Zdjęcie poglądowe fot. EPA/ROMAN PILIPEY

Wolontariusz: w ciągu doby wykonałem 20 kursów samochodem, by wywieźć ludzi spod ostrzału w Hostomelu

W ciągu doby wykonałem 20 kursów samochodem, by wywieźć ludzi spod ostrzału w Hostomelu; to był dopiero początek trudnego procesu ewakuacji cywilów – mówi Wowa, przedsiębiorca, który na początku rosyjskiej inwazji zorganizował ewakuację ponad 300 osób z Buczy, Hostomela oraz pobliskich wsi.

„Mam firmę budowlaną zatrudniającą 60 osób z okolic Hostomela. Gdy rozpoczęło się bombardowanie oddalonego o niecały kilometr od centrum miasta lotniska, ludzie wpadli w panikę. Otworzyłem piwnice firmy i zacząłem ściągać tam znajomych i pracowników – łącznie około 70 osób” – mówi Wowa, wspominając początek rosyjskiej inwazji. „Na początku nie wiedzieliśmy, co robić. Panowało przekonanie, że atakowane będą jedynie cele militarne, więc siedzieliśmy w naszym schronie. Szybko okazało się jednak, że jesteśmy w błędzie i musimy działać” – dodaje.

Mężczyzna wyjaśnia, że o istnieniu względnie bezpiecznego miejsca – opuszczonego przez studentów uniwersytetu w Buczy – poinformował go przyjaciel. „Sam przewóz ludzi z Hostomela do Buczy był bardzo niebezpieczny. Rosjanie zajęli już wtedy lotnisko, w mieście kręciło się wielu żołnierzy, a nasi próbowali odbić ten strategiczny punkt, więc nad miastem latało mnóstwo pocisków i ciągle słychać było strzały” – tłumaczy Wowa.

>>> Piekarz z Poznania rozdaje chleb w Buczy i Kijowie

fot. EPA/ROMAN PILIPEY

Schronienie w budynkach uniwersytetu

Przyznaje, że transport do Buczy „nie miał żadnej obstawy, nie był też z nikim uzgadniany”. „Przewoziłem tych ludzi swoim autem, osobówką; w ciągu jednego dnia wykonałem 20 kursów” – mówi, pokazując ślady po kulach na samochodzie. „Po tym, gdy wywiozłem osoby, z którymi ukrywałem się w schronie, rozpoczęły się telefony od innych ukrywających się w Hostomelu i okolicach ludzi. Zacząłem jeździć po domach i ściągać ich do buczańskiego uniwersytetu – to wszystko zajęło mi trzy dni. W budynku uniwersytetu schroniło się ostatecznie ponad 300 osób” – opowiada mężczyzna.

Zapytany o to, jak wyglądała ewakuacja z samej Buczy, odpowiada: „Na oficjalną informację zapewniającą nam bezpieczny przejazd czekaliśmy dziesięć dni”. „Ewakuacja była ustalona na poziomie rządowym pomiędzy Ukrainą i Rosją, ale Rosjanie i tak ostrzelali pierwsze wyjeżdzające z okolicy samochody. Oznaczyliśmy auta białymi flagami, napisami „dzieci”, ale to nic nie dało” – dodaje.

„Oczywiście byli ludzie, którzy pozostali w swoich domach czy piwnicach i z nimi też byliśmy w kontakcie. Gdy nadarzyła się szansa na wyjazd, zdzwanialiśmy się i koordynowaliśmy przejazd z jednego punktu zbiórki” – mówi.

fot. EPA/OLEG PETRASYUK

Wyjazd był straszny, ale o wiele gorsze byłoby zostanie

Wowa wspomina, że cały proces trwał kilka dni. „Rosjanie strzelali później co pewien czas do niektórych samochodów, wiele osób zginęło – chcieli nas zastraszyć, żebyśmy nie wyjeżdżali” – mówi. „Wyjazd był straszny, ale o wiele gorsze byłoby zostanie tutaj. Ludzie naprawdę się tego bali i byli skłonni podjąć ryzyko ewakuacji, wiedząc nawet o porozrzucanych wokół dróg ciałach” – tłumaczy.

Pochodzący z Buczy Sasza – który opuścił okolicę podczas drugiej próby ewakuacji – opowiada PAP, że w czasie rosyjskiej okupacji obszar niemal całkowicie pozbawiony był łączności ze światem zewnętrznym. „Potrzebny do koordynacji naszych działań zasięg dostępny był tylko w jednym punkcie położonym pomiędzy domami zajętymi przez najeźdźców. Nie mieliśmy innego wyjścia jak zakradać się tam i próbować połączyć ze znajdującymi się w Kijowie wolontariuszami” – wspomina.

Jeden z zajętych na obrzeżach Buczy domów należy do Nikity. „Chociaż w domu działa kuchnia, gotowali na ogródkowym grillu, próbowali korzystać z sauny, ale nie wiedzieli, jak ją uruchomić” – tłumaczy mężczyzna, oprowadzając reportera po zdewastowanym przez Rosjan domu. „Na ścianach i telewizorze wymalowali sprayem literę „V” – dodaje.

Po ewakuacji zebranych w piwnicy uniwersytetu w Buczy ludzi Wowa zaangażował się w transport chorych i rannych pozostawionym bez kierowców ambulansem. „Pojazd, którym jechałem razem z przyjacielem, został pewnego dnia zatrzymany przez Rosjan. Kazali nam wysiąść, a do auta zaczęli strzelać – przebili opony i podziurawili karoserię. Nam kazali złożyć ręce za głową i czekać. Przepytywali nas: co robimy, gdzie jeździmy; powiedzieliśmy, że rozwozimy leki i rannych. Po chwili kazali nam się odwrócić i uciekać tak szybko, jak potrafimy” – opowiada mężczyzna.

„W oczach tych żołnierzy widać było przerażenie, jedynie to udało mi się dostrzec i zapamiętać” – dodaje Wowa.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze