fot. cathopic

Z kamerą przy ołtarzu

Ustawienie kamery na sam ołtarz? A może pokazanie ujęć również z wiernymi i innymi częściami kościoła? Zachowanie transmisji do późniejszego obejrzenia czy możliwość śledzenia mszy świętej tylko na żywo?

To najczęstsze pytania, na które odpowiadali w ostatnim roku wszyscy ci, którzy organizowali transmisje mszy świętych i nabożeństw. Pandemia i sanitarne obostrzenia wymusiły na proboszczach bardzo trudne decyzje. Wiernych w kościołach nie mogło być tylu, ilu by chciało. Limity były niekiedy bardzo bolesne. Do małych kościołów, w szczycie pandemii, mogło wejść tylko kilkanaście, a bywało że i kilka osób. Jednym z rozwiązań, które pomogło w tej sytuacji i z którego skorzystało wiele parafii były transmisje msze świętych w internecie. W tygodniu, w którym mówimy o różnorodności form celebracji liturgii eucharystycznej chcemy zastanowić się też nad tym, jak zrobić to dobrze. Dobrze, czyli tak, by nie uszczknąć nic z powagi i istoty Eucharystii.

>>> Dwóch Dominików (a zarazem dominikanów) zgłębia tajemnice Eucharystii

fot. cathopic

Transmisja parafialną ofertą

Do stałych transmisji w mediach tradycyjnych (radio) i elektronicznych (telewizja) dołączyła w ostatnim roku cała masa transmisji internetowych (na parafialnych kanałach na YouTubie, w mediach społecznościowych oraz na platformach streamingowych). Po pierwszej fali pandemii wielu z zaskoczeniem przyznawało, że polskie parafie bardzo szybko potrafiły dostosować się do nowych, trudnych warunków. Nie tylko te z wielkich miast, w których jest też wielu młodszych parafian, którzy są na bieżąco z technicznymi nowinkami. Również parafie z mniejszych miejscowości bardzo szybko zapewniły swoim wiernym łączność ze wspólnotą parafialną. W czasie pierwszej fali pandemii koronawirusa ponad 40% parafii rzymskokatolickich w Polsce transmitowało online msze święte – takie są wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie, Uniwersytetu Warszawskiego oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wśród największych polskich parafii ponad 75% transmitowało niedzielne msze, a spośród najmniejszych – 18,1%. Dzięki transmisjom wielu z nas mogło uprawiać tzw. churching (czyli wybieranie różnych kościołów na mszę świętą) już nie tylko w danym mieście czy regionie, ale wręcz w całej Polsce i poza jej granicami. Sam pamiętam, że w Triduum Paschalnym roku Pańskiego 2020 liturgię Wielkiego Czwartku śledziłem z kościoła w Poznaniu, a wielkopiątkową z kościoła w Warszawie. Transmisja mszy świętej stała się po prostu jedną z parafialnych ofert – jak galeria ze zdjęciami czy spis ogłoszeń parafialnych.

fot. PAP/Wojtek Jargiło

Oglądanie to nie uczestniczenie

W kolejnych okresach pandemii biskupi udzielali dyspensy od obowiązku niedzielnego uczestnictwa we mszy świętej. Rada Stała KEP zachęcała w tym czasie do duchowej łączności ze wspólnotą Kościoła poprzez transmisje radiowe, telewizyjne lub internetowe. Przy tej okazji przypominano o bardzo ważnym zastrzeżeniu. Przy transmisji nie można bowiem mówić o udziale w Eucharystii. Obejrzenie/wysłuchanie transmisji mszy świętej nie oznacza wzięcia w niej udziału. Nieważne z jakiegokolwiek medium skorzystamy – w żadnym wypadku nie możemy mówić o uczestnictwie w Eucharystii, jeżeli nie znajdujemy się bezpośrednio w miejscu, w którym jest ona sprawowana. Kościół rzymskokatolicki stawia sprawę jasno: uczestnictwo we mszy zakłada fizyczną obecność. W liście apostolskim Dies Domini w 1998 r. pisał o tym papież Jan Paweł II:

W wielu krajach telewizja i radio dają możliwość zjednoczenia się z celebracją eucharystyczną w tym samym momencie, gdy jest ona sprawowana w miejscach świętych. Tego rodzaju transmisje same w sobie nie pozwalają oczywiście wypełnić obowiązku niedzielnego, to bowiem wymaga udziału w zgromadzeniu braci, którzy spotykają się w określonym miejscu, z czym wiąże się też możliwość komunii eucharystycznej.

>>> Bp Balcerek: żadna transmisja nie zastąpi Eucharystii

fot. cathopic

Choć minęło już ponad 20 lat od cytowanego listu, to podejście Magisterium Kościoła w sprawie transmisji nie zmieniło się. Wierni nigdy nie są zatem zobowiązani do oglądania przekazu z nabożeństwa czy Eucharystii. Duchowni mogą do korzystania z transmisji wyłącznie zachęcać i robili to wówczas, gdy wierni z przyczyn obiektywnych (właśnie w czasie pandemii) nie mogli wziąć udziału w Eucharystii. Transmisje były w tym czasie bardzo ważnym i pomocnym narzędziem do duchowej łączności ze swoją parafią, ze wspólnotą wiernych. Co więc zrobić, by te transmisje spełniały najwyższe standardy? By nie urągały godności i istocie Eucharystii? Zapytaliśmy o to ks. Krzysztofa Porosło – dogmatykę i liturgistę. Wspólnie przygotowaliśmy kilka zasad, które – mamy nadzieję – będą pomocne. Pandemia powoli odpuszcza. Rząd ogłosił wczoraj, że możliwe będzie zapełnienie połowy miejsc w kościołach. Do tej pory obowiązywało ograniczenie pozwalające na obecność jednej osoby na 15 metrów kwadratowych powierzchni świątyni (w ostatnich dniach do limitu tego nie są jednak włączane osoby w pełni zaszczepione). Mimo wszystko transmisje zostaną pewnie z nami na dłużej i mogą być przydatne w przyszłości. Bądźmy więc mądrzejsi, by (gdy zajdzie taka potrzeba) zrobić to jeszcze lepiej.

Po pierwsze – bez retransmisji

Według ks. Porosło to bardzo ważna zasada. – Jeśli już chcemy (albo musimy) uczestniczyć w modlitwie za pośrednictwem telewizji czy internetu, to niech to będzie transmisja. Uważam, że raczej nie powinno się zostawiać zapisu mszy świętej po jej transmisji z możliwością obejrzenia po zakończeniu mszy – mówi liturgista. Innym rozwiązaniem, które stosuje wiele parafii, jest wygenerowanie po transmisji mszy świętej samego kazania, które można sobie odsłuchać i poddać osobistej refleksji.

Fot. cathopic

Po drugie – uważajmy na język, którego używamy

– Do języka wkradły się nam takie wyrażenia, jak „uczestnictwo we mszy transmitowanej”, „uczestniczyć w transmisji”. Słowo „uczestniczyć” tu nie pasuje… – podkreśla ks. Krzysztof i dodaje, że trzeba widzieć różnicę. W przypadku oglądania mszy w telewizji czy w internecie nasze uczestnictwo dotyczy transmisji, a nie samego wydarzenia liturgicznego, jakim jest msza. Transmisja ma mi pomóc w modlitwie, ale sama z siebie jej nie zastępuje. Najważniejsze jest duchowe doświadczenie modlącego się człowieka.

Po trzecie – transmisji i dyspensy nie nadużywać

W czasie pandemii abp Stanisław Gądecki zwracał uwagę na to, by nie doszło do sytuacji, kiedy chodzimy do pracy, po zakupy, uczestniczymy w jakimś stopniu w życiu społecznym, a rezygnujemy z uczestnictwa we mszy świętej, „bo jest dyspensa”. – Oczywiście, gdy są ograniczenia i limity nie zawsze da się być w kościele. Wtedy, gdy istnieje obiektywna niemożliwość uczestnictwa we mszy można bez wyrzutów sumienia nie pójść do kościoła. Chodzi o to jednak, by transmisji nie rozumieć jako pełnoprawnego zastępstwa. Transmisja nie istnieje na zasadzie równowagi. Byłoby niebezpieczne, gdybyśmy łatwo i szybko przeszli nad tym do porządku dziennego – zwraca uwagę ks. Krzysztof Porosło.

fot. cathopic

Po czwarte – transmisje codzienne czy tylko niedzielne?

Ks. Porosło jest zwolennikiem tego drugiego rozwiązania. – Mnie proszono o to, by w czasie pierwszego lockdownu transmitować codzienne msze. Nie zgodziłem się na to. Próbowałem jednocześnie zachęcać do pójścia w głąb we osobistej modlitwie i w przeżywaniu celebracji domowych, rodzinnych. Chodzi o to, by była to prawdziwa modlitwa, w gronie rodzinnym, która byłaby liturgią – mam na myśli przede wszystkim liturgię godzin. W dużej mierze ta modlitwa „wypadła” z naszej praktyki a szkoda – podkreśla nasz rozmówca. Pandemia była i nadal jest szansą, by uświadomić wiernym istnienie liturgii godzin jako codziennej modlitwy Kościoła, całego ludu Bożego, nie tylko duchownych – dodaje ks. Porosło.

Po piąte – ustawienie kamery tylko na ołtarz

Nie ma co rozpraszać widza – wiernego, który śledzi transmisję nabożeństwa. Niektóre telewizje pokazują też inne części kościoła, by uatrakcyjnić przekaz. – Pytanie, czy chcemy skupiać się na tym, co dzieje się przy ołtarzu, czy też chcemy oglądać to, jak wygląda kościół i kto w nim jest – mówi ks. Krzysztof Porosło.

>>> Dialog w praktyce, czyli ks. Krzysztof Porosło i Marcin Zieliński w jednej rozmowie [PODWÓJNA RECENZJA] 

Fot. cathopic

Transmisje na pewno pomogły w trudnym czasie, szczególnie w tym pierwszym szoku, jaki wywołała pandemia. Dzięki temu był możliwy kontakt z parafią, ze swoimi duszpasterzami. Myślę, że dzięki transmisjom ludzie skorzystali ze swoistego wirtualnego churchingu. Wielu wiernych śledziło poranne msze abp. Rysia z jego kaplicy w domu arcybiskupim. Łódź zyskała w tym czasie na pewno wielu nowych „diecezjan” – mówi ks. Porosło. Radzi też, by pamiętać, że Eucharystia to misterium, coś absolutnie najwyższej wagi. – Dla chrześcijan z pierwszych wieków byłoby wielkim szokiem, że obraz z Eucharystii wrzucamy do internetu czy transmitujemy go w telewizji. Wydaje mi się, że dla nas pamiątka ostatniej wieczerzy stała się tak zupełnie powszechna i powszednia, że traktujemy ją jak coś zwyczajnego a nie najważniejsze wydarzenie na świecie. Nie da się jej „przeżywać” rozsiadając się w fotelu i oglądając telewizję, jakby to był program rozrywkowy w telewizji. To problem przede wszystkim z naszą mentalnością. Zadajmy sobie pytanie o to, czy czujemy misteryjny charakter tego wydarzenia. Bo możemy nie oglądać transmisji i iść do kościoła, a nadal nie w pełni uczestniczyć we mszy świętej – mówi rozmówca misyjne.pl.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze