Wyolbrzymiaj dobro, a będziesz o 200% szczęśliwszy
O Polakach mówi się, że uwielbiają narzekać. To niemal nasz sport narodowy. Jeśli trzeba powiedzieć, co nas boli, czego nie ma, co trzeba zmienić i jak to kiedyś było dobrze, a teraz wszystko do kitu… to jesteśmy mistrzami.
Kiedyś rozmawiałam z koleżanką, która jest psychologiem, o tym jak to jest, że tak wielu ludzi ma niskie poczucie własnej wartości. Mamy coraz lepsze kosmetyki, jesteśmy fit, podróżujemy, doskonalimy się zawodowo albo po prostu nabieramy doświadczenia w tym, co robimy. A jednak ludzie wciąż nie wiedzą, co robią dobrze, nie doceniają tego, co osiągnęli, nie chcą próbować czegoś nowego i nie chcą zmiany, bo są przekonani, że i tak im się nie uda.
Oczywiście jest wiele przyczyn. Ale na pewno jedną z nich jest to, że w większości nie byliśmy, nie jesteśmy uczeni, by cieszyć się z tego, jacy jesteśmy. Z tego, jak pokonujemy własne słabości. Ile nowego wnosimy w świat. Raczej wmawia się nam, że powinniśmy być jak inni. Albo nawet lepsi niż inni. I taka ciągła rywalizacja, w zasadzie nie wiadomo o co, sprawia, że nie potrafimy cieszyć się ani sobą, ani innymi. W drugim człowieku widzimy konkurenta. Po prostu zazdrościmy innym tego, co mają, bo nie dostrzegamy tego dobra, które jest w nas.
A gdybyśmy tak zmienili sposób, w jaki patrzymy na świat? I zamiast tropić czyjeś albo swoje wady, z taką samą czujnością chcielibyśmy wydobyć dobro? Mówienie o cudzych wadach przychodzi nam z łatwością. Ich wyolbrzymianie też. Podobnie jest z myślami.
Muszę przyznać, że zdarza mi się skupiać uwagę na niemiłej uwadze jakiegoś nieznajomego, która natychmiast urasta do rangi dramatu tygodnia. I jeszcze kiedy przypomni mi się, jak kolega w drugiej klasie podstawówki wyśmiał moje warkoczyki. I rozdrapuję na nowo te rany. A czasami w ten sposób patrzę w przyszłość. I zamartwiam się na zapas tymi wszystkimi klęskami, które mogę ponieść, chociaż na razie nic nie zwiastuje, by miały się wydarzyć. I tonę w tym oceanie porażek.
A gdybyśmy tak patrzyli na te wszystkie jasne strony, które czasami dostrzegamy? Gdybyśmy wyolbrzymili dobro w swoim szefie i w koleżance przy biurku obok? Zobaczyli i wyolbrzymili coś pozytywnego w kliencie i w panu, który utyskuje przed nami w kolejce w supermarkecie? W sąsiedzie, który znów nie posprzątał po swoim psie? W swoim mężu, który chrapie i rozrzuca wszędzie brudne ubrania? W żonie, która czepia się drobiazgów i chce robić wszystko razem. W dziecku, które wpada w histerię na środku sklepu. W nastolatce, która nie chce sprzątać pokoju. I w prawie dorosłym młodym człowieku, który właśnie ma pięć nowych kolczyków i w ogóle nie zapytał nas o zdanie. W zwolnieniu z pracy. W tym, że musimy pracować. W teście ciążowym, który miał być negatywny. Albo właśnie czekaliśmy na pozytywny.
Co by się stało, gdybyśmy z taką mocą, z jaką doszukujemy się negatywów, chcieli dostrzec dobro? Gdybyśmy chcieli wyolbrzymić te wszystkie pozytywne aspekty życia? Gdybyśmy dostrzegli, że spotkało nas szczęście? Że coś potrafimy, że w czymś zrobiliśmy krok? Że umiem zapracować na sukces, że potrafię coś robić, że mam doświadczenie?
Nie po to, by innym pokazać i udowodnić. Ale by żyć prawdą, że jestem kimś więcej niż zlepkiem wad i porażek. Jestem olbrzymią wartością.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |