Maciej Kluczka: a gdyby Facebook miał awarię częściej i na dłużej?
Poniedziałkowa awaria Facebooka, Messengera, Instagrama i WhatsAppa trwała jakieś sześć godzin. Dla milionów ludzi na całym świecie były to najdłuższe i najtrudniejsze godziny, które przyszło im przeżyć.
Facebook to dziś amerykański konglomerat technologiczno – medialny. Założony przez Marka Zuckerberga zaczynał jako aplikacja do „rozpoznawania” twarzy i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami na temat świata. Wczorajszy „lockdown” Facebooka pokazał więcej na temat nas i „naszego” świata niż wszystkie posty, relacje i wiadomości razem wzięte, które codziennie miliardy ludzi wysyłają przez te aplikacje i komunikatory. Była to obserwacja bardzo ciekawa, wiele nam mogła uświadomić. Pisząc „nam” mam na myśli też siebie, bo sam – przede wszystkim od Facebooka – jestem na swój sposób uzależniony. Zawodowo i prywatnie.
Lęk, niepokój, desperacja
Korespondent radia RMF w Stanach Zjednoczonych – już po przywróceniu funkcji Facebooka – relacjonował, że telefony amerykańskiej policji urywały się w tym czasie od zdenerwowanych i zaniepokojonych obywateli. Bardziej zdesperowani, gdy przez kolejne minuty i godziny nie mogli wstawić posta z komentarzem albo zdjęcia z opisem, ostatecznie doprowadzeni do granic wytrzymałości wyrzucali komputery czy smartfony z wyższych pięter budynków wprost na ulicę. Byli też tacy, którzy od razu uznali, że to spisek służb, likwidacja przestrzeni do międzyludzkich kontaktów i wymiany wolnych myśli. Dla wszystkich z nich było to nie do zniesienia, a tak niespodziewane zerwanie możliwości korzystania z popularnych „apek” porównywali do lockdownów związanych z pandemią koronawirusa.
>>> Sebastian Zbierański: Facebook zniknął, świat się zatrzymał, jak teraz żyć? [FELIETON]
Około północy polskiego czasu okazało się, że to najprawdopodobniej nie jest ani wojna, ani kolejny lockdown, ani atak hakerów – a po prostu bardzo poważna awaria techniczna. Była to największa dotąd globalna awaria serwisów z ponad trzema miliardami użytkowników. I oczywiście nie chcę bagatelizować problemów, jakie z niej wynikły. Facebook czy Instagram to nie tylko rozrywka i pogaduszki ze znajomymi (a te przecież – szczególnie gdy rozmówców dzieli fizyczny dystans – są w życiu potrzebne). Te aplikacje to przede wszystkim biznes, wielki biznes. Teraz praktycznie każda firma czy instytucja ma swój profil na Facebooku (tzw. fanpage). Każda redakcja (także nasza) dzięki tym mediom dociera do kolejnych odbiorców. Każdy polityk, człowiek show-biznesu czy społeczny aktywista wykorzystuje te aplikacje do kontaktu ze światem. Wartość akcji Facebooka (wartego przecież miliardy dolarów) – kilka godzin po „wybuchu” awarii – spadła na nowojorskiej giełdzie o ponad 5%. Mając na uwadze wszystko, co powyżej, na całą sytuację spojrzałem z dużym przymrużeniem oka… A wszystkie moje refleksje można by podsumować komentarzem publicysty – Marcina Dzierżanowskiego – który na Facebooku rzecz jasna (już po awarii) napisał: „Kochani i Kochane. Za komuny co kilka dni »zabierali światło«. Więc jeśli myślicie, że dziś spotkało Was coś nadzwyczajnego, to się grubo mylicie”.
Pułapka na własne życzenie
Cóż bowiem znaczyło tych kilka godzin bez Facebooka wobec trudności w dostępie do mediów (także tych szeroko rozumianych, jak woda, prąd czy gaz) z jakimi borykali się nasi rodzice i dziadkowie w czasach PRL-u i z jakimi borykają się dzisiaj miliony ludzi na świecie. Oczywiście, nikt na początku nie wiedział, czy awaria potrwa kilka godzin, kilka dni… „A może Facebook w ogóle zniknie?” – pytano. A były takie przewidywania, bo awaria wyglądała naprawdę poważnie. Czy jednak te nerwy i desperacja nie pokazały nam, że żyjemy w świecie, w którym zamknięcie jednego czy dwóch okienek na naszych smartfonach i tabletach oznacza koniec naszego świata? Czy to czasami nie oznacza też, że – jak to bywa na filmach science fiction – daliśmy się złapać w szpony technologii i nowych mediów? Zabawne w tym wszystkim było to, że pracownicy Facebooka, by dostać się do biur w celu rozprawienia się z awarią, mieli z tym kłopot. Ich identyfikatory nie działały przy próbie uzyskania dostępu do drzwi. Awarii miała ulec też platforma do komunikacji wewnętrznej Facebooka. To pokazuje, że jak wszystko zamkniemy w jednej aplikacji (i w narzędziach z nią powiązanych), to bardzo szybko możemy sami zamknąć się w pułapce bez wyjścia.
Zespół zmęczenia elektronicznego
Przyznam, że każdego dnia kilka razy (a zawodowo to i kilkanaście, albo i kilkadziesiąt) „wertuję” Facebooka. Dzień bez posta? No może na wakacjach, gdzie zasięg jest słaby. I jednocześnie przyznać muszę, że Facebook to dla mnie często bardzo pomocne narzędzie. To informacja o ważnych wydarzeniach, to sposób na dotarcie do wiadomości, do osoby, która może udzielić pomocnych informacji. Jednocześnie – to już niejedne badania pokazały – Facebook potrafi bardzo sprytnie dobierać prezentowane nam informacje pod kątem naszych przekonań i zainteresowań. Są nawet oskarżenia o próby manipulowania naszymi wyborami (zarówno tymi politycznymi, jak i konsumpcyjnymi). Z kolei inne badania pokazują, że budowanie swojej wartości wyłącznie na lajkach i dobrych komentarzach użytkowników Facebooka czy Instagrama bardzo szybko prowadzi do psychicznej destrukcji. To jak z każdym narzędziem nauki i nowych technologii – może być czymś dobrym i pomocnym, jak i złym oraz destrukcyjnym. Wiele badań i filmów dokumentalnych (np. „Dylemat społeczny”) pokazuje, że media społecznościowe, które w szczytnych założeniach miały być platformą wymiany myśli i poglądów, stały się tak naprawdę bańkami medialnymi, w których ktoś z zewnątrz, obcy, z innym światopoglądem jest w najlepszym wypadku wyrzucany, a w najgorszym wyśmiewany, wyszydzany i niszczony.
>>> Michał Jóźwiak: algorytmy przejmują naszą wolność?
Eksperci – przede wszystkim przez pandemię, która zmusiła nas do częstszego korzystania z nowych mediów – biją na alarm. Wiele społeczeństw już teraz boryka się z dużym przyrostem liczby nastolatków z zaburzeniami lękowymi, nastroju, odżywiania. W okresie pandemii wzrosło zjawisko cyberprzemocy oraz zespołu zmęczenia elektronicznego. Zresztą, także u dorosłych. Elektronika towarzyszy nam zarówno w pracy, jak i w czasie wolnym; wypełnia nasze życie i to ciągle w coraz większym stopniu. Dlatego też coraz więcej ludzi dołącza do ruchu „bycia off”, a wiele krajów wprowadza przepisy o „prawie do bycia off”, czyli o prawie do bycia wylogowanym, o prawie do bycia poza zasięgiem telefonu, służbowego maila po godzinach pracy.
Zagrożenie przekuć w szansę
Pandemia Covid-19 pokazała wielu z nas, że gdy coś nagle nam się odbiera, to po pierwszym bólu, zaskoczeniu i niepewności, przychodzi czas na odkrycie nowych możliwości. Ile było przecież świadectw, gdy w czasie pierwszych lockdownów ludzie zdali sobie sprawę, że nie muszę co kilka miesięcy latać do ciepłych krajów, by dobrze spędzić czas i wypocząć. Że najbliższa okolica też jest piękna, że możliwość wypicia kawy w kawiarni może być szczytem przyjemności, że spotkanie z najbliższymi, niekiedy odkładane tygodniami, teraz okazuje się największym marzeniem. Może… gdyby awaria Facebooka trwała nie 6 godzin, ale na przykład 6 tygodni odkrylibyśmy jeszcze więcej możliwości? Bo czy przecież życie naszych rodziców czy dziadków, którzy o Facebooku czy WhatsAppie w ogóle nie śnili, było mniej szczęśliwe? Pomyślałem wczoraj, że jeśli tylko zawodowe i prywatne obowiązki mi pozwolą, to raz w tygodniu będę starał się odłączyć (chociaż na te 6 godzin) od włączania fejsa. By w tym czasie zapytać siebie, gdzie tak naprawdę jestem i co w życiu jest najważniejsze. Wielu moich (oczywiście facebookowych) znajomych przyznaje, że taki reset był potrzebny i że… szkoda, że nie trwał nieco dłużej.
Czym jest normalność?
Po wpisach innych (oczywiście również na Facebooku), po naprawieniu awarii, słychać było oddech ulgi: „wróciliśmy do normalności”, „znów świat jest normalny”. Czy aby na pewno ten świat jest tak zupełnie normalny? Nie mówię, że jest anormalny i zupełnie zły. Jednak zastanówmy się, czy śledzenie Facebooka nawet na przejściach dla pieszych, w czasie joggingu, nudniejszego kazania w kościele czy tuż po przebudzeniu (to często pierwsza czynność po otwarciu oczu) jest aby na pewno normalne? A przede wszystkim zdrowe – dla nas i dla naszego otoczenia? Ile razy przecież łapiemy się na tym, że w czasie kolacji ze znajomymi schowanie telefonu jest problemem, bo kwadrans czy pół godziny bez sprawdzenia powiadomień bywa wyzwaniem. Podczas wczorajszej awarii wielu z nas musiało sobie odpowiedzieć na pytanie, czy smakować będzie kolacja, jeśli nie zrobimy z niej relacji na Instagramie? Czy planować wyjazd na najbliższy weekend, jeśli na Facebooku nie będzie można wstawić zdjęć, które znajomi polubią i skomentują? Czy gdyby Facebook naprawdę znikł, to miliony ludzi straciłoby swoją historię i tożsamość? I cel życia?
>>> Wylecz nienawiść – kampania przeciwko hejtowi. Nie tylko wobec medyków
Często jest tak (szczególnie wśród młodszych), że podczas spotkania człowieka, który nie ma profilu na Facebooku dochodzi do konsternacji… Facebookowicz robi wtedy duże oczy i traktuje tego drugiego jak Yeti albo potwora z Loch Ness. Padają wtedy pytania: „Czyli jednak tacy ludzie istnieją?”, „A jak ty żyjesz?”, „To tak można?”, „Dziwny/dziwna jesteś”, „To chyba nienormalne”. A może właśnie jest tak, że ci facebookowo-sceptyczni są bardziej normalni? Ich świat wczoraj nie runął, ich tożsamość, historia i sieć kontaktów nie zależy od serwerów i symbolu „f” albo „i” na telefonie. Nie myślę teraz o tym, by namówić kogokolwiek z Czytelników do usunięcia tych aplikacji (sam tego też nie zrobię), ale refleksja nad definicją „normalności” w dzisiejszych czasach na pewno nam się przyda. Mnie również.
A po opublikowaniu tego tekstu na stronie internetowej misyjne.pl, oczywiście podzielę się nim w mediach społecznościowych. Do zobaczenia na Facebooku.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |