Anna Szalasna Auschwitz-Birkenau

Anna Szałaśna, fot. Maciej Kluczka

Z piekła Auschwitz do szwedzkiego raju. Historia Anny Szałaśnej

Od najmłodszych lat kochała muzykę. Już jako 9-latka, gdy mieszkała  we Lwowie, chodziła do szkoły powszechnej i muzycznej, uczyła się  grać na fortepianie. Później jej rodzina przeprowadziła się do Poznania, gdzie kontynuowała swoją muzyczną edukację. Jej dzieciństwo i dorastanie brutalnie przerwała wojna i lata spędzone w nazistowskich obozach.  

Historia pani Anny Szałaśnej przemawia dziś jeszcze bardziej. To dlatego, że podczas tegorocznych obchodów 76. rocznicy wyzwolenia nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau los więzionych tam dzieci został szczególnie wyeksponowany. Niemcy zgładzili ich w obozie ponad 200 tys. – w przytłaczającej większości Żydów. – Małe dzieci żydowskie i romskie. Dzieci polskie z Zamojszczyzny. Dzieci białoruskie spod Grodna. Dzieci przywożone z powstańczej Warszawy. W obozie dzieci się też rodziły. Zamiast przychodzić na świat z własnym życiem się tutaj rozmijały. Ponad 200 tys. dziecięcych ofiar. Kilka setek ocalałych dzieci – mówił wczoraj Piotr Cywiński, dyrektor Miejsca Pamięci i muzeum Auschwitz-Birkenau.

fot. EPA/Juan Herrero

Z panią Anną miałem okazję i wielki zaszczyt spędzić kilka dłuższych chwil. Przyjęła mnie do swojego domu na warszawskim Muranowie i opowiedziała historię swojego życia. To historia bardzo trudna, naznaczona wielkim cierpieniem. Pani Anna urodziła się 31 października 1926 r. w Chryplinie. Mimo tego godnego wieku, pamięć ma niezwykle dokładną, sił jeszcze sporo, a i dobrym humorem potrafi uraczyć! Spotkaliśmy się tuż przed wybuchem epidemii. Dziś, w 76. rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz, wracam do tego spotkania. Gdy będę już zaszczepiony, to mam nadzieję, że uda się znów odwiedzić panią Annę.

>>> Zawód: fotograf w Auschwitz. Zdjęcia, które zrobił, chwytają dziś za serce

W 1939 r. razem z rodziną przeprowadziła się do Torunia, gdzie ukończyła szkołę powszechną i dostała się do gimnazjum, jednak dalszą naukę przerwał wybuch wojny. W pierwszych dniach wojny jej ojciec dostał rozkaz przeniesienia się do Warszawy. Podczas podróży do stolicy pociąg ostrzelano. Mała Ania została ranna, trzeba było amputować jej nogę. Gdy wyszła ze szpitala, zamieszkała z rodziną u krewnych w Radogoszczy koło Tarnowa. W 1943 r. została zatrzymana przez Gestapo z powodu listu, który wysłała do brata w obozie. Trafiła do więzienia w Tarnowie, skąd po brutalnym przesłuchaniu i odmowie składania zeznań została wysłana w czerwcu 1943 r. do obozu Auschwitz-Birkenau (nr obozowy 47628). 

Auschwitz, nr obozowy 47628  

W obozie pracowała w komandzie kopiącym rowy i w szwalni. Zaprzyjaźniła się z dwiema więźniarkami, wzajemnie się wspierały. – Choć do nas, mamy miejsce na górze i mamy blisko żarówkę – powiedziały jej. – To były łodzianki, zaprzyjaźniłyśmy się jak siostry – wspomina pani Anna. W jednym baraku było tysiąc ludzi, spali na deskach ułożonych na kojach, bez prześcieradła. Tak spędziła rok i dwa miesiące. W sierpniu 1944 r. w obozie pojawiła się wiadomość o tym, że można wyjechać w inne miejsce, też do pracy. – Co tu zrobić, bałyśmy się co tu się stanie, ale może jeśli pojedziemy to przeżyjemy wojnę? Tak to sobie analizowałyśmy i zdecydowałyśmy, że pojedziemy – mówi Anna Szałaśna. Na zbiórce trzeba było się rozebrać, pokazać lewą rękę z numerem. Pani Anna, stojąc w kolejce, zobaczyła, kto akceptuje kolejne kobiety do transportu. To esesman, który był z zawodu lekarzem. Gdy ją zobaczył, stojącą o kuli… – Myślałam, że wyleci w powietrze ze złości, gdy mnie zobaczył. Wiedziałam, że mnie, bez zdrowej nogi nie przepuści – mówi moja rozmówczyni. Młode kobiety uciekły więc do tyłu i postanowiły, że gdy jedne będą zagadywać esesmana, ona da radę prześlizgnąć się do transportu. Udało się! – Wsadzono nas pociągu, ale nie wiedziałyśmy, gdzie jedziemy. Okazało się, że przewieziono nas do Ravensbrück, do obozu pracy zbudowanego przez Hitlera jeszcze przed wojną. Był sierpień 1944 r. 

numer obozowy pani Anny, fot. Maciej Kluczka

Obozowa kolęda  

Warunki były lepsze niż w Auschwitz. Nie było koi, tylko prycze z pościelą, na środku był stół, szafka na miski. W Oświęcimiu wszystko trzeba było mieć przy sobie. O krześle i stoliku można było tylko pomarzyć. Tu była woda w kranie, co prawda zimna, ale zawsze. Tam, znów dzięki pomocy koleżanek z Łodzi, otrzymała lżejszą pracę w fabryce Siemensa. – To było coś wspaniałego, pracowałam pod dachem. Robota była precyzyjna, pracowałam przy montażu żarówek – wspomina pani Anna. W tym miejscu miała też okazję napisać list do rodziców, do cioci z Tarnowa i przyjaciół z Krakowa. Korespondencja dotarła przez Polski Czerwony Krzyż. W pracy trzeba było być punktualnie, ale nie było porannego stania na apelu, jak w Auschwitz.  

>>> Spotkać Boga w Auschwitz [ROZMOWA]

Tam też spędziła Boże Narodzenie, która pamięta do dziś. Więźniarkom udało się nawet zorganizować małą choineczkę. – A dwie dziewczyny ze srebrnej folii zrobiły gwiazdki. Do dziś je pamiętam – mówi pani Anna. – Staliśmy w półkolu, modliliśmy się, podzieliliśmy się chlebem, myślami i duchem łączyliśmy się z rodziną. Nastrój był poważny, zaśpiewaliśmy kolędę, głośno „Gdy się Chrystus rodzi…” i nagle drzwi się otwierają, Niemcy w progu. Patrzą po nas, my w nich oczy wlepione. Usłyszeli głośne krzyki, nie wiedzieli co się dzieje, ale gdy zorientowali się, że to kolęda, to poszli. To trwało krótko, nam się wydawało, że to trwa wiecznie. Widziałam, jak jednemu oko się zaszkliło i pociekła łza… Powiedział tylko „machen weiter” („róbcie to dalej) i poszli… – wspomina pani Anna. 

Dzieci obozu Auschwitz, fot. EPA/www.auschwitz.org

I tak, na pracy w tej fabryce, pani Annie upłynął czas do wiosny. W kwietniu, któregoś dnia, przez głośniki wydano ogłoszenie. Kto jest chętny jechać do Szwecji, ma ustawić się w kolejce. – Była obawa, że nie do Szwecji, ale do gazu. Ja byłam spokojna, czułam, że nie ogłaszaliby tego, tylko by to zrobili. Zapisałam się – wspomina pani Anna. 24 lub 25 kwietnia 1945 r. (dokładnej daty nie pamięta) wyruszyła w drogę na północ. Podróż trwała ponad 2 tygodnie, kilka przesiadek, pociąg i promy. Na drogę dostali paczkę z szynką i serem. W pociągu – co dla nich było nowością – nikt ich nie pilnował. W dalszej części podróży przesiadły się z wagonu towarowego do wagonu dla ludzi. – Jakie to było uczucie, usiąść na siedzeniu, poczuć się jak człowiek – wspomina moja rozmówczyni. 9 maja, czyli już po zakończeniu wojny, przypłynęły do szwedzkiego Malmo. Całą akcję zorganizował Czerwony Krzyż. Przyjazd do Szwecji to niemal jak dotarcie do raju, wszystko było inne, wręcz luksusowe.  

Słodka Szwecja  

Pani Anna wspomina, że jeszcze w drodze do Szwecji, gdy pociąg przekroczył niemiecko-duńską granicę, na stację w Padborgu przyszedł ksiądz i pobłogosławił każdy wagon. Przywitanie chcieli przygotować też lokalni mieszkańcy, ale zabronili tego Niemcy. Duńskie kobiety postanowiły jednak coś zrobić i podbiegały do jadącego powoli pociągu i wrzucały do środka bukiety kwiatów. Gdy już byłe więźniarki trafiły na prom, który przewiózł je z Danii do Szwecji, do jedzenia dostały kanapki z szynką, ananasem i gorące kakao. – Pamiętam to dokładnie! Wyszłyśmy na burtę, było piękne słońce. Stałyśmy w milczeniu, nie mogłyśmy w to uwierzyć. Gdy dobijałyśmy do brzegu, zobaczyliśmy małą łódkę, a na nich mężczyzn z instrumentami dętymi. Zaczęli grać, grali polski hymn! – wspomina ze wzruszeniem Anna Szałaśna. Grała orkiestra szwedzkiej marynarki wojennej. Już w samym Malmo przywitał ich burmistrz miasta, wzdłuż plaży ustawiono namioty, w środku prysznic, nowe ubranie, pomoc sanitariuszy. Później czekała je tygodniowa kwarantanna, dla bezpieczeństwa, by sprawdzić, czy któraś nie jest chora, także na chorobę zakaźną. W czasie, gdy kobiety przechodziły kwarantannę w szkole podstawowej w Ystad, zapytano je, czego jeszcze potrzebują. Po krótkiej naradzie powiedziały: „spowiedzi świętej i mszy”. Życzenie zostało zrealizowane. 

Lalka i ubrania dziecięce należące do osób deportowanych do Auschwitz, fot. EPA/PAWEL SAWICKI / www.auschwitz.org

Pani Anna została w Szwecji jeszcze rok. W Helsingborgu pracowała w fabryce kaloszy Tretorna. – Przypomniało mi się, że mama miała takie piękne kalosze, na korkach, z czółenkiem. Takie tam robiłam. Kalosz składa się, niech pan uwierzy, z 14 części. Ja przylepiałam czubki i piętki – mówi mi pani Szałaśna. Wspomina, że w pracy dbano o ich komfort, była obowiązkowa przerwa na śniadanie i na lunch, w czasie pracy przygrywała im muzyka. – Czułam się jak w pałacu! – mówi z uśmiechem choć wspomina, że kuchnia szwedzka byłą wtedy zbyt… słodka. – Niech pan sobie wyobrazi, że oni praktycznie wszystko jedli na słodko. Raz zobaczyliśmy, że na śniadanie są śledzie. Tak się ucieszyliśmy, że wreszcie inny smak. Próbujemy… i co? Też na słodko! – śmieje się moja rozmówczyni.  

>>> Akuszerka z KL Auschwitz. Dobro w samym środku piekła 

Powrót  do Polski  

Latem 1946 r. Anna Szałaśna powróciła do Polski i zamieszkała w Szczecinie. W 1948 r. ukończyła liceum dla dorosłych i przeprowadziła się do Poznania, gdzie studiowała muzykologię. Uczestniczyła w Akcji Zbierania Folkloru Muzycznego jako transkrybentka w poznańskiej Pracowni Muzyki Ludowej. W 1959 r. przeprowadziła się na stałe do Warszawy. Podjęła pracę w Instytucie Sztuki PAN, gdzie kierowała archiwum fonograficznym. Interesuje się etnomuzykologią, szczególnie folklorem bieszczadzkim. Prowadziła m.in. trzyletnie badania w Bieszczadach, a także liczne audycje radiowe na ten temat. 

fot. EPA/PAWEL SAWICKI / www.auschwitz.org

Słuchając historii pani Anny, jej wspomnień, nie znalazłem bólu, cierpienia czy rozgoryczenia. W jej oczach widziałem za to wiele pasji, radości, w jej głosie słyszałem wiele radości. Pomyślałem, jak piękne jest życie i jak silne jednocześnie. Często wydaje nam się, że życie jest tak kruche, bo tak łatwo można je stłamsić, zdeptać, a wręcz zgasić i zakończyć. Jednak, gdy człowiek żyje wiarą, nadzieją i miłością, to jest w stanie przeżyć wiele, nawet naprawdę trudne doświadczenia, wręcz tortury. Człowiek ma naturalną zdolność do samoodradzania i mimo trudnej przeszłości zawsze ma szansę na dokonanie w życiu jeszcze wielu pięknych rzeczy. Pani Anna jest na to pięknym dowodem. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze