fot. PAP/EPA/ALESSANDRO DI MEO

Zaufanie wygasa. A czy wiara trwa? [KOMENTARZ]

Zaufanie do Kościoła w Polsce jest niemal najniższe w historii. Po 2016 roku staliśmy się też najszybciej sekularyzującym krajem na świecie. To nie są optymistyczne dane. Ale czy mamy szansę zrobić coś, by było lepiej?

„Kościół katolicki w ciągu dziewięciu lat stracił zaufanie prawie jednej czwartej społeczeństwa – wynika z badania przeprowadzonego przez IBRiS dla PAP. Obecnie niewiele ponad jedna trzecia Polaków deklaruje zaufanie do Kościoła” – podała w tym tygodniu Polska Agencja Prasowa. To jeden z najgorszych wyników w historii wspomnianych badań. Gdy o tym myślę, od razu nasuwa mi się pytanie, które brzmi: dlaczego?

Stała „oferta”

Odpowiedź można znaleźć w jednej z podanych również w tym miesiącu informacji dotyczącej faktu, że Polska po 2016 roku stała się najszybciej sekularyzującym krajem na świecie. A grupą, w której religia najbardziej traci na znaczeniu są młodzi ludzie. Prof. Katarzyna Zielińska – socjolożka religii z Uniwersytetu Jagiellońskiego twierdzi, że spowodowane jest to upolitycznieniem Kościoła katolickiego, jego podejściem do wiernych oraz pandemią, po której wielu ludzi nie wróciło do regularnego praktykowania.

Prof. Joerg Stolz z Uniwersytetu w Lozannie wyjaśnia natomiast, że młodzież na całym świecie staje się coraz mniej religijna. Natomiast zwraca on uwagę, że nasz kraj szybko się modernizuje, następuje w nim znaczący rozwój gospodarczy i technologiczny, co przekłada się na różnice międzypokoleniowe w podejściu do religii. Czy zatem można z tych słów wysnuć wniosek, że Kościół nie idzie z duchem czasu i z postępem technologicznym, a wiara przestaje być w jakiś sposób „modna”?

fot. Anna Gorzelana/misyjne.pl

Jeśli chodzi o postęp technologiczny – tutaj raczej się nie zgadzam. Bo przecież już właściwie każda parafia ma swoją stronę internetową, prowadzi media społecznościowe, można złożyć ofiarę za pomocą karty w kościele. I nawet coraz więcej muzeów sakralnych ma wystawy multimedialne. Księża działają w sieci, mamy katolickich influencerów, coraz więcej eventów, na których można ich spotkać i wiele ofert rekolekcji – zarówno tych stacjonarnych, jak i internetowych. Ale widocznie to nie wystarcza. Może jakoś podtrzymuje tych, którzy czasem w swojej wierze zbłądzą, może w jakiś sposób Kościół pokazuje tymi działaniami, że „jest na bieżąco”, jednak odnoszę wrażenie, że nie o to wszystko tutaj chodzi. Bo świat na skutek wspomnianego przez prof. Stolza postępu ma młodym ludziom coraz więcej do zaoferowania. Tymczasem Kościół wciąż ma tę samą, stałą „ofertę”, która widocznie nie wydaje się już tak atrakcyjna, jak dawniej. I myślę, że warto tutaj też przypomnieć badania Charlesa Taylora w „A Secular Age”, z których wynika, że młodzi – szczególnie z pokolenia Z chcą być przede wszystkim indywidualistami. I chociaż w Kościele każdy z nas ma swoją historię, to jednak ważna jest w nim wspólnota, działanie razem. Co więcej – Zetki chcą żyć tu i teraz i nie zastanawiać się tak bardzo nad tym, co wydarzy się za kilkadziesiąt lat. Dlatego raczej nie w głowie im chęć osiągnięcia zbawienia, które przecież w katolicyzmie jest tak ważne.

Kto?

Myślę, że warto się też skupić na wspomnianym przez Wojciechowską upolitycznieniu Kościoła. Sama wielokrotnie, gdy w nowym środowisku powiedziałam, że jestem wierząca, od razu zostałam „zakwalifikowana” do pewnej partii politycznej, o której raczej nie muszę tutaj wspominać. Mniejsza o to, czy jestem za nią czy też nie. Ale zwróćmy uwagę na fakt, jak bardzo w Polsce Kościół nie tyle ogólnie kojarzy się z polityką, co nawet z konkretną partią, z konkretnymi politykami. To przykre, bo – z jednej strony wynika z tego pewne uogólnienie. A z drugiej – pokazuje, jak bliski jest ten związek Kościoła i polityki. Znam wierzących, którzy czasem mają obawy przed przyznaniem się do wiary i nie dlatego, że się jej wstydzą, ale dlatego, że nie chcą po raz kolejny się tłumaczyć, że mają nieco inne poglądy niż politycy, do których od razu się ich porównuje.

I o ile rozpoczynanie świąt państwowych mszą świętą jest zrozumiałe, o tyle politycy wraz z hierarchami Kościoła na prywatnych spotkaniach, o których czasem piszą media to niekoniecznie dobry kierunek. Tak samo jak zabieranie głosu w sprawach politycznych przez księdza podczas kazania. Albo wręcz nakierowywanie wiernych „przypadkiem” podczas ogłoszeń parafialnych, na kogo powinni zagłosować, czego sama byłam świadkiem przy okazji tegorocznych wyborów prezydenckich.

Oczywiście powstaje tu też pytanie, kto tworzy obraz upolitycznienia Kościoła – politycy, duchowni, media? A może wszyscy razem?

W relacjach

Coraz częściej niż jeszcze kilka lat temu spotkać można osoby, które mówią, że wierzą w Boga, ale nie chodzą do kościoła, bo mają złe doświadczenia z księżmi. Coraz trudniej też z takimi osobami dyskutować. A przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Bo nie chodzi o to, by kogoś na siłę ciągnąć na mszę lub zmuszać do powrotu do praktykowania. Ale nawet zwykła rozmowa, w której wspominam, że sama poznałam różnych księży – lepszych i gorszych – często nawet nie powoduje u drugiej strony refleksji. Po prostu stałe jest u niej wspomniane wcześniej przeświadczenie i trudno je zmienić. Nie mówię tego oczywiście po jednej takiej rozmowie, ale po wielu. Może to efekt silnych emocji, dużego zawodu, może braku zaufania. Rozumiem osoby, które czują rozczarowanie, ale zastanawiam się, czy oddzielenie się od Kościoła jako wspólnoty rzeczywiście rozwiązuje problem. Przecież wiara to coś więcej niż relacja z księdzem. To też relacja z Bogiem i z drugim człowiekiem, który tak samo próbuje tej wiary szukać. I – co bardzo ważne – wiara to też łaska. I od nas zależy, czy ją przyjmiemy i na nią odpowiemy.

Ważna owca

Po opublikowanych przez IBRiS danych dotyczących zaufania do Kościoła, głos na platformie X zabrał bp Artur Ważny. „Szukałem dla siebie zrozumienia tych badań. Jedną z odpowiedzi znalazłem na modlitwie” – napisał, a następnie zacytował słowa św. Augustyna. Na końcu dodał: „Biję się w piersi, chociaż wiem, że to nie wystarczy”.

fot. PAP/Adam Warżawa

Ten wpis może nawet nie tyle, że mnie zaskoczył, ale zrobił na mnie wrażenie. Bo biskup pokazał nim, że jest świadomy tego, co się dzieje, że trudno mu tę sytuację zrozumieć, że czuje się za nią odpowiedzialny. Z tym że ten głos – choć ważny – oblicza polskiego Kościoła raczej nie zmieni. Potrzeba nam takich refleksji o wiele więcej. Nie tylko u księży, zakonników, sióstr zakonnych, ale też u świeckich. Bo wszyscy za wspólnotę Kościoła jesteśmy odpowiedzialni. Wszyscy powinniśmy się zastanowić nad tym, co możemy zrobić, by było lepiej. I nawet jeśli wydaje nam się, że my jako jednostki nie możemy zdziałać nic, to pamiętajmy o tym cytacie z Ewangelii: „Jeśli ktoś ma sto owiec, a jedna z nich się zgubi, czy nie pozostawi w górach dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie wyruszy na poszukiwanie zaginionej? Zapewniam was: Gdy ją znajdzie, ucieszy się nią bardziej niż [z] dziewięćdziesięciu dziewięciu, które się nie zagubiły” (Mt 18, 12-13).

A jeśli nasze działania nic nie zmienią, jeśli zaufanie do Kościoła wciąż będzie spadać, a Polska jeszcze bardziej się sekularyzować? Na myśl przychodzi mi tutaj tylko jedno słowo: zaufaj. Bo nie z takimi sytuacjami Pan Bóg sobie radził. I może właśnie ten spadek jest potrzebny do tego, by później było lepiej? „Czyż Opatrzność Boża nie kieruje światem? Czy może się wydarzyć cokolwiek, o czym by Pan Bóg nie wiedział i nie dopuścił? Jeżeli zaś On to dopuszcza, to bez wątpienia dla dobra naszego” – pisał św. Maksymilian Maria Kolbe. Bo wszystkie trudności mają swój cel. Nawet te w Kościele. I w ostateczności prowadzą do głębszego dobra.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze