Wojciech Bonowicz: czuję się szczęśliwy z moimi przyjaciółmi z niepełnosprawnością [ROZMOWA]
– Najpiękniejsze chwile to te, kiedy my nic od nich nie chcemy i niczego specjalnie dla nich nie wymyślamy. Kiedy jesteśmy prości, uważni i mamy dla nich czas – mówi Wojciech Bonowicz w rozmowie z Justyną Nowicką.
Nikt, kto jest choć odrobinę empatyczny, nie chciałby pomyśleć, czy powiedzieć o sobie, że wyklucza ze swojego otoczenia jakieś osoby, ponieważ mają jakąś niepełnosprawność. Czasami jednak nie jest łatwo zrozumieć nam, w jaki sposób budować relacje z osobami, które są od nas inne. Wojciech Bonowicz, poeta, publicysta, felietonista od wielu lat w gronie swoich przyjaciół ma także osoby z niepełnosprawnością intelektualną.
Justyna Nowicka: Łatwo nam się wzruszyć losem osoby z niepełnosprawnością, ale trudniej wejść z nią w relację. Wyruszyć w nieznane. Odkryć nowy świat.
Wojciech Bonowicz: – To dotyczy osób z wielu różnych grup. Łatwo się nad czyimś losem wzruszamy, ale na ogół nie dotyka to naszego wnętrza. Problem wykluczenia to w gruncie rzeczy wewnętrzny problem każdego z nas.
Nie lubię mówić o wykluczeniu ogólnie. Raczej namawiam do tego, by każda i każdy z nas z osobna zastanowił się, kogo sam wyklucza. Na przykład – obok kogo nie chciałby mieszkać. Oczywiście, czasami są racjonalne przyczyny, dla których nie chcemy obok kogoś mieszkać – ktoś bardzo hałasuje albo robi bałagan na wspólnej posesji. Ale bywa, że powodem jest inny kolor skóry, inne pochodzenie społeczne czy status materialny. Wtedy mamy już do czynienia z wykluczeniem: wewnętrznie wykluczyliśmy kogoś z kręgu osób, które gotowi bylibyśmy dopuścić blisko siebie.
Jeszcze częściej dzieje się tak, kiedy posyłamy dzieci do szkoły. Rodzice dokonują wyboru szkoły, żeby dzieci nie trafiły na – ich zdaniem – nieodpowiednie towarzystwo. A kryteria tego, co „nieodpowiednie”, bywają różne.
Trzeba powiedzieć, że zdarza się także, że dotyczy to dzieci z niepełnosprawnościami.
– Osoby z niepełnosprawnościami to bardzo szeroka grupa. I oczywiście sytuacja osób z rozmaitymi niepełnosprawnościami jest za każdym razem inna.
Są w Polsce szkoły integracyjne, gdzie w klasie oprócz dzieci bez zdiagnozowanych niepełnosprawności są na przykład dzieci z zespołem Downa czy innymi dysfunkcjami. W szkole wydaje się, że wszystko jest w porządku. Dzieci są lubiane, zauważane. Ale kiedy któraś z koleżanek lub któryś z kolegów organizuje imieniny, to nierzadko dzieci z niepełnosprawnościami są pomijane i się ich nie zaprasza. Na ogół wynika to z jakiegoś fałszywego wstydu, niewiedzy, jak się zachować. Ale pokazuje jednocześnie, że te osoby tak naprawdę nie zostały włączone w szkolną społeczność.
Często rozmawiamy o wykluczeniu jako o czymś abstrakcyjnym. A ono przejawia się bardzo konkretnie. Ja mam akurat przyjaciół z niepełnosprawnością intelektualną. Ci najbardziej świadomi spośród nich doskonale wiedzą, kiedy są wykluczani. Widać to w zwykłych, codziennych sytuacjach. Na przykład przedstawiam komuś mojego kolegę z zespołem Downa i ta druga osoba nie podaje mu ręki. W zasadzie nie wiadomo dlaczego. Może się boi, czuje jakiś rodzaj dyskomfortu? Osoba, której nie podano ręki, natychmiast oczywiście odbiera ten sygnał. Czasami sama złapie tego drugiego za rękę i rozładuje całą sytuację. Ale często po prostu zamyka się i jest jej przykro.
>>>Niepełnosprawność. Przeszkoda na drodze do kapłaństwa?
Można powiedzieć, że boimy się, że osoba z niepełnosprawnością intelektualną zachowa się niestandardowo, a tymczasem to my się tak zachowujemy.
– Podoba mi się teoria, która mówi, że nie ma ludzi z niepełnosprawnościami, jest tylko niepełnosprawne społeczeństwo. Nie specjalne potrzeby są problemem, nie rozmaite odmienności, ale to, że my nie potrafimy się do nich dostosować.
Można zapytać: dlaczego mamy dostosowywać do czegoś, co jest odmianą, mniejszością? Zwykle wtedy odpowiadam, że przede wszystkim powinniśmy dążyć do budowy takiego społeczeństwa, które będzie lepiej siebie rozumiało, subtelniej postrzegało poszczególnych swoich członków. I akurat osoby z niepełnosprawnościami mogą nam w tym pomóc. Często podaje się pewien przykład. Kiedy osoby poruszające się na wózkach zaczęły domagać się łatwiejszego dostępu do miejsc publicznych, zaczęto wprowadzać dla nich rozmaite udogodnienia. Skorzystaliśmy na tym wszyscy – zniknęły wysokie krawężniki, ciężkie drzwi, w wielu miejscach zamontowano windy. Nie ma wątpliwości, że korzystają na tym także rodzice z dziećmi w wózkach czy osoby starsze i słabsze. Każdy z nas miewa gorsze dni. Jeśli staramy się budować świat w ten sposób, żeby lepiej czuły się w nim osoby z niepełnosprawnościami, to w końcu okazuje się, że wszystkim z nas jest w takim świecie lepiej.
Wykluczając innych, chcemy zbudować dla siebie większy komfort. A tymczasem, paradoksalnie, ograniczamy i zawężamy swój świat. Wykluczamy się z czegoś bardzo ważnego. Może też z odkrycia tego, że ktoś inny zmieni mój świat na lepsze.
– Jest wiele powodów, dla których warto mieć przyjaciółkę czy przyjaciela z niepełnosprawnością. Każdy z nas w ten czy inny sposób mógłby na tym „skorzystać”. W takiej relacji rzeczywiście odsłania się inny wymiar świata. Jeśli jest to osoba z niepełnosprawnością intelektualną, to świat przy niej staje się bardziej tajemniczy, mniej przewidywalny. Nie jesteśmy w stanie wejść w ich sposób odczuwania, ale możemy próbować – co z kolei działa oczyszczająco na nasz sposób widzenia świata i nasze własne relacje. Tym osobom bardzo zależy na tym, by relacje były podtrzymywane, by o nie dbać.
Nie chcą wiele, ale na pewno oczekują obecności, uwagi. Często wcale nie czekają na to, że coś dostaną. Tym, co dla nich jest najważniejsze, co przyjmują z wdzięcznością, jest obecność. Można w sensie materialnym nic nie mieć, ale być dla kogoś ważnym. Kiedy tego doświadczymy, wtedy przypominamy sobie, co tak naprawdę w życiu się liczy.
A co tak osobiście dają Panu relacje z osobami z niepełnosprawnością intelektualną?
– Ja po prostu czuję się z nimi szczęśliwy. Dużo szczęśliwszy niż bez nich. Dlaczego? Jest wiele powodów. Ale dwa są najważniejsze.
Po pierwsze, moi przyjaciele nigdy nie próbowali mnie zmienić, poprawić. Wszędzie, dokądkolwiek człowiek pójdzie, dostaje od innych dobre rady, jak powinien się zachowywać. Czasami te rady są słuszne, ale przeważnie jest ich za dużo i nie zawsze towarzyszą im dobre intencje. Natomiast osoby z niepełnosprawnością intelektualną przyjmują cię takim, jakim jesteś, ze wszystkimi niedoskonałościami. Nie jesteś zabawny – akceptują to, że nie jesteś zabawny. Grasz na gitarze – świetnie, cieszą się, że grasz na gitarze, i akceptują, że robisz to niedoskonale. Jest w nich otwartość, której my musimy się dopiero uczyć.
Po drugie – przemawia do mnie prostota tych relacji i tych spotkań. Męczy mnie, kiedy relacje międzyludzkie są nadmiernie wyrafinowane, dopasowane do konwenansów. Często wskutek tego pojawia się w nich jakaś fałszywa nuta. Natomiast z przyjaciółmi z niepełnosprawnością wszystko przebiega prościej.
Mam znajomego, który jest w spektrum autyzmu. Kiedy chce mu się pić – po prostu mówi: zrób mi herbatę. Bardzo lubię te jego proste komunikaty i bezpośredniość. W gruncie rzeczy to wiele ułatwia.
– Świat w ogóle cierpi na kryzys braku bezpośredniości, tak sądzę. W takim prostym byciu ze sobą chodzi o to, że po prostu jesteśmy i nic poza tym się nie liczy. Nie załatwiamy żadnych interesów, nie wytyczamy sobie żadnych innych celów – chcemy być razem, to wszystko.
Pojechaliśmy kiedyś cała wspólnotą na obóz letni. Jeden z organizatorów codziennie planował wycieczki, zależało mu, by jak najbardziej wypełnić nam czas. Po kilku dniach zaczęliśmy go błagać, żeby trochę ograniczyć te wyjazdy. Nasi przyjaciele z niepełnosprawnościami chcieli po prostu posiedzieć z nami przy herbatce, zjeść ciastko, przejść się na krótki spacer do lasu. Nie potrzebowali nieustannego nasycania się czymś nowym.
Wszystkie wydarzenia, wszystkie aktywności mają sens, jeśli fundamentem pozostaje to pierwotne „ja i ty”: że ja ciebie naprawdę widzę i doceniam w tym, jaki czy jaka jesteś. Ludzie często nie zauważają, jak bardzo oddalamy się od siebie – nawet od tych, których kochamy – kiedy zajmujemy się zbyt wieloma sprawami, zapełniamy go pracą, rozrywkami, zdobywaniem tego czy owego.
Życie z ludźmi z niepełnosprawnością intelektualną jest „nagie”. Co oczywiście powoduje też, że kiedy przychodzi cierpienie, ono także jest bardziej obnażone, bardziej dojmujące. Ale takie życie jest prawdziwsze, intensywniejsze.
Te aktywności, albo nawet nadaktywności, wynikają chyba z tego, że czasami ludzie boją się, że relacja z osobą z niepełnosprawnością jest bardziej jednostronna. Mają takie poczucie, że tylko oni są odpowiedzialni za tą relację. Może nawet wydaje im się, że w jakiś sposób muszą ją kontrolować.
Jest to powszechny kłopot. Wiele znakomitych skądinąd osób mówi mi, że zbudowanie takiej relacji ich przerasta. Kiedy zaczynamy rozmawiać o tym, co to znaczy, że ich przerasta, okazuje się, że osoby te stawiają sobie zbyt duże wymagania. I to je paraliżuje.
Moim największym odkryciem w ciągu tych lat spędzonych z przyjaciółmi z niepełnosprawnością intelektualną było uświadomienie sobie, że aby z nimi być, nie muszę wcale tak bardzo się starać. Wystarczy zbliżyć się do tego świata, przypatrywać się mu, towarzyszyć – nawet w milczeniu, jeśli nie wiem, co akurat powiedzieć. Często wolelibyśmy ukryć się za jakąś rolą, działaniem, rozweselać ich czy przynieść im jakiś prezent. I to jest w porządku. Ale najpiękniejsze chwile to te, kiedy my nic od nich nie chcemy i niczego specjalnie dla nich nie wymyślamy. Kiedy jesteśmy prości, uważni i mamy dla nich czas.
A nam tak trudno być prostymi ludźmi…
– Myślę, że jest to część większego problemu. W naszym życiu nie pielęgnujemy postawy, którą można by nazwać kontemplacyjną. Na ogół staramy się „czymś zająć”, robimy plany czy podejmujemy się jakichś zadań. A niechętnie wchodzimy w to najważniejsze zadanie, które polega na tym, aby być, trwać – i to trwać przy kimś.
Przygotowywałem niedawno książkę z tekstami ks. Józefa Tischnera, która nosi tytuł „Wolność człowieka gór”. Jest tam bardzo ciekawy fragment, w którym Tischner opowiada o tym, w jaki sposób ludzie budują swoje relacje z górami. Dla jednych jest to relacja oparta przede wszystkim na interesie – bo na górach można zarobić. Inni z kolei kochają góry dlatego, że mogą się z nimi zmierzyć, przeżyć z nimi jakąś przygodę. Ale ten najprawdziwszy, najbardziej miłosny stosunek do gór polega na tym, aby tam wejść i być, niczego od nich nie chcieć. Posłuchać, popatrzeć, przyjrzeć się temu na przykład, jak zmieniają się z godziny na godzinę, w miarę jak zmienia się światło…
Czegoś podobnego możemy doświadczyć, przebywając z osobami z niepełnosprawnością. Chodzi o to, żeby być, żeby odkryć radość bycia, radość prostoty.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |