siebie rzeczywistości (albo raczej: czy się w niej odnajduje?). Seans „W trójkącie” to okazja do zobaczenia kina niebanalnego, nieoczywistego i zaskakującego. Nie oglądajcie trailerów – wtedy niespodzianek będziecie mieć jeszcze więcej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |