Z Ewangelią od domu do domu – katolicy, którzy dzielą się wiarą „jak Świadkowie Jehowy”
Wędrowanie z Biblią od domu do domu, od mieszkania do mieszkania, kojarzy się głównie ze Świadkami Jehowy. W Kościele katolickim też jednak funkcjonuje taka forma ewangelizacji, choć wielu katolików podchodzi do niej sceptycznie.
Zapytałem katolików, zaangażowanych w rożne aktywności w Kościele, co sądzą o takim sposobie ewangelizacji. Wbrew pozorom nie należy on w Polsce do rzadkości. Sam brałem w takich „akcjach” udział i chętnie podzielę się doświadczeniem i swoją opinią na ten temat.
>>> Ks. Budziński: ewangelizacja jest stylem życia [ROZMOWA]
Entuzjazm i sceptycyzm
Katolicy bardzo różnie podchodzą do takiej formy ewangelizacji. Zdecydowanie wiele osób kojarzy to przede wszystkim z nachalnością i działalnością Świadków Jehowy. To wydaje się być oczywiste, ale nie jest pełną prawdą. Sporo osób, które zetknęły się z takim właśnie sposobem głoszenia, są mu raczej przychylni i mówią o licznych nawróceniach, jakie z tego wypłynęły. Twierdzą też, że to droga apostolstwa, jaką obierali chrześcijanie w starożytności.
– Doświadczyłam takiej formy ewangelizacji – mówi Agnieszka z Gdańska. – Jest to pierwotna forma apostolstwa – taka, jaką prowadzili pierwsi chrześcijanie, czyli chodzenie od domu do domu i głoszenie Królestwa Bożego, wzywając do nawrócenia. To zatem nasz katolicki „pomysł”, który został przejęty przez Świadków Jehowy. Dlatego ja jestem jak najbardziej za. Uważam, że to bardzo dobra forma ewangelizacji. Znam też świadectwa osób, które doświadczyły miłości Boga właśnie poprzez taką formę ewangelizacji – dzieli się Agnieszka.
Wśród zaangażowanych katolików nie brakuje jednak i tych, którzy wątpią w skuteczność tego typu głoszenia. Nie negują jednak, że może to być odpowiednia forma, jeśli przynosi ona owoce. – Osobiście nie spotkałam się z taką formą ewangelizacji, chociaż kojarzę, że niektóre wspólnoty robią coś takiego – mówi Małgorzata z Poznania. – Ogólnie wychodzę z założenia, że nawet jeśli niektóre formy ewangelizacji do mnie nie przemawiają (np. dawanie świadectwa na ulicy, jak robi to Wspólnota św. Jacka), to skoro są osoby, które dzięki temu się nawracają, to jest to jak najbardziej na plus. Z drugiej strony pomysł chodzenia od domu do domu mocno kojarzy się ze Świadkami Jehowy i nie wydaje mi się, żeby to była dobra idea. Myślę, że mogłoby przynieść to odwrotny skutek – dodała.
Bardziej radykalny w swojej ocenie jest Paweł z Poznania, które nie widzi pozytywów takiej ewangelizacji. – Mam do tego stosunek negatywny. Uważam, że takie nagabywanie jest bardzo nieskuteczne i nie na tym polega prawdziwe przekazywanie wiary.
Posłać świadków do parafian
Ks. Marcin Sadownik jest proboszczem parafii pw. św. Jakuba Apostoła we Wrzącej Wielkiej w diecezji włocławskiej. Jako młody kapłan zaczął mocno angażować się w nową ewangelizację. Odnalazł tam metodę prowadzenia ludzi do Pana Jezusa. Zdarzyło mu się też chodzić od domu do domu, by opowiadać mieszkańcom o Bogu.
– Sam miałem okazję kiedyś odwiedzić w ten sposób kilkanaście rodzin w ramach rekolekcji – mówi. – Wychodziliśmy w parach i szliśmy do ludzi, by im głosić Ewangelię. To było ciekawe doświadczenie. Taka ewangelizacja pomaga nie tylko tym, którzy przyjmują gości mówiących o Jezusie, ale też i samym osobom, które chodzą, by dzielić się wiarą. Można w ten sposób bardziej indywidualnie porozmawiać o sytuacji, która dotyczy życia konkretnej osoby, rodziny – zwrócił uwagę.
Ks. Sadownik, pociągnięty osobistym doświadczeniem i pragnieniem rozbudzania wiary u mieszkańców swojej parafii, jako proboszcz zaprasza ekipy ewangelizacyjne, które odwiedzają mieszkańców z Dobrą Nowiną.
– W mojej parafii we wakacje dwa razy wspólnota z Lichenia miała okazję odwiedzać poszczególne rodziny właśnie w ten sposób – mówi. – Słyszałem, że były to głębokie rozmowy i doświadczenia duchowe, połączone nie tylko ze świadectwem, ale też zakończone modlitwą w intencji danej osoby czy rodziny. Okazało się, że czasami takie spotkania potrafią zmieniać życie. Uważam, że oczywiście to musi być dobrze przygotowane, potrzebne jest jakieś zaplecze logistyczne, odpowiednia formacja tych, którzy idą głosić, a przede wszystkim dużo modlitwy. U nas w parafii wcześniej ogłaszamy, że będzie taka akcja, że takie osoby będą chodzić w tej części parafii, że to jest związane z Kościołem katolickim. Mówimy, że za zgodą i wiedzą gospodarza ci ludzie mogą w domu porozmawiać o sprawach wiary. I wierzę, że Pan Bóg działa również w ten sposób – podsumowuje ks. Marcin.
„Głosić wszystkim, zawsze, wszędzie i na wszystkie możliwe sposoby”
Te słowa św. Dominika Guzmana, założyciela dominikanów, przemawiały do mnie zawsze bardzo mocno. Jeśli ktoś rzeczywiście wierzy, że odkrył bezcenny skarb, jakim jest Pan Bóg i Jego Ewangelia, to w sposób naturalny chce się nim dzielić. Wśród osób, które Boga doświadczyły niedawno występuje neofityzm i szczery zapał, lecz połączony czasem z nieumiejętnością i brakiem formacji. Dlatego ta formacja, o której mówił ks. Marcin Sadownik, w ewangelizacji jest tak samo ważna. Uważam, że formy ewangelizacji powinny być też dostosowane do okoliczności. Słowa św. Pawła o tym, że stał się „wszystkim dla wszystkich” (1 Kor 9, 22) mówią o indywidualnym podejściu. Osobiście nie widzę w wędrowaniu od domu do domu niczego złego, a nawet uważam, że taka przemyślana akcja ewangelizacyjna jest bardzo owocna. Sam tego doświadczyłem, sam widziałem, jak Chrystus działał, gdy o Nim mówiliśmy innym ludziom w ich domach. Pamiętam sytuację, gdy wpuściło nas pewne małżeństwo, a raczej jeden z małżonków. Ta druga strona bardzo się sprzeciwiała i atakowała nas różnymi złośliwościami. Mówiła, że nie będzie nas słuchać, ale wkrótce okazało się, że wracała do kuchni i w jej pobliże, aby „załatwiać różne sprawy” i wyraźnie się przysłuchiwała – coraz częściej i coraz bardziej bez żadnych pozorów. Dostrzegłem w pewnym momencie w jej oczach łzy. Pan Jezus ewidentnie działał w tym sercu, które wydawało się tak oporne. Nie robiły tego nasze słowa, lecz Boża łaska. Dla pozyskania dusz dla Jezusa każda godziwa forma jest dobra.
Mam natomiast wątpliwości związane ze skupianiem się jedynie na kerygmacie, rozumianym bardzo wąsko, bez odniesień na przykład do sakramentów czy szerszej doktryny. Przecież cała doktryna Kościoła jest kerygmatem przesiąknięta. Msza święta jest pełna tych treści, dlatego poprzez wyjaśnianie piękna liturgii i własne świadectwo jej przeżywania też można ewangelizować. Natomiast prawdą jest, że jałowa dyskusja wokół kwestii moralnych byłaby marną „ewangelizacją”. Po pierwsze moralność nie wypływa tylko z religii, lecz po prostu z natury. Jest czymś normalnym, że także ateiści uważają nie tylko morderstwa i kradzieże za coś złego, ale sprzeciwiają się również zmianom w rozumieniu instytucji małżeństwa. Po drugie, życie ewangeliczne, oddane Bogu i ludziom, które sięga dużo głębiej niż proste zasady moralne, nie jest możliwe bez łaski Bożej. Jest to zatem owoc i skutek relacji z Bogiem, a nie jej przyczyna. Najpierw trzeba usłyszeć i doświadczyć Ewangelii, by móc w nią uwierzyć i żyć nią w codzienności.
Ostatnia myśl, jaką chciałbym się podzielić, nie jest odkrywcza, ale nie dość jej przypominania. Uważam, że lepiej mniej mówić o Bogu, a więcej działać tak, by inni Go w naszym życiu widzieli. Nie ma nic złego w akcjach ewangelizacyjnych. Sam w nich chętnie uczestniczę. Ale Pan Bóg nie jest oderwany od rzeczywistości. Odwrotnie, jest właśnie tam, gdzie toczą się nasze codzienne sprawy. To tam jest nasze główne miejsce jako świeckich – żyć Ewangelią wśród rodziny, przyjaciół, w pracy. Wtedy nie trzeba dużo mówić o Panu Bogu. Prędzej zmęczylibyśmy ludzi wokół naszym ględzeniem.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |