Zbudujemy kościół – młodzi wolontariusze lecą do Indii [WYWIAD]

Mieszkańcy indyjskiej wioski Lawhelung bardzo pragną mieć miejsce modlitwy, ale nie stać ich na budowę kościoła. Jednak już w sierpniu 9 młodych wolontariuszy Jezuickiego Centrum Społecznego poleci na misję do Indii, aby im pomóc. Jakie zadania ich czekają, czego najbardziej obawiają się i jakie „zbiegi okoliczności” pojawiły się na drodze przygotowań do wyjazdu? 

Skąd pomysł na wolontariat w Indiach? 

Mira Chlebicka: Szukałam dla siebie miejsca w Kościele. Jednak nie mogłam znaleźć odpowiedniej wspólnoty. Zobaczyłam plakat wolontariatu misyjnego i poczułam, że to jest to. Czekałam dwa lata i wszystko tak ułożyłam, żeby zaangażować się w tym roku. 

Karolina Samulska: Raczej nie myślałam o misjach. Czasami przychodziły myśli, żeby polecieć do Afryki, ale dopiero po studiach, a może na emeryturze. Wyjazd do Indii to „przypadek”. Weszłam do kościoła i zobaczyłam plakat dotyczący wyjazdu misyjnego. Z ciekawości przyszłam na spotkanie i zostałam. 

Tomasz Mieczkowski: Już pięć lat temu bardzo chciałem pojechać na misję, ale najbardziej do Afryki. Dlaczego jadę do Indii? Chyba dlatego, że Jezuickie Centrum Społeczne jest bardzo blisko mojego akademika (śmiech). Afryka może poczekać.  

Jak przygotowujecie się do wyjazdu? 

M.: Na początku koncentrowaliśmy się na zbiórce pieniędzy. Organizowaliśmy kwesty w różnych parafiach. Ważna jest też formacja duchowa. Teraz zajmujemy się kwestiami organizacyjnymi: robimy szczepienia, kompletujemy apteczkę, kupujemy ubezpieczenia. Najbardziej opornie idzie planowanie turystyki. Nasz projekt składa się z trzech tygodni pracy na miejscu i z tygodnia turystycznego w Indiach. 

Co będziecie robić w Lawhuleng? 

K: Główne zadanie to budowa kościoła. Resztę czasu spędzimy z miejscową ludnością. Będziemy zajmować się dziećmi, organizować im gry i zabawy. Podzielimy się też świadectwem naszej wiary. 

M: Miejscowi dowiedzieli się, że żyjemy w innych warunkach, więc przygotowują nam łazienki (śmiech).  

T: Jesteśmy gotowi na wszystko. Mamy nadzieję, że po powrocie będziemy bardziej wdzięczni za to, co mamy. 

Jak wygląda sytuacja Kościoła w Indiach? 

K: Lawhelung to chrześcijańska wioska. Mieszka tam 20 rodzin. 17 z nich przyjęło chrzest. Jedziemy nie dlatego, żeby kogoś nawracać, ale po to, by odpowiedzieć na potrzebę ludzi. Jednak w wielu miejscach w Indiach wyznawcy Chrystusa są coraz bardziej prześladowani. 

T: Odsetek chrześcijan wynosi około 1% (około 20 milionów). W porównaniu z całą populacją Indii to bardzo mało. Warto pokazać, że jesteśmy jednym Kościołem, a odległość nie jest problemem. Nie tylko oni nas potrzebują, ale my ich też.  

Czy bardziej potrzebna nie jest szkoła albo stołówka zamiast kościoła? 

T: Budynek będzie nie tylko centrum duchowym, ale też miejscem nauki. Celem naszej misji jest budowa świątyni. Chcemy, żeby miejscowi mieli gdzie się spotykać i tworzyć wspólnotę.  

M: Oni często nie jedzą przy stołach, ale na podłodze. Oczywiście można postawić eleganckie stoły, ale czy o to chodzi? Chcemy uszanować różnice kulturowe, które są między nami. 

Czego najbardziej się obawiacie, a co Was cieszy i intryguje w związku z wyjazdem? 

K: Boję się o bezpieczeństwo podczas wyprawy turystycznej. W wiosce panuje matriarchat i raczej będzie bezpiecznie. Im dalej pojedziemy, tym rola kobiet będzie bardziej podrzędna. Obawiam się też chorób, bo ryzyko jest zawsze, mimo że szczepimy się. Cieszę się, że czeka mnie wielka przygodzie i spotkanie z drugim człowiekiem oraz poznanie innej kultury.  

M: Myślę też o spotkaniu z samą sobą. Przejdziemy wiele „testów”. Obawiam się, że nie dam rady fizycznie albo psychicznie. Obecnie szykuję się do ślubu. Wyjazd to dla mnie ważne doświadczenie, gdyż przez dłuższy czas nie będę widziała narzeczonego. 

T: Najbardziej obawiam się lotu. Jednak cieszę się, gdy myślę o tym, co Bóg nam przygotował. Nie tylko pomożemy, ale sami dużo skorzystamy duchowo. Mieszkańcy Lawhelung są bardzo otwarci i gościnni. Już teraz wiemy, że jesteśmy dla nich ważni i bardzo na nas czekają. 

Co Was najbardziej zaskoczyło podczas przygotowań do misji? Może pojawiły się wyjątkowe „zbiegi okoliczności”? 

M: Ludzie bardzo miło witają nas w swoich parafiach. Dużym zaskoczeniem są też reakcje moich niewierzących znajomych. Gdy dowiadują się, że jadę na misję budować kościół, mówią: „Ale super! Powodzenia!”.  

Nasz kolega Andrzej opowiadał nam, że w pewną sobotę nie mógł spać. Czuł, że powinien pojechać gdzieś na misje. Myślał, że to absurd. Następnego dnia przypadkowo poszedł do kościoła i usłyszał o wyjeździe. Podszedł i powiedział, że też chciałby z nami pojechać. 

T: To się nazywa otwartość na głos Boga (śmiech). Jeśli ktoś zastanawia się nad misjami, to niech się nie boi, tylko odpowiada na wezwanie. Warto.

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze